Rozmowa z Dariuszem Żybortem, wiceprezesem Polskiego Stowarzyszenia Medycznego na Litwie, stomatologiem i właścicielem prywatnego gabinetu stomatologicznego, organizatorem kwesty na polskich i wileńskich nekropoliach na rzecz renowacji pomników słynnych lekarzy.
Dlaczego zdecydował się Pan studiować stomatologię?
Już w szkole chciałem zostać lekarzem, a stomatologia… być może dlatego, że moja kuzynka była na drugim roku (śmieje się), mówiła, jak to jest ciekawie, fascynująco, no i pomyślałem sobie – będę lekarzem dentystą. I tak już od dwudziestu lat jestem dentystą.
Jak się zmienił zawód przez te wszystkie lata?
Podczas studiów w Polsce, mnie i moich kolegów uczono – najpierw wywiad, badanie pacjenta, następnie leczenie. Miałem taki przypadek, gdy przyszedł do mnie pacjent, skarżył się na problemy z zębem, a po sprawdzeniu wykryłem, że ma nowotwór. Natychmiast skierowałem go specjalisty, który, jak dowiedziałem się później, ogromnie się zdziwił, że dentysta potrafił wykryć tę chorobę. Teraz na uczelniach medycznych pojawiła się tendencja, że studenci są uczeni, aby zajmować się tylko swoją dziedziną.
Jest Pan właścicielem gabinetu stomatologicznego. Jak to się stało, że świeżo upieczony lekarz postanowił założyć swój biznes?
Po powrocie z Polski rozpocząłem pracę w państwowej przychodni lekarskiej i… zaczęły się zmagania z rzeczywistością. Wypłata na poziomie 600 litów, skromne wyposażenie przychodni. Często było tak, że przychodził pacjent, a możliwości pomocy były ograniczone, nie mieliśmy dobrych materiałów dentystycznych. Trzeba było pracować z materiałami, o których nikt na studiach nie mówił – były zbyt przestarzałe. A tu przychodzisz do przychodni i musisz robić! Jeszcze podczas pracy w przychodni znalazłem dodatkową pracę w prywatnej klinice, ale ostatecznie razem z żoną – ona też jest dentystką – postanowiliśmy założyć własną działalność gospodarczą. Chcieliśmy być niezależni, pracować na własną rękę i nie czuć przymusu i kontroli narzuconej przez kierownictwo.
Pierwszy krok w stronę własnego biznesu czasami wielu ludzi przeraża…
Jeżeli się ma świadomość, że we własnym gabinecie zarobi się w miesiąc tyle, co w państwowej czy prywatnej przychodni za kilkanaście miesięcy – to decyzja chyba może być tylko jedna. Iść na swoje. Wiąże się to jednak z odpowiedzialnością, trzeba się szkolić w wielu innych dziedzinach, odległych od medycyny: rozpoczynając od księgowości, kończąc na bezpieczeństwie pracy.
Nie obawia się Pan, że zamiast leczyć ludzi, trzeba będzie się skupić na robocie papierkowej?
Praca papierkowa… dokumenty, potrafią pochłonąć mnóstwo czasu. Czasami jest tak, że trzeba przyjść do pracy o wiele wcześniej, zanim się pojawi pierwszy pacjent i zacząć się przekopywać przez górę papierów. Młodzi lekarze kalkulują: ile będzie kosztować założenie własnego gabinetu, jaki kredyt trzeba wziąć, za ile lat się go spłaci, ile czasu trzeba przeznaczyć na sprawy papierkowe. Taki bilans często się kończy na machnięciu ręką i wyjazdem za granicę, gdzie pracując w klinice, da się zarobić w miesiąc tyle, ile tu w swoim gabinecie przez kilka miesięcy. I wcale nie trzeba ryzykować.
Ile młody lekarz musiałby zapłacić za wyposażenie skromnego gabinetu dentystycznego?
Z tego, co wiem, około czterdziestu tys. euro. Inna sprawa, że w swój gabinet trzeba ciągle inwestować, na rynek wchodzą ciągle nowe urządzenia, materiały, które dużo kosztują. Zanim zwrócą się wydatki za jego kupno, może minąć sporo czasu.
Inwestycja, praca od rana do wieczora i po trzech, czterech latach zaczynamy zgarniać zysk?
Inwestycja, praca od rana do wieczora – tu się zgadzam, ale co do trzech, czterech lat już nie. Moim zdaniem trzeba co najmniej pięciu, ba, może nawet dziesięciu lat, żeby pieniądze się zwróciły. A jeżeli jeszcze zaciągnęło się kredyt na zakup własnego pomieszczenia, to okres zwrotu zainwestowanych pieniędzy może się wydłużyć do piętnastu lat. Wszystko to prowadzi do tego, że młodzi lekarze stają się nastawieni na komercję. Zresztą rozumiem ich, gdy już tyle zainwestują w siebie, swoje stanowiska pracy, a nad zwrotem kredytu czuwa bank – trudno być wyrozumiałym.
