W zaścianku Skarbiszki w powiecie święciańskim 21 stycznia 1941 przychodzi na świat dziecko płci męskiej, któremu na chrzcie nadano dwa imiona: Walenty i Mieczysław. Gdy urodził się Mieczysław, sowieci od prawie piętnastu miesięcy „rezydowali” już na dawnych terenach Rzeczypospolitej, ale w domu nadal mówiono o Polsce z nabożeństwem, czcią, po polsku.
Atmosfera tego rodzinnego domu, ogromna dyscyplina, miały wpływ na całe życie Mieczysława Skindera, który w tych dniach obchodzi wspaniały jubileusz 70-lecia. Oj, widziały te oczy i nie jedno, i nie raz serce targane było rozterkami, nie raz spod wąsa padło mocne męskie przekleństwo na otaczającą i wtedy, i dziś rzeczywistość.
Mieczysław od dziecka przyzwyczajony jest do ciężkiej pracy, zdobywania wszystkiego własnymi rękami, osiągania kolejnych etapów edukacji, wykształcenia. Tak go uczono, by w życiu nigdy nie był czyimś „popychadłem”. Jemu niestraszne było wycinanie lasu na drwa do pieców, nie wstydził się pracy na roli. Pomagał rodzicom i rodzeństwu jak tylko mógł. Miał też czas na swoje zamiłowania, a były to różnego rodzaju zainteresowania techniczne. Tę zdolność przełożył na studiowanie przedmiotów ścisłych, głównie fizyki. Jeszcze do niedawna, gdy odwiedzał rodzinne strony, zimą, wpadał do stawu i zażywał kąpieli, tak jakby był na najlepszych letnich wczasach.
Pamiętam, w 1997 w Dniu Nauczyciela, był ze mną w nadmorskim Mielnie koło Koszalina. Ziąb, jak cholera, a jemu, jemu zamarzyło się wskoczyć to Bałtyku. Dobrze, że po sezonie letnim czynny był jeszcze jeden sklepik i tam kupiliśmy… kąpielówki. Mietek jak rozbawiony mors wskoczył w potężne morskie fale. Nauczycielki z zaprzyjaźnionej szkoły ze Szczecinka, na taki widok jeszcze bardziej zapięły swoje futra. W Polsce dzień edukacji przypada w połowie października, a nad morzem to prawie zima.
Przede mną na stoliku leży czarno-białe zdjęcie. Na fotografii napis Smoleńsk. Tak, jeszcze w czasach ZSRR Mieczysław Skinder pojechał motocyklem do Katynia, tego samego, o którym nie wolno było mówić. Był jednym z nielicznych, pierwszych Polaków, którzy złożyli hołd pomordowanym rodakom, polskim oficerom, intelektualistom.
To długa historia. Pierwszy raz w Katyniu był w 1973. Później, gdy planował kolejne motocyklowe wędrówki po Kraju Rad, razem ze swoimi przyjaciółmi śp. Zbigniewem Chomiczem oraz Władysławem Podmostko przez kilkanaście lat tak układali trasę wędrówek, by być w Katyniu, by złożyć w tym miejscu wiązankę kwiatów, zapalić znicz.
Samochodem pojechał aż na Ural. Lubił zwiedzać świat, poznawać ludzi, nowe obyczaje, weryfikować wszystko to o czym czytał.
Mieczysław Skinder był ze swoimi kolegami podróżnikami i na cmentarzu marynarzy alianckich, tych, którzy zginęli z rąk Niemców, a którzy dostarczali drogą morską pomoc Związkowi Radzieckiemu w portach w Archangielsku i Murmańsku. To były lata osiemdziesiąte. To był cmentarz w Murmańsku.
— …a nikt nikogo wtedy się nie bał, nikt nie miał jakichś złych zamiarów. Można było rozłożyć namiot pod byle krzakiem, przenocować i spokojnie jechać dalej. Tak odwiedziliśmy wszystkie ważne miejsca dla kultury rosyjskiej, światowej, europejskiej. Byliśmy w rodzinnych stronach Tołstoja, Turgieniewa, Repina, Puszkina… A Mickiewicza to mam u siebie na co dzień, dzięki przyjaźni z Wojtkiem Piotrowiczem i dyrektorem Muzeum Wieszcza, Rimantasem Šalną — mówi.
— Ze Zbyszkiem Chomiczem, świętej pamięci, planowaliśmy pojechać nad jezioro Bajkał, wykąpać się w tym ponoć najczystszym jeziorze świata i napić się z niego. Niestety, te plany przerwała „pierestrojka”, upadek Związku Radzieckiego, podziały na swoich i cudzych, na komunistów i demokratów — kontynuuje wspomnienia Mieczysław Skinder.
Nie zapomnę, gdy pierwszy raz nocowałem u Mietka. Położył mnie na wersalce pod ogromną piramidą półek z książkami. Prosiłem Boga, oby przeżyć do rana, oby te książki w nocy czasem nie spadły na mnie. Dziś książek w mieszkaniu Skindera tyle, że nie jedna biblioteka mogłaby takiego zbioru pozazdrościć. Wydania w kilku językach — polskim, litewskim, rosyjskim. Między książki wciśnięty obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, portret Marszałka Józefa Piłsudskiego, Orzeł Biały w koronie. Tam, gdzie z reguły gospodynie trzymają zastawę, kryształy, u Mietka pełno drobiazgów z różnych wypraw, bibelotów, pamiątek. Pomiędzy te „skarby” wystawione zdjęcia przyjaciół, tych szczerych, prawdziwych. Jest zdjęcie koleżanki, którą błogosławi śp. Jan Paweł II, są fotki ukochanych wnucząt: Radka, Nastki i Ewuni.
