Pewien nasz przyjaciel o zachodzie słońca wybrał się na spacer opustoszałym brzegiem morza. Idąc, postrzegł w oddali Meksykanina, który bezustannie schylał się, podnosił coś i rzucał to do wody. Gdy zbliżył się jeszcze bardziej, dostrzegł, że Meksykanin zbiera tak rozgwiazdy, które fale oceanu wyrzuciły na plażę. Wielce zaintrygowany podszedł do niego i powiedział:
— Dobry wieczór, amigo. Przechodziłem właśnie tędy i zastanawiałem się, co robisz.
— Wrzucam te rozgwiazdy z powrotem do wody. Widzi pan, mamy odpływ i wszystkie je wyniosło na brzeg. Jeśli nie wrócę ich morzu, umrą z braku tlenu.
— Rozumiem… — odparł nasz przyjaciel. — Lecz takich rozgwiazd muszą być pewnie na tej plaży tysiące i w żadem sposób nie uda ci się uratować wszystkich… Jest ich po prostu zbyt wiele (…). Nie sądzisz więc, przyjacielu, że to, co robisz, nie ma większego znaczenia?
Meksykanin uśmiechnął się, a potem pochylił, podniósł kolejną rozgwiazdę i wrzucając ją do wody, odrzekł:
— Ma znaczenie dla tej!
Ten fragment opowiadania z książki „Balsam dla Duszy” Jacka Canfielda i Marka Victora Hansena świetnie odzwierciedla istotę idei wolontariatu. Osoby, które bez żadnego materialnego wynagrodzenia poświęcają swoje siły, aby udzielić pomocy potrzebującym i nie zawsze są do końca zrozumiałe przez pozostałą część społeczeństwa. Jednak sami wolontariusze doskonale wiedzą, że to, czym się zajmują, ma głęboki sens. Wiedzą to też osoby, którym wolontariusze pomagają. Bo każdy jest ważny.
Jeżeli człowiek z natury jest dobry, to pragnie dzielić się tą dobrocią z innymi. Taki człowiek rozumie, że gdy coś oddajesz, to otrzymujesz z powrotem o wiele więcej. Młodzież poprzez wolontariat „hoduje” swoją osobowość. Zaś ludzie starsi, których dzieci już są dorosłe i którzy nadal mają potrzebę opiekować się kimś, realizują tę potrzebę – motywy pomocy dla innych w rozmowie z „Kurierem” tłumaczy Irena Beržinskienė, koordynatorka wolontariuszy Zakonu Maltańskiego na Litwie.
Służba pomocy Zakonu Maltańskiego jest jedną z największych organizacji wolontariackich w naszym kraju. Jednoczy obecnie prawie 1 000 ludzi dobrej woli, połowa których to tzw. młodzi maltańczycy, czyli osoby w wieku 12-29 lat.
— Działalność członków Zakonu Maltańskiego przede wszystkim polega na opiece nad ludźmi w wieku starszym i osobami niepełnosprawnymi. Wolontariusze udzielają pomocy w czynnościach domowych osobom starszym, które mieszkają samotnie.
Na przykład, pomagają w robieniu zakupów, odprowadzają do przychodni, sprzątają w domu. Pomoc w dużej mierze polega na komunikacji, bo człowiek samotny właśnie jej potrzebuje najbardziej – mówi nam Irena Beržinskienė.
Maltańczycy także pracują w dziennych centrach młodzieżowych, w których prowadzą zajęcia z dziećmi z rodzin potrzebujących wsparcia socjalnego. Wolontariusze zajmują się też pracą administracyjną oraz organizacją różnego typu akcji charytatywnych, takich jak np. tradycyjna bożonarodzeniowa „Zupa maltańska”. W ramach tej akcji znane osoby częstują przechodniów bożonarodzeniową zupą, jednocześnie zachęcając do składania datków dla ludzi ubogich. M. in. w ubiegłym roku akcja pobiła rekord, udało się bowiem zebrać prawie 172 tys. euro.
