Wieś Korkożyszki na tle innych miejscowości w rejonie święciańskim wyróżnia kościół Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Neoromańska świątynia z czerwonej cegły zachowała swój dawny wygląd dzięki aktywności mieszkańców parafii, która liczy przeszło 500 lat.
Korkożyszki leżą niecałe siedem kilometrów od Podbrodzia. Dzisiaj mieszka tu ok. 200 osób, natomiast do parafii należą też sąsiednie wsie: Bindraje, Burbliszki, Cegielnia, Kłaczuny, Melekiańce, Nowosiołki i Zaciszki. Miejscowy proboszcz ks. Włodzimierz Sołowiej ocenia, że łącznie 500 parafian. – Terenowo parafia jest bardzo rozległa. W sensie prawnym Korkożyszki nie są odrębną parafią. Miejscowa świątynia jest rektoralnym kościołem parafii podbrodzkiej – tłumaczy duchowny w rozmowie z „Kurierem Wileńskim”.
Fundacja Niewierowiczów
Pierwszy drewniany kościół w Korkożyszkach powstał pod koniec XV w. Fundatorami świątyni była mieszkająca rodzina bogatych ziemian – Niewierowiczów. Szczególne zasługi przypisuje się córce ziemianina, Jadwidze Niewierowiczównie, która na utrzymanie kościoła i proboszcza wyznaczyła m.in. folwark nad Żejmianą, dwa grunty nad tą samą rzeką oraz inne nieruchomości.
Kościół istniał do roku 1782. Kolejny został wybudowany staraniem ks. Józefa Legowicza, o którym pamięć wśród mieszkańców wsi jest wciąż żywa. Niestety, drewnianą świątynię w 1838 r. pochłonął pożar.
– Upamiętniliśmy miejsce dwóch pierwszych kościołów w Korkożyszkach. Ustanowiliśmy sześciometrowe krzyże. Ks. Józef Lebowicz był bardzo zasłużoną osobą dla naszej miejscowości. Powołał szkołę, której dzisiaj, co prawda, nie ma. Być może warto postawić ku pamięci tego duchownego jakiś pomnik przy kościele? – zastanawia się mieszkaniec miejscowości Stefan Siemaszko.
Tu nie chybisz nieba
Kleryk Robert Baronowski, którego obiektem zainteresowań jest historia Korkożyszek i okolic, twierdzi, że dzisiaj pamięć o ks. Józefie Legowiczu nieco przygasła. – Postać ks. Józefa Legowicza jest bardzo pociągającą. Choć miał stopień doktora teologii, nie gardził ubóstwem, był duchownym według Serca Bożego. W życiu ważne jest, aby zostawić coś po sobie przyszłym pokoleniom, czy to rzeczy materialne, czy duchowe. I tu warto przypomnieć motto ks. Józefa Legowicza: „Wszystko z czasem przeminie, Bóg jeden zostanie, nic mi więcej nie trzeba to moje kochanie. Bóg na mnie patrzy, więc grzeszyć nie trzeba, pomnij na to zawsze, a nie chybisz nieba” – opowiada kleryk Robert.
Ducha swego oddał Bogu
Ks. Józef Lebowicz pochodził ze szlachty litewskiej z województwa wileńskiego herbu Przyjaciel. Studiował w diecezjalnym seminarium w Wilnie oraz na Akademii Wileńskiej, gdzie uzyskał tytuł doktora teologii. W latach 70. XVII w. został plebanem parafii w Korkożyszkach. Jako proboszcz doprowadził do renowacji zniszczonego przez ognie pioruna kościoła. Nową świątynię pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła poświęcono w 1782 r.
Duchowny za sprawą swojego wykształcenia był nie tylko przykładnym kapłanem, lecz także wybitnym pisarzem katolickim. Pisał kompendia, poradniki, katechizmy, które były w pierwszej kolejności skierowane do duchowieństwa wiejskiego pracującego w środowisku chłopskim. Podkreślał znaczenie książki jako ważnego elementu oświeceniowego oraz propagował ideę powszechnej edukacji społeczeństwa. Był wzorcem kapłana duszpasterza wiejskiego.
– Pisał różnorodne publikacje zawierające codzienne porady. Starał się przypomnieć duchowieństwu podstawową dogmatyczną wiedzę teologiczną, a przede wszystkim próbował skompilować konkretne katechizmy na rzecz ewangelizacji mieszkańców wsi. W 1803 r. została opublikowana jego wybitna praca pt. „Chrześcijanin – pielgrzym do niebieskiej ojczyzny, czyli jakim być powinien chrześcijański człowiek w drodze niniejszego życia, żeby doszedł wiekuistego w niebiosach”. Praca zawiera troskę o zbawienie ludzkiej duszy, jest przewodnikiem na drodze życia chrześcijanina. Druga książka ks. Lebowicz, „Zbiór przystojnych rozrywek”, wydana w 1783 r., zawiera mnóstwo wiedzy o astronomii, geografii, informacji o różnych zwierzętach, językach oraz rzemiośle. Książka dokładnie odzwierciedla pojęcia i stereotypy tamtych lat – przypomina kleryk Robert.
Ks. Lebowicz zmarł w niecodziennych okolicznościach, o czym w 1849 r. pisał jego następca ks. Julian Pacewicz: „X. J.A. Legowicz zmarły w roku 1812 jeszcze po dziś dzień zostaje w pamięci nie tylko u obywateli, ale nawet pomiędzy prostotą. Był to kapłan prawdziwy apostoł Chrystusa Pana, który chodząc po wsiach, opowiadał Słowo Boże z największą gorliwością dla maluczkich, będąc przykładem dla wszystkich. Był miłosiernym i uczynnym, a co większa, że koniec życia jego był prawdziwie apostolski, bo w czasie rewolucyi w roku 1812, będąc okrutnie zbity od nieprzyjaciół, na wezwanie udał się do chorego z najświętszym sakramentem – dnia tego samego, którego był zbity o 8 wiorstw od Korkożyszek piechotą. Tam udzieliwszy pomoc choremu, oddał ducha swego Bogu”.
Dzisiaj próżno szukać w Korkożyszkach nagrobku zasłużonego kapłana, który jeszcze w XIX w. znajdował się na miejscowym cmentarzu.
Świątynia z rąk do rąk
Zanim zbudowano dworzec kolejowy w Podbrodziu i rozwinięto sieć kolejową, to właśnie Korkożyszki były centrum życia religijnego. – Kiedyś wierni z Pobrodzia jechali na mszę do kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła, ponieważ w mieście była jedynie prawosławna cerkiew – opowiada ks. Włodzimierz Sołowiej.
Świątynię wzniesiono w 1910 r. z inicjatywy Zarządu Kolei Warszawsko-Petersburskiej, jednak na początku I wojny światowej ją zamknięto. Po zajęciu Podbrodzia przez wojska niemieckie w budynku cerkwi urządzono kaplicę luterańską. W okresie międzywojennym świątynia została przejęta przez rzymskich katolików i wyświęcona w 1927 r. jako kościół św. Jozafata Kuncewicza, który funkcjonował aż do 2007 r., kiedy to wzniesiono nową świątynię pw. Matki Boskiej Królowej Rodzin, z kolei dawną cerkiew zwrócono prawosławnym. Historia zatoczyła koło, bowiem centrum życia religijnego przeniosło się do Podbrodzia.
Ks. Sołowiej zaznacza, że w czasach sowieckich kościół w Korkożyszkach był zamknięty dla wiernych. – Władze stwierdziły, że na jedną parafię wystarczy jedna świątynia. Na szczęście budynek kościoła zbytnio nie ucierpiał