Tbilisi jest głównym kulturalnym, naukowym i przemysłowym centrum Gruzji. Liczy ponad milion mieszkańców i ten ruch najbardziej się czuje przy głównej alei Szota Rustaweli. Tam też się znajduje szereg instytucji państwowych, teatrów — co akurat podkreśla nasz przewodnik Rażden, z zawodu reżyser teatralny. Zatrudniony jest również jako kierownik artystyczny w polskiej sobotniej szkółce im. św. Królowej Jadwigi. Był kiedyś w Polsce podczas spotkań teatralnych i właśnie orzełek na jego czapce był znakiem rozpoznawczym przy spotkaniu.
— Oto jest nasz parlament — mówi do nas, gdy mijamy wysoki gmach z brązowego piaskowca, w fasadzie z szeregiem wysokich kolumn zwieńczonych arką. — Tutaj się rozpoczynają nasze wewnętrzne perypetie — kontynuuje Rażden — strajki i demonstracje przeradzają się nieraz w zamieszki, aby doprowadzić do zmiany rządu bądź w regionach przeistoczyć się w konflikty lokalne. Miejsce przeklęte. Budowali gmach jeńcy niemieccy, a wcześniej tutaj znajdował się cmentarz gruzińskich junkrów pobitych w 1921 r. przez bolszewików podczas zdobywania Kaukazu. W 1956 r. w tym miejscu rozstrzelano studencką demonstrację, kolejną krwawo stłumili rosyjscy żołnierze w 1988 r. Ostatnia — „Rewolucja Róż” w 2003 r. na szczęście obyła się bez przelewu krwi.
Współczesna metropolia — pierwsze wrażenie o Tbilisi. Okazały pałac prezydencki, nowoczesne budynki banków, ministerstw, odnowione luksusowe hotele… Jednakże starówkę zmiany raczej ominęły, pozostawiając ją na przełomie lat 90. Wystarczy skręcić z ulicy Rustaweli i ruch zamiera, nie ma tłumów przechodniów i rzędów sunących aut. Ściany bodajże 19-wiecznych kamienic dawno nie odczuły remontów, a w bardziej zabytkowej części miasta atmosfera po prostu ponura. Brak czystości w wąskich, a jednak klimatycznych uliczkach. Nad jedną z takich chwiejący się od wiatru znak drogowy z otworami po kulach i okrzyk dziesięcioletniego chłopca: „Ruskij, nie fotografiruj …”. Przystanąłem, a wokół czas się zatrzymał.
Starówka wydała się przygnębiającą, gdyż zawiodły oczekiwania odnawianych zabytków. Należy jednak patrzeć powyżej parteru i zaglądać do podwórek. Mansardy, tarasy, drewniane balustrady, a zwłaszcza dziedzińce mają swój niepowtarzalny klimat — krzątanina domowników, na sznurach porozwieszana bielizna, winorośle oplatające ściany, poręcze i nieraz troczące zadaszenia. Charakterystycznym elementem Gruzji są także nardy, które urastają tam do rangi gry narodowej. Swoiste turnieje mają miejsce bezpośrednio w parkach bądź na ulicy. Mijamy panów, którzy ustawili się do gry na masce Łady, chętnie pozują do zdjęcia i uśmiechają się, gdy się dowiadują, że jesteśmy z Litwy.
Bliżej pozostałości twierdzy Narikała gmachy bardziej zadbane. To miejsce częściej odwiedzają nieliczni ostatnio goście stolicy, gdyż u podnóża murów znajdują się słynne siarkowe łaźnie. Powstały w miejscu gorących źródeł. Są nieco pod powierzchnią ziemi, przykryte charakterystycznymi kopułami i doświetlone przeszklonymi otworami w szczytach kopuł. Przed stu lat nazywane były „carskimi baniami”, o wiele wcześniej jednak wymienia je perski dokument z XIII w. Podaje, że istniało tam 68 łaźni z wodą o temperaturze 24-27 C. Są lecznicze, a kiedyś spełniały również rolę klubów towarzyskich, podobnie jak termy w starożytnym Rzymie. Szczególnie ciekawa jest Czreli abano (pstra łaźnia), której fasadę zdobią dwa niewielkie minarety przypominające architekturę perską.
Miejsce gorących źródeł wiąże się niejako z początkiem miasta. Legenda głosi, jak król Wachtang na polowaniu w pewnej chwili spostrzegł bażanta i wypuścił za nim swego sokoła. Sokół nie wracał ze zdobyczą, więc po dłuższej chwili oczekiwania król wyruszył na poszukiwanie ptaków. Znalazł się w dolinie i na jej dnie ujrzał źródło parującej wody koloru siarki. W nim utonął bażant, a na kamieniu nad wodą siedział sokół. Zachwycony miejscem postanowił założyć osadę, której nazwa pochodzi od gruzińskiego „tbili”, co oznacza ciepły.
Król Daczi, syn króla Wachtanga Gorgalasa, w VI w. przeniósł stolicę z Mcchety do Tbilisi, co już jest faktem historycznym. Pomnik jednak wystawiono ojcu, nieopodal źródeł i rzeki Mtkwari przez Rosjan nazwanej Kurą.
Leżące na szlaku handlowym miasto świetnie rozwijało się, ale było też obiektem pożądania innych narodów. Wielokrotnie najeżdżali je Arabowie, Persowie, Turcy, Mongołowie. Świadectwem handlu i wojen jest dzisiaj wielonarodowość miasta. Tbilisi zamieszkuje ponad 80 nacji. Zawsze jednak panowała wolność wyznania, o czym dzisiaj świadczą cerkwie, synagogi, meczet, kościół ormiański i oczywiście świątynie katolickie, gdzie nabożeństwa są również po polsku.
Inny pomnik doskonale widoczny z daleka — 20-metrowa majestatyczna postać Matki Gruzji, wykonanej z aluminium. W lewej dłoni trzyma piałę, w prawej natomiast miecz, co ukazuje charakter Gruzinów. Wino przeznaczone jest dla przyjaciół, miecz zaś skierowany do wrogów.
Spod rzeźby roztacza się wspaniały widok na położone w wyciągniętej kotlinie miasto. Wiąże się z pomnikiem także tragikomiczna historia. Wzniesiony w latach 60. stał się symbolem miasta, który wielu widzi ze swego okna lub balkonu tuż po obudzeniu się. Można rzec — rozpoczynają dzień od przywitania się z Matką Gruzji. Strasznie się dziać zaczęło, kiedy stary pomnik zamieniany był na nowszą, nieco wyższą, kopię. Jakiś czas stały obok siebie dwie Matki i wielu Gruzinów po przebudzeniu się myślało, że im się dwoi po wczorajszej imprezie. Starannie więc przecierali oczy, następnie brali leki, bądź ponownie wino, a niektórzy ponoć trafili do szpitala w stanie nerwowo niezrównoważonym.
Tbilisi jest pełne niespodzianek. Stosunkowo niedawno, podczas odnawiania pewnej kamieniczki, a więc i metalowej bramy, po zdjęciu z bramy kilkunastu warstw starej farby i nieczystości — niespodziewanie ukazało się szczere złoto! Zapewne pomysłowa i doskonale zamaskowana inwestycja kiedyś zagrożonych wojną kupców. Podobnie z Gruzją. Pod warstwą informacji, często sprzecznych, złowieszczych i groźnych — ukaże się przed zwiedzającym najcenniejsze — jej szczerzy i gościnni mieszkańcy.