Czyli lekarze zamiast patrzeć na pacjentów, jak ludzi schorowanych i czuć do nich współczucie, patrzą na nich, jak na żywe, chodzące portmonetki?
Moim zdaniem tu, niestety, jest duży problem. Państwo musiałoby w inny sposób spojrzeć na system ubezpieczeń zdrowotnych. Wiadomo, że trzeba utrzymywać szpitale i przychodnie – uważam jednak, że pacjent mógłby płacić składkę na ubezpieczenie zdrowotne, jednak mógłby jej część zachować i oszczędzać. Z tych oszczędności mógłby np. opłacić całkowicie lub częściowo wizyty w prywatnych przychodniach bądź placówkach medycznych, w razie, gdyby nie chciał czekać przez kilka miesięcy na wizytę w państwowej przychodni. Zgodnie z dzisiejszym systemem, obojętnie czy płaci się dużą składkę czy małą – trzeba czekać.
W oczach ludzi zawód dentysty jest zawsze otaczany szacunkiem, a sam stomatolog uchodzi za osobę zamożną – dentysta zawsze ma pracę, gdy inni biedę klepią.
Hm…. Szacunek może i jest, ale bez przesady. Hydraulik czy elektryk potrafi czasami zarobić w ciągu godziny więcej niż lekarz stomatolog. A czy jestem zamożny? Chyba nie. Nie mam po prostu sumienia kilkakrotnie windować cen i robić wycisk swoim pacjentom. Zresztą, gdybym tak zrobił, wielu z nich nie byłoby stać na wizytę.
Skoro rozmawiamy o cenach, to jak z nimi jest? Korzystać z usług prywatnych klinik i gabinetów stomatologicznych na Litwie jest drogo czy tanio, w porównaniu do innych krajów?
Przede wszystkim u nas w kraju jest duża konkurencja. Są gabinety czy kliniki dentystyczne urządzone z olbrzymim przepychem, inne przychodnie są bardziej skromne, ale jedne i drugie korzystają zazwyczaj z podobnego sprzętu. I tu i tam pracują dobrzy specjaliści. W tej luksusowej płacimy już nie tylko za samą usługę lekarską, ale również na przykład za otoczenie, za przepych korytarzy, poczekalni, portrety na ścianach. Podsumowując, w stosunku do cen europejskich, u nas jest taniej. Porównując do Polski – tu jesteśmy chyba na mniej więcej tym samym poziomie cenowym.
Proponowałbym, abyśmy wrócili z Europy na Litwę. Wiem, że jest Pan członkiem Polskiego Stowarzyszenia Medycznego na Litwie.
W stowarzyszeniu jestem od 1999 roku. Kiedy ja i moi koledzy staliśmy się jego członkami, byłem młody, dopiero po studiach, z kolei większość lekarzy w nim zrzeszonych była już w wieku przedemerytalnym. W następnych pięciu latach doszło do swoistego odnowienia, doszło wielu młodych, aktywnych ludzi. Ja od 2004 roku jestem na stanowisku wiceprezesa, nasze stowarzyszenie należy do polonijnych, medycznych organizacji świata i jesteśmy najmłodsi wiekowo. Te polonijne stowarzyszenia gromadzą lekarzy już spełnionych, którzy zbliżają się do emerytury. Nasze stowarzyszenie obecnie liczy sto dwadzieścia osiem osób. Oczywiście, nie wszyscy są aktywni, ale u nas nie ma przymusu: mam czas, przychodzę na spotkanie, coś robię, nie mam czasu – nie przychodzę. Ostatnio zauważyliśmy, że znowu brakuje nam ludzi młodych, więc wpadliśmy na pomysł stworzenia koła medycznego zrzeszającego Polaków, studentów medycyny na Litwie i w Polsce. Założyliśmy je dopiero w sierpniu a ono już liczy dwudziestu dziewięciu członków, młodych studentów. Mamy dwóch prezesów, jeden działa tu na Litwie, drugi opiekuje się działalnością koła w Polsce. Są bardzo aktywni, wkrótce po założeniu koła zorganizowali kwestę na Rossie, zebrali pieniądze, które zostaną wykorzystane na odnowienie pomnika studenta medycyny. We wrześniu w swoich szkołach przeprowadzili wykłady na temat promocji studiów medycznych.
Wspomniał Pan o kweście…
Przed dziesięciu lat Polskie Stowarzyszenie Medyczne zaczęło się opiekować grobami lekarzy na wileńskiej Rossie, później na cmentarzu Bernardyńskim. Zauważyliśmy, że część tych pomników jest w złym, żeby nie powiedzieć, opłakanym stanie. Stąd pojawił się pomysł na gromadzenie środków pieniężnych potrzebnych do renowacji pomników. Pomagają nam w tym nasi koledzy ze stowarzyszeń medycznych z Polski oraz woluntariusze z Litwy. Podczas pierwszej kwesty na Litwie udało się zgromadzić jedenaście tysięcy litów – czyli ponad trzy tysiące euro. W następnym roku zebraliśmy już około pięciu tysięcy euro, w tym roku cztery tysiące trzysta dwadzieścia pięć.
Pieniądze zgromadzone podczas kwesty są kierowane na remont tylko pomników polskich lekarzy?
Na razie tak, w przyszłości jednak mamy nadzieję, że gdy do kwesty dołączy się więcej Rosjan, Litwinów, Białorusinów, rozpoczniemy program renowacji pomników rosyjskich, litewskich lekarzy na wileńskich nekropoliach. Nie chcemy jednak robić tego na siłę, nie chcemy nikogo zmuszać. Myślę, że przyjdzie taki czas, gdy wolontariusze innych narodowości będą coraz chętniej dołączać do nas i kwestować. Stopniowo będziemy obecni na wszystkich cmentarzach wileńskich, nie tylko na polskich nekropoliach. Nasza inicjatywa jest oddolna, do współpracy zapraszamy wszystkich chętnych. Wszystkie cmentarze, nekropolie, bez dzielenia na polskie, rosyjskie czy litewskie są naszym wspólnym dziedzictwem, które my odziedziczyliśmy po naszych przodkach. Dziedzictwem, o które należy się troszczyć.
Mówi Pan, że Polskie Stowarzyszenie Medyczne jest organizacją apolityczną, a Pan? Ma Pan ambicje polityczne? Może chciałby Pan zostać politykiem i w przyszłości zająć stanowisko ministra ochrony zdrowia? Czy miał Pan propozycję partii politycznych?
Polityka za bardzo mnie nie kręci, po prostu nie umiem stać z boku i przypatrywać się, gdy komuś dzieje się krzywda. Jeżeli widzę, że jakaś partia polityczna działa na rzecz kraju, to będę ją popierał. Uważam, że politycy często wykorzystują działalność społeczną tylko dla zdobycia głosów wyborców. Ja sam nigdy nie byłem członkiem żadnej partii politycznej czy organizacji, dopiero przed miesiącem zostałem członkiem ZPL (Związek Polaków na Litwie – aut.). Nasza polska partia polityczna na Litwie, mam na myśli AWPL-ZChR robi wiele dobrego, jednak jeżeli do jej szeregów nie dojdą ludzie młodzi, którzy mogą aktywnie działać, to po pięciu, dziesięciu latach pojawią się poważne problemy.
Z drugiej strony, nie jestem zwolennikiem tworzenia innej polskiej alternatywnej partii na Litwie. Taki twór na pewno działałby na niekorzyść polskiego społeczeństwa tu w kraju. Jednak powtórzę, jeżeli Akcja Wyborcza nie zechce szeroko otworzyć drzwi dla młodzieży, skutki odczujemy my wszyscy.
Czego Pana zdaniem trzeba do sukcesu polskiemu społeczeństwu na Litwie?
Uważam, że jeżeli Litwini domagają się, abyśmy znali język litewski, zróbmy to! Jeżeli chcą, abyśmy byli lepsi, to ok., bądźmy lepsi. Będziemy znać więcej języków: angielski, rosyjski, litewski, polski. Nasi politycy walczą o prawa i słusznie, ale walka nie może odbywać się kosztem dzieci.
Jest Pan lekarzem, właścicielem gabinetu dentystycznego, działaczem społecznym, od niedawna członkiem ZPL, w jaki sposób udaje się to wszystko pogodzić?
Udaje się (krótko kwituje), co prawda czasami zdarza się, że brakuje czasu dla rodziny – mam dwie córki, żonę. Rodzina jednak mnie popiera, więc tempa zmniejszać nie zamierzam.
Co Pan robi w wolnym czasie?
Kolekcjonuję od ponad dwudziestu lat pocztówki ze starym Wilnem. W ciągu ostatnich lat kolekcję udało mi się solidnie uzupełnić – teraz składa się na nią około tysiąca widokówek.
Interesuje się również numizmatyką z okresu Stanisława Augusta Poniatowskiego do czasów II Rzeczpospolitej Polskiej.
Interesuję się też historią medycyny. Może w przyszłości zabiorę się za pisanie doktoratu z tego tematu.
Z kolei żona pasjonuje się historią fotografii. Czasami, gdy spacerujemy razem z córkami ulicami miasta, robimy zdjęcia miejsc, domów, gdzie mieszkali słynni lekarze.
I ostatnie pytanie. Czy może Pan krótko opowiedzieć o rodzinie?
Razem z Iwoną studiowaliśmy w Białymstoku. Po ukończeniu studiów podjęliśmy decyzję, że wracamy tu, do Wilna. Resztę historii o założeniu naszego gabinetu stomatologicznego już Pan zna. Mam dwie córeczki – Urszulę Ewę, która ma szesnaście lat i jest uczennicą dziesiątej klasy gimnazjum imienia Szymona Konarskiego w Wilnie i Kingę Magdalenę, ta uczy się w szóstej klasie w tej samej szkole.
Fot. archiwum rodzinne
Zapraszamy do odsłuchania wywiadu