— Zdrowia ani przyjaźni nie można kupić — usłyszałem kiedyś od Skindera. Jest w tym ogromna uczciwość i ogromna prawda.
Pięć lat temu odszedł od nas nasz wspólny przyjaciel, senator RP Witold Gładkowski, człowiek ogromnego serca, wilnianin z urodzenia. Przyjechał do Wilna, by tu też się z życiem ziemskim rozstać. Widocznie tak mu było pisane. Mietek nie może do dziś sobie darować, że tamtego marcowego dnia nie zdążył go spotkać, tradycyjnie, przed tablicą z napisem „Vilnius”, od strony Troków. Nie zdążył, bo w tym czasie musiał być na przeglądzie technicznym ze swoim autem…
Dodam, że senator Witold Gładkowski bardzo kochał swoje rodzinne miasto. Pomagał przy tworzeniu Domu Kultury Polskiej, Domowi Dziecka w Podbrodziu, Macierzy Szkolnej. Na biurku senatora czy to w Warszawie, czy w biurze senatorskim w Szczecinku zawsze leżały świeże numery „Kuriera Wileńskiego”. Raz w tygodniu Mietek wysyłał dwie paczki gazet, bo senator uwielbiał ten nasz „Kurier”, kochał wilnian, kochał tę ziemię, na której pierwszy raz zobaczył słońce i na której raz na zawsze ono mu zgasło.
Wśród żyjących przyjaciół jest jeszcze szerokie grono nauczycieli, samorządowców, artystów, dziennikarzy. Z dumą Mieczysław Skinder wymienia tych, u których gości w Polsce albo tych, co odwiedzają jego dom, miasto Miłosierdzia, Wileńszczyznę. Należą do nich były dyrektor Zespołu Szkół nr 36 im. Marcina Kasprzaka w Warszawie Stanisław Kowalski, jego zastępca Henryk Szychiewicz, obecna dyrektor Renata Bublewicz, b. wojewoda zachodniopomorski, a obecnie przewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej Stanisław Wziątek, wiceprezes Związku Literatów Polskich Ryszard Ulicki (autor słynnych „Kolorowych jarmarków”), nadleśniczy Bolesław Wiśniowski, Marek Malita i Iwona Niedzielska artyści scen polskich, starosta szczecinecki Krzysztof Lis, starosta drawski Stanisław Cybula, burmistrz Złocieńca Waldemar Włodarczyk, Stanisław Sobka — urzędnik PZU, Ryszard Zalewski b. prezes Polskiego Radia Koszalin. Bardzo sobie ceni przyjaźń z doktorem nauk medycznych Wiktorem Iwanowskim autorem jedynej chyba tak obszernej monografii i dokumentacji o podwileńskich Ponarach „Wilno, Ojczyzno Moja”. Ta książka od kilkunastu lat krąży od domu do domu, bo nakład niewielki, a zainteresowanie miejscem tragedii narodu polskiego, szczególnie w ostatnich czasach, ogromne.
Mieczysław to chodząca historia ziemi wileńskiej, losów Polaków, ich sąsiadów Litwinów, Rosjan, świadek wielu wydarzeń społecznych, politycznych, gospodarczych, kulturalnych. W swej skromności nigdy nie zabiegał o zaszczyty, nagrody, ordery, aczkolwiek otrzymał za 2005 rok miejsce w złotej dziesiątce Plebiscytu „Kuriera Wileńskiego”.
Winszowali mu tego miejsca nie tylko sąsiedzi, przyjaciele, także dyrektor szkoły zawodowej w Nowej Wilejce, w której do dziś, mimo wieku pracuje nadal, Vincentas Klemka, oraz grono pedagogiczne, uczniowie.
W tej to szkole zawodowej, zawdzięczając również jego wysiłkom, powstały — jedne z pierwszych na Litwie — grupy z polskim językiem nauczania.
Bardzo ciepło swego nauczyciela wspominają uczniowie. Jurek, co to sprzedaje dewocjonalia pod Ostrą Bramą, pan Matulewicz i dosłownie tysiące, tysiące wychowanków. Nigdy nie był surowym nauczycielem. Sam od siebie wymagał sporo, ale w stosunku do każdego ucznia miał i ma swój osobisty stosunek, osobiste podejście. Dziś, gdy już puka mu siódmy krzyżyk ma tak doskonałą pamięć, wiedzę, że nie opuszcza żadnej naszej „Kurierowej” krzyżówki.
Gdyby miał żyć od nowa, czy chciałby swój los odmienić?
— Nie, postępowałbym tak nadal. W człowieku najważniejszy jest człowiek. Chcę dożyć czasów, gdy wszyscy będą sobie braćmi, będą życzliwsi, bez uprzedzeń, bez podziałów. Chcę zobaczyć uśmiech na twarzach, bo on odzwierciedla stan naszego ducha. Chcę, by każdy człowiek miał prawo do szczęścia, do wyrażania swojej woli, by był wolny, radosny…