Gimnazjum w Bratysławie jest szkołą dwunastoletnią. Wszystkie przedmioty są wykładane w języku węgierskim, większość podręczników także jest ze słowackiego tłumaczona na węgierski. Jest ono także ośrodkiem kultury węgierskiej — działają w nim zespoły i chóry, drużyny sportowe, teatrzyk, kółka zainteresowań. I to wszystko w języku — ale i narodowym duchu — węgierskim.
W Bratysławie mieszka ok. 10 tysięcy Węgrów.
W Wilnie, które zamieszkuje blisko sto tysięcy Polaków, takich instytucji mamy więcej, niż jedną. Bo też każda polska szkoła jest taką samą instytucją — z kółkami, zespołami, teatrzykami. Całymi wspólnotami szkolnymi.
Różnica między Wilnem a Bratysławą jest jednak też i taka, że w Bratysławie węgierskiemu gimnazjum pozwala się na spokojne funkcjonowanie, a w Wilnie polskie szkoły są szczute coraz to kolejnymi „reformami”, których w zasadzie jedynym skutkiem jest szkół deformowanie, aż po rozformowanie. Pośpiech, z jakim w środę — przecież tuż po objęciu władzy — nowa koalicja rządząca Wilnem zabrała się za kolejne „reformy” polskich szkół, polegające na degradowaniu ich statusu, poraża. Bo nie sposób nie rozumieć, jak ważnym spoiwem społeczności jest polska szkoła. Czasem tylko odnoszę smutne wrażenie, że litewscy „reformatorzy” rozumieją to lepiej od nas.