
Ruch Azowski na Ukrainie ma tendencję do znajdowania się w ciężkich sytuacjach — nierzadko na własne życzenie. Z jednej strony, jako ukraińscy nacjonaliści, są w Polsce często sprowadzani do antypolskich „banderowców” — mimo iż szukają porozumienia z Polakami i opowiadają się za sojuszem krajów Międzymorza. Z drugiej — udział w głośnym marszu „Lwów nie dla polskich panów” raczej im tego nie ułatwił. Przez jednych traktowani jako majdanowi pretorianie nowych władz Ukrainy, zaś po zmuszeniu do ucieczki prowadzącego kampanię wyborczą Petra Poroszenki (oskarżali go o korupcję) zaczęli być przedstawiani jako „rosyjscy agenci”. Budzą kontrowersje i pytania: czy rzeczywiście hołdują Stepanowi Banderze, czy wychodzą poza jego obciążone ludobójstwem na Wołyniu dziedzictwo? Na ile reprezentatywna była walcząca w ramach jednostki Azow neonazistowska Misantropic Division? Czy naprawdę rozrośnięty do rozmiaru pułku Azow ma teraz uzbrojenie, dorównujące polskim komandosom? Czy prawdziwe są oskarżenia o zbrodnie wojenne?
Na to i inne pytania można znaleźć odpowiedzi w książce „Krew i Ziemia: Wojna na Ukrainie oczami polskiego nacjonalisty” wydanej nakładem wydawnictwa „Orientir” w językach polskim i ukraińskim. Jej autor, Witold Dobrowolski, jest polskim wschodoznawcą, publicystą, a także fotoreporterem, który dokumentował wydarzenia okresu Rewolucji Godności na Majdanie oraz wojnę w Donbasie, obecnie zaś jest jednym z polskich narodowców, zaangażowanych w dialog polsko-ukraiński. Absolwent Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Wydaną w dwóch językach książkę poświęcił pamięci Marcina Nowickiego — polskiego ochotnika Samoobrony Majdanu.
Książka Dobrowolskiego jest przede wszystkim reportażem z wydarzeń, w których brał bezpośredni udział — wykracza jednak poza ramy gatunku, oferując czytelnikowi także analizy opisywanych zjawisk oraz przemyślenia na ich temat z perspektywy czasu, jaki upłynął od Majdanu i wybuchu wojny, do wydania dzieła w końcu 2018 roku. Autor jednak pisze językiem oszczędnym, swoje świadectwo zawierając w przypominających wojskowe raporty zdaniach, bez zbędnych ozdobników. Wyłącznie to, co konieczne. Stąd — mimo mnogości wydarzeń — stosunkowo niewielka objętość dzieła, zamykającego się w 80 stronach. Wychodzi to książce na plus — nie ma tu patosu, nie ma też zachwytu wojną czy zachłyśnięcia się estetyką Ruchu Azowskiego. Są fakty, ale i odpowiedzi na pytania, zadane na wstępnie. Zaś przede wszystkim — skłonienie do namysłu nad istotą wojny i naszego miejsca na świecie. Jak pisze Dobrowolski: „Obraz z Ukrainy w postaci koczujących w zrujnowanej restauracji sushi brudnych żołnierzy przerażonych ostrzałem powinien być dla nas wszystkich ostrzeżeniem przed tym, co może mieć miejsce w przyszłości, i przypominać, że zawsze trzeba być gotowym.”