Mijają lata, ludzie się starzeją, jednak nigdy duchem. Polski artystyczny zespół pieśni i tańca „Wilia” dla jej pierwszych tancerzy jest życiem. Tutaj czują się młodzi, ponieważ żyją duchem lat odległych. Sala sportowa w Szkole Średniej im. Joachima Lelewela na Antokolu to jest to samo miejsce spotkań, dokąd na próbę jeszcze 50 lat temu każdy śpieszył — czy to ze szkoły, uniwersytetu czy też pracy.
— Teraz na próbach spotykamy się co 5 lat i zawsze czujemy się młodzi. Taniec to nie tylko piękne wspomnienia, to też sposób na zachowanie dobrej kondycji. A też wiemy, że potrafimy cieszyć oko publiczności, bo prawdziwy artysta zawsze potrafi swój wiek ukryć — mówią weterani, którzy wspólnie piękne chwile spędzali nie tylko na scenie, ale również wspólnie urządzając Sylwestra, co się na długie lata zamieniło w piękną tradycję.
Jubileusze, te większe i te mniejsze, razem z najstarszą generacją zespołu stały się tradycją „Wilii”. Od 1975 roku co 5 lat spotykają się, aby dumnie i pewnie postawić pierwszy krok do poloneza.
— Co 5 lat obchodzimy nasz mały jubileusz, w którym zawsze biorą udział weterani. Stawiamy jakieś tańce charakterystyczne, które kiedyś już tańczyliśmy. Po raz pierwszy coś takiego zorganizowaliśmy na 15-lecie zespołu. A zaczęło się od tego, że mniej więcej po 10 latach utworzenia zespołu zaczęli wychodzić pierwsi zaawansowani zespolacy, prawie zawodowcy. Od tamtego momentu zapoczątkowaliśmy koncerty jubileuszowe co 5 lat wraz z występem weteranów. I to był rodzynek, smaczek na scenie, że oni, starsi, mogą dorównać młodzieży. No i tradycji stało się zadość. Już 35 lat odbywają się w pewnym stopniu daty jubileuszowe i na wpół jubileuszowe, jak 55-lecie, w których z pełnym entuzjazmem uczestniczą weterani — tłumaczy Roman Rotkiewicz, który do „Wilii” przyszedł w roku 1963.
— Kolejny jubileusz, kolejne spotkania, to po prostu miłe wspomnienia już dzisiaj odległych lat. Ćwiczymy dawno poznane kroki. Miło też tutaj spotykać te same twarze, chociaż już czasem zmienione. Czuję, że jeszcze mogę tańczyć i zamierzam na wszystkich jubileuszach odtańczyć — mówi pani Regina. I żartobliwie dodaje, że na tę okazję wraz z innymi tancerkami szyje nowe suknie, ponieważ tamte sprzed lat już trudno dopasować.
Jak wspomina pani Zofia Kuncewicz, z domu Suboczówna, na początku podstawą całego zespołu byli uczniowie Szkoły Średniej nr 5, obecnej Szkoły Średniej im. Joachima Lelewela, która po wojnie mieściła się na Ostrobramskiej.
— W roku 1947 bądź 1948 naszą szkołę przeniesiono z Ostrobramskiej na Antokol. Gmach otrzymaliśmy po wojskowych. Musieliśmy doprowadzić go do jakiegoś porządku. Jedyną możliwością zdobycia dla szkoły oficjalnie jakiś swój pieniądz to było organizowanie co roku filharmonii, czyli sprawozdawczego koncertu dla rodziców, gdzie artystami byli uczniowie. No i tak się zaczęło — dodaje Halina Szulska, z domu Kostecka.
— Ale trzeba też wiedzieć, że uczniowie wówczas wiekowo byli różni, bo to przecież było po wojnie. Także różnica wieku w jednej klasie sięgała nawet 5-6 lat. Jak na przykład chłopcy do 12 klasy przyszli po partyzantce, po wojsku, w wieku 20…, 22 lat, a czasami i więcej…— opowiada pani Kuncewicz.
Jan Kuncewicz w zespole jest od samego jego zarania. Dołączył po pierwszym galowym koncercie zespołu podczas wieczorku mickiewiczowskiego w roku 1955 w sali uniwersyteckiej przy ul. Čiurlionisa. Wówczas zabrzmiały polskie melodie ludowe i patriotyczne, polski taniec oraz polska poezja. Po tym koncercie do zespołu napłynęło dużo młodzieży z zewnątrz. Studenci z uniwersytetów w Wilnie i Kownie, młodzież z Trok i Niemenczyna. Jak dzisiaj weterani zauważają, geografia zespolaków była bardzo rozległa, ponieważ po ciężkich latach wojny młodzież była bardzo aktywna, chętna do pracy, wszyscy chcieli się w czymś wykazać.
— W 1955 roku byłem studentem na kierunku fizyczno-matematycznym. Jak się dowiedziałem, że szkoła nr 5 ma zespół, od razu zdecydowałem, że muszę w nim być. A jako że chłopców do tańca sprytnych tak wielu nie było, to jak się okazało, byłem jednym z lepszych. Pomyślałem sobie: „Ha!”. I już niezadługo zatańczyłem solo w litewskim tańcu „Lencugelis” — z entuzjazmem o tamtych wydarzeniach opowiada pan Jan, weteran zespołu.
— Cieszę się, że zapraszają na jubileusze i chętnie biorę w nich udział. Wprawdzie nie wierzyłem, że zatańczę jeszcze na 55-leciu „Wilii”, na tak pięknym jubileuszu. Ale dzisiaj cieszę się, że jeszcze mnie przyjęli. Że kolana jeszcze trzymają naoliwione i nogi pracują — zwierza się pan Kuncewicz.
