![](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2017/04/20170424_194240-216x300.jpg)
Po krótkiej przerwie wracamy do historii żołnierzy AK pochowanych w masowych grobach w Tuskulanum. Dziękujemy naszym Czytelnikom, którzy zareagowali na tekst „Oni nigdy nie mieli pogrzebu…”.
Do tej pory skontaktowało się z nami już 9 rodzin żołnierzy AK rozstrzelanych w Wilnie w więzieniu NKGB. Wszystkich, którzy mają na ten temat informacje, prosimy o kontakt z redakcją.
Joanna Piechowicz mieszka w Gdańsku. Historia Tuskulanum jest także częścią jej historii rodzinnej.
– Jeden z tych żołnierzy, Henryk Golimont, to ukochany, młodszy brat mojej babci. Przez lata nie mieliśmy o nim żadnej informacji. Teraz pojawia się nadzieja, że mogą być odnalezione jego szczątki. To dla mnie bardzo ważne – mówiła kontaktując się po raz pierwszy z redakcją „Kuriera Wileńskiego”.
Henryk Golimont urodził się w Wilkańcach. Tam spędził też spędził swoje dzieciństwo.
![](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2017/04/20170424_193556-119x150.jpg)
– To był taki szczęśliwy dom, w którym pełno było dzieci. Henryk był najmłodszy. Miał jeszcze dwóch braci: Witolda i Stanisława oraz siostrę, starszą o 11 lat. To właśnie moja babcia, dzięki której poznałam historię jego aresztowania – opowiada Joanna Piechowicz.
Potem nastąpił wyjazd do Wilna. Henryk rozpoczął naukę w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza.
– Mieszkał wtedy u mojej babci, Franciszki Wilkaniec. Najpierw na Jasnej, a potem na Pohulance. Byli ze sobą bardzo związani. Wszyscy bardzo cieszyli się, że dobrze sobie radził z nauką. Dostał się na studia, na prawo. Wojna wszystko przerwała – opowiada pani Joanna.
![](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2017/04/20170424_194538-122x150.jpg)
Jako podchorąży został zmobilizowany i wysłany na front. Na początku września został ranny. Leżał w szpitalu we Lwowie. W rodzinie przechowała się informacja o okolicznościach jego powrotu do domu.
– 17 września wszedł podobno do sali szpitalnej jeden z lekarzy i powiedział, żeby wszyscy, którzy mogą chodzić, natychmiast uciekali, bo niedługo mogą pojawić się Sowieci – mówi nasza rozmówczyni.
Wracał więc do Wilkaniec, do domu. W dniu jego powrotu ojciec Henryka, Gustaw Golimont, pojechał ze zbożem do młyna do Solecznik. Spotkali się po drodze, gdy Henryk był 20 km od domu. Wrócili razem.
Pozostał w Wilkańcach, zaangażował się w działalność AK, brał udział w Akcji „Burza”. Po ponownym wejściu Armii Czerwonej pozostał w podziemiu. W październiku 1944 r. uczestniczył w opanowaniu Ejszyszek przez oddział dowodzony przez ppor. Michała Babula „Gaja”. Zniszczono wówczas dokumentację w sielsowiecie, zdobyto dokumenty i pieczęcie potrzebne dla komórki legalizacyjnej AK, zniszczono akta Rejonowego Komitetu Wykonawczego WKPB.
Ujęto kapitana kontrwywiadu „Śmiersza” (został później zlikwidowany), na miejscu zabito też sierżanta NKWD i rozbrojono jednego żołnierza sowieckiego. Podczas wymiany ognia, do jakiej doszło przy rozbrajaniu oficera „Śmiersza”, zginęły dwie osoby cywilne żydowskiego pochodzenia: Cipora Sonenson i jej syn Chaim. Pani Sonenson była żoną oficera NKWD.
![](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2017/04/20170424_194526-126x150.jpg)
Po latach właśnie ten fakt stał się powodem do oskarżeń o antysemityzm uczestników wydarzeń. Prof. Yaffa Eliach, która jako dziecko była świadkiem tego wydarzenia, stwierdziła nawet, że miał wówczas miejsce w Ejszyszkach pogrom ludności żydowskiej. Inną interpretację zajść podaje natomiast prof. M. Chodakiewicz w książce „Ejszyszki. Pogrom, którego nie było”. Z analizowanych materiałów NKWD wynika, że około 30 świadków tego wydarzenia, będących narodowości żydowskiej, nie ucierpiało w żaden sposób na skutek działań oddziału AK.