Z chęcią pomocy dla innych zwraca się do nas sporo ludzi dobrej woli. Jednak chciałoby się, aby było ich jeszcze więcej, bo potrzeby ciągle wzrastają. Ludzie emigrują, społeczeństwo starzeje się, w kraju rośnie liczba ludzi starych i samotnych, pozostawionych przez własne dzieci. Czasami tacy ludzie potrzebują po prostu słuchacza do rozmowy – mówi Beržinskienė.
Oprócz takich powszechnie znanych organizacji wolontariackich jak Zakon Maltański czy Caritas istnieje setki innych, poprzez które można zaangażować się, aby udzielić pomocy nie tylko osobom potrzebującym, ale też zwierzętom lub po prostu zostać wolontariuszem podczas jakichś świeckich wydarzeń, np. koncertów czy festiwalów.
Wiele informacji na temat wolontariatu na Litwie można znaleźć na stronach internetowych www.savanoriaujam.lt oraz www.buksavanoriu.lt.
Kto pragnie bardziej poważnych wyzwań, może wypróbować swoje siły, pomagając potrzebującym za granicą.
Przed kilku laty 32-letnia wilnianka Donata w ciągu roku zajmowała się wolontariatem we Włoszech. Dzisiaj mówi, że był to jeden z najbardziej trudnych, ale jednocześnie owocnych i ciekawych okresów w jej życiu.
Warto zaznaczyć, że Donata brała udział w programie Wolontariatu Europejskiego — European Voluntary Service (EVS). Jest to akcja umożliwiająca wolontariuszowi lub grupie wolontariuszy podjęcia pracy społecznej we wszystkich krajach, które są objęte programem i sąsiedzkich krajach partnerskich.
EVS powstał po to, by wolontariusze mogli zdobywać kompetencje i umiejętności wpływające na ich rozwój osobisty i zawodowy przez doświadczenia związane z edukacją poza formalną. W Wolontariacie Europejskim może uczestniczyć każdy młody człowiek w wieku od 18 do 30 lat, w szczególnych sytuacjach możliwy jest udział młodzieży w wieku 16-17 lat. Natomiast pobyt w zagranicznej organizacji trwa od 2 do 12 miesięcy.
— Wyjechałam w ramach tego programu we wrześniu 2012 roku. Równo rok spędziłam w przepięknym włoskim mieście Biella – opowiada nam Donata.
Jak tłumaczy, w programie EVS udział bierze kilka stron, czyli organizacja, która wysyła wolontariusza, organizacja koordynująca cały proces oraz organizacja przyjmująca. Donata wzięła udział w programie za pośrednictwem wileńskiej spółki pożytku publicznego „Socialinis veiksmas”.
— Przede wszystkim należy dobrze znać siebie i zdecydować się, jakiego rodzaju wolontariatem chcesz się zająć. Sama już dobrze wiedziałam, w jakiej dziedzinie chcę pomagać ludziom i że chcę to robić za granicą. Pisałam listy motywacyjne do różnych organizacji i nareszcie otrzymałam odpowiedź z Włoch. Opisany w tamtym programie projekt wyglądał dla mnie bardzo bliski i od razu zrozumiałam, że chcę tam być. A tam, to znaczy w centrum osób niepełnosprawnych – opowiada Donata.
Wyjaśnia, że nie musiała martwić się o koszt zakwaterowania, ubezpieczenia, podróży i jedzenia, gdyż prawie wszystkie wydatki opłacała Unia Europejska. Dodatkowo Donata miała zapewniony kurs języka włoskiego, a także kieszonkowe na drobne wydatki. Co prawda, rozmówczyni zaznacza, że wolontariat nie jest sposobem zarobienia pieniędzy, więc tych kieszonkowych było naprawdę niedużo. Jednak, jak podkreśla, nawet najtańsze jedzenie we Włoszech jest smaczne i jakościowe, więc skromnej sumy, którą otrzymywała, całkowicie wystarczyło. Rozmówczyni też przyznaje, że prawdopodobnie zrezygnowałaby z wolontariatu, gdyby sama musiała pokrywać wszystkie koszty – po prostu trudno znaleźć osobę, którą stać na roczny pobyt za granicą bez żadnych dochodów.