Jak wspomina pani Zofia, na początku były bardzo trudne czasy. Rok 1955.
— Po wojnie byliśmy w ogóle na pustym miejscu. Trudności były we wszystkim. Nie było żadnego materiału, żadnych cekinów, guzików, korali. Wszystko zdobywaliśmy powoli. Jednak jak zauważa pani Kuncewicz, w owym okresie zespolacy wręcz pałali entuzjazmem.
Pierwsze próby „Wilii” odbywały się w piwnicy siedziby Klubu Związków Zawodowych na placu Ratuszowym, przy obecnym budynku wileńskiego konserwatorium im. Juozasa Tallat-Kelpšy, który ich łaskawie przyjął. Początkowo zespół był bardzo liczny, ponad stu chórzystów. Na pierwszym koncercie w sali uniwersyteckiej do poloneza „Pożegnanie ojczyzny” stanęło aż 16 par.
A później nastąpiła repatriacja. Zaczęły się masowe wyjazdy przymusowo i dobrowolnie. W 1958 roku wyjeżdża ostatnia partia. Wyjechało dużo młodzieży. Wśród studentów różnych wydziałów rodzi się pomysł zjednoczenia polskiej młodzieży. Powstaje klub „Wilii”, wówczas nie było jeszcze nazwy oficjalnej. Był po prostu zespół pieśni i tańca, powstaje też grająca kapela, dochodzą recytacje.
— Bo nie każdy miał zdolności do śpiewu czy tańca, a miał zdolności do recytacji. Taką młodzież zorganizował pan Orda. Ćwiczył z nią recytację. Potem z tego wyrosły nasze teatry dramatyczne. Wszyscy od nas brali swój początek — kontynuuje pani Zofia.
Jako zespół należący do związków zawodowych pierwszy taki galowy występ miał w filharmonii. Już mieliśmy wszystkich kierowników. Grupą taneczną kierowała Zofia Gulewicz, orkiestrą dyrygował Eduardas Filipaitis (Edward Filipowicz), chórem — Wiktor Turowski. Wówczas „Wilia” dawała bardzo dużo koncertów. Zespolacy jeździli ciężarówkami do klubów wiejskich, kołchozów, w ten sposób podtrzymując polską kulturę na Litwie.
Głęboko w pamięci i sercach tancerzy na zawsze została Zofia Gulewicz, kierownik grupy tanecznej i choreograf pierwszego zespołu artystycznego pieśni i tańca „Wilia” na Wileńszczyźnie. Jej szkoła w sercach uczniów została na zawsze.
Wychowankowie pani Gulewicz kochają ją i szanują za jej dobroć, wszelkie pokładane starania i wysiłek na rzecz dobra zespołu. Jako wyraz nieopisanej wdzięczności za całokształt pracy w roku 1996 wierni uczniowie pani Zofii Gulewicz zorganizowali dla Swego Nauczyciela wielki bal, potrójny jubileusz.
— Zorganizowaliśmy super jubileuszowy koncert, którym kierował wówczas pan Roman Rotkiewicz. Był to duży koncert z okazji 80-lecia pani Gulewicz, poświęcony 60-letniej pracy na scenie, ponieważ na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie tańczyła od 20 lat, jak również z okazji 40-letniej działalności na rzecz polskiego zespołu „Wilia”. Zaprezentowaliśmy bardzo dużo tańców, staraliśmy się pokazać wszystkie tańce ułożone przez panią Zofię — wspomina Halina Szulska.
Do zespołu pani Zofia Gulewicz przyszła za namową dziewczyn z zespołu, które pojechały do niej, by ją prosić o fachową pomoc, na początek o zwykłe konsultacje. Chętnie się wzięła do pracy.
— Nie mogliśmy głośno mówić, że ta pani jest z Opery Warszawskiej. Od razu by była na Syberii — wspomina pani Zofia Kuncewicz.
Zdaniem pani Haliny Szulskiej, Zofia Gulewicz była filarem zespołu. Zawsze umiała postawić na swoim i osiągać swój cel. Wszystkie koncerty odbywały się według jej myśli, według jej choreografii i scenografii. Wprowadziła także dyscyplinę.
— Żebyśmy wyglądały na bardziej zdyscyplinowane, kupiłyśmy materiał i każda uszyła sobie spódnicę na próbę. I sądzę, że jest to jedyny właściwy ubiór dla dziewczyny na zajęcia taneczne — dodaje pani Halina, która w tej samej spódniczce ostatnio ćwiczyła kroki poloneza na zbliżający się jubileusz. Tancerze już w 1958 roku tańczyli w baletkach, w odpowiednich strojach — w getrach — co do zespołu ściągnęło wielu ciekawskich, ponieważ na dany moment w Wilnie to była niesłychana sensacja. Dzisiaj tancerki z 55-letnim stażem żartują, że wówczas nawet kapela się zwiększyła.
Dzisiaj to są piękne wspomnienia o jakże odległych już czasach, o wszystkich trudnościach, zmaganiach i szczęściu, kiedy się z pomyślnością odbyło kolejny koncert. Wszystkie nauki, całą mądrość życiową, wiedzę o kulturze, tradycjach i obyczajach, weterani pierwszego polskiego zespołu na Wileńszczyźnie zawdzięczają nieodżałowanej śp. pani Zofii Gulewicz. I nieważne, gdzie by dzisiaj uczniowie pani Gulewicz się nie okazali, Jej szkoła na zawsze została w nogach, postawie i dyscyplinie jej wychowanków.