Antyżydowskiego wymiaru wydarzeń w Ejszyszkach nie zauważyli na pewno sowieci. Dla NKWD sprawa była jasna – był to atak na sowiecką władzę i porządek. Stąd też odwet był szybki i bardzo bolesny. Oddział pod dowództwem Michała Babula „Gaja” został ujęty na przełomie lat 1944/45 r. Aresztowany został także Henryk Golimont.
![](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2017/04/20170424_194348-300x243.jpg)
– W mojej rodzinie ten dzień jest bardzo dobrze pamiętany. To było w rodzinnym domu, w Wilkańcach. Henryk ukrywał się w stodole, w zbożu, którego wtedy było pełno. Długo nie mogli go znaleźć, pomogły dopiero psy. Przy aresztowaniu była jego żona. Nie przyznawała się, kim jest, mówiła, że przyszła w gości. Gdy zobaczyła, jak Henryk został pobity, od razu zemdlała i wyszło na jaw, że jest jego małżonką. Ją również aresztowano. Potem została wywieziona na Syberię. O jej dalszych losach nic nie wiemy – opowiada Joanna Piechowicz.
Aresztowani zostali również inni członkowie rodziny. Przez Syberię przeszedł brat Henryka, Witold. Wywiezieni zostali także rodzice, Aleksandra i Gustaw.
– Moja prababcia zmarła z głodu w Irkucku. Pradziadek wrócił, przyjechał do Polski w 50. latach. Zmarł w 1963 r. Mimo że były to wydarzenia bardzo tragiczne, żartował, że Syberia wyleczyła mu żołądek, bo przed wojną ciągle miał problemy, choć leczył się w drogich sanatoriach – wspomina Joanna Piechowicz.
Bliscy, którzy pozostali na wolności, poszukiwali Henryka w więzieniach. Nie było to łatwe, bo w tym czasie wszystkie były przepełnione.
![](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2017/04/20170424_193716-264x300.jpg)
– Moja babcia i mama szukały go w więzieniach, przynosiły paczki. Razem z innymi rodzinami, trzeba było stać w kolejce przez całą noc, aby przekazać przesyłkę. Zwykle żołnierz, któremu oddawały paczkę, mówił, że takiego więźnia nie ma, ale przesyłkę zabierał. Wiemy, że Henryk był w Wilnie i Trokach. Nie wiedzieliśmy, co się z nim stało. Ostatnim miejscem, w którym na pewno przebywał były Troki, dlatego zawsze myśleliśmy, że tam jest pochowany. Moi rodzice przyjechali w 1947 r. do Gdańska. Na odnalezienie Henryka nie było szans. Wszyscy byli przekonani, że od sowietów niczego nie można się dowiedzieć. Poszukiwania zaczęliśmy ponownie w latach 90., ale prawdę poznałam dopiero z „Kuriera Wileńskiego” – opowiada krewna żołnierza.
Henryk nie umarł jednak w trockim więzieniu. Został rozstrzelany w celi śmierci w Wilnie, skazany razem z innymi 52 osobami oskarżonymi w sprawie. Proces odbył się w dniach 3-5 kwietnia 1945 r. W tak krótkim czasie zapadło dziesięć wyroków śmierci.
![](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2017/04/20170424_193509-300x252.jpg)
Wyrok, wydany przez trybunał wojenny LSRR, został nieco złagodzony w Moskwie. Po ponownym rozpatrzeniu sprawy, 4 sierpnia 1945 r. karę śmierci podtrzymano w sześciu przypadkach, natomiast w czterech została ona zamieniona na długoletni pobyt w łagrach .
Sześć wyroków zostało wykonanych. Michał Babul „Gaj”, ks. Mikołaj Tapper „Żaba”, Józef Chiniewicz „Grom”, Henryk Golimont „Grad”, Józef Nowicki „Noc” i Tomasz Antropik „Arab” zostali rozstrzelani 17 sierpnia 1945 r. Sądzącym bardziej zależało na ukaraniu kogokolwiek niż na znalezieniu prawdziwych sprawców wydarzeń.
![](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2017/04/20170424_193441-300x254.jpg)
Najbardziej widocznym przykładem jest wykonanie wyroku śmierci na kapelanie AK, ks. Tapperze, który został aresztowany ze względu na podobieństwo nazwiska do poszukiwanego Jerzego Tapera, jednego z uczestników akcji w Ejszyszkach. Wszyscy skazani w tym procesie zostali zrehabilitowani przez Sąd Najwyższy LSRR 5 grudnia 1990 r. Nadal jednak żaden z tych, którzy zostali rozstrzelani, nie ma własnego grobu. Ich szczątki spoczywają w kolumbarium w Tuskulanum, z numerem trumny zamiast nazwiska.
Fot. z archiwum rodzinnego Joanny Piechowicz