— Zdecydowałam się na wolontariat, ponieważ sądzę, że warto na własnej skórze wypróbować poszczególne rzeczy i wyrobić o nich własne zdanie, a nie polegać tylko na opiniach innych ludzi. Chciałam zobaczyć świat i być potrzebną, dlatego po prostu nie mogłam przegapić możliwości wolontariatu według programu EVS – mówi Donata, tłumacząc, że program obejmuje osoby do lat 30, a ona miała wtedy już 29, więc musiała pośpieszyć.
Jednak główną przyczyną, która zmusiła naszą rozmówczynię do takiej decyzji była… rutyna życiowa.
Wszystkie dni miałam jednakowe. Był taki okres, że praktycznie nic już nie przynosiło mi satysfakcji. Po prostu potrzebowałam takiego doświadczenia, które wypchnie mnie z tzw. strefy komfortu. Musiałam sprawdzić, czy to, czym się w życiu zajmuję, jest naprawdę moim zajęciem – tłumaczy Donata.
Wspomina, że początek pracy był bardzo trudny. Ale podstawowe trudności stwarzała zupełnie nie specyfika pracy z fizycznie i mentalnie niepełnosprawnymi ludźmi.
— Było najtrudniej z powodu bariery językowej. Tylko raz w tygodniu przychodziła wolontariuszka, która mówiła po angielsku, a w pozostały czas musiałam tylko uśmiechać się do osób, których nie rozumiałam i które nie rozumiały mnie. Stało się lżej, gdy już przynajmniej minimalnie opanowałam włoski język. Co dotyczy samej pracy, nie zawiodłam się, bo nic nadzwyczajnego się nie spodziewałam. Po prostu robiłam to, o co mnie prosili specjaliści tego centrum i wykazywałam maksymalną cierpliwość względem pacjentów. Większość ludzi naprawdę ładnie się zachowywała. Ale z powodu mojej szefowej niejednokrotnie płakałam, bo miała bardzo trudny charakter… – wspomina Donata.
Rozmówczyni podkreśla, że nie żałuje, że zdecydowała się na wolontariat, mimo że musiała w tym celu wyjść z pracy i zrezygnować ze stabilnego dochodu.
— Po prostu podczas wolontariatu zdobyłam takie doświadczenie, które pomogło mi doskonale poznać świat, nowych ludzi i siebie oraz wzmocniło wiarę we własne siły. W ciągu tamtego roku zrozumiałam, że mogę zrobić znacznie więcej niż sama od siebie się spodziewałam – mówi Donata oraz dodaje, że zastanawia się nad możliwością kilka razy tygodniowo zajmować się osobami niepełnosprawnymi także na Litwie.
Natomiast dla tych, którzy zastanawiają się nad wolontariatem, Donata radzi przede wszystkim nie mieć jakichś ogromnych oczekiwań – w takim przypadku nie będzie więc rozczarowania, jeżeli te oczekiwania się nie spełnią. Jak mówi, „całego świata nie uratujesz, ale zrobisz go trochę lepszym – i to już jest bardzo dużo”.
Także bardzo ważna jest tolerancja i otwartość, ponieważ poprzez wolontariat człowiek dotyka innego, być może niezrozumiałego świata.
— Należy bardzo dobrze zastanowić się, czy naprawdę chcesz zostać wolontariuszem. Nie wszystkie dni będą piękne i wesołe, nie zawsze będziesz bohaterem i na pewno spotkasz sporo problemów na drodze i nikt tobie nie będzie płacił za włożony wysiłek. Jeżeli masz obawy, czy warto tym się zająć, to lepiej zrezygnuj. W przeciwnym razie ani sam nie otrzymasz żadnej przyjemności z zajęcia, ani inni nie otrzymają korzyści z twoich czynności – mówi Donata.
Zaznacza, że po powrocie na Litwę nadal od czasu do czasu – gdy tylko może — zajmuje się wolontariatem. Często można ją zobaczyć jako wolontariuszkę w przytułku dla zwierząt.
Uogólniając, mogę powiedzieć, że mój wolontariat to naprawdę nie były jakieś słoneczne roczne wakacje we Włoszech. Była to trudna i wyczerpująca praca, okres pełen wyzwań, ale zarazem też prawdopodobnie najlepszy okres w moim życiu. Przynajmniej, na razie – uśmiecha się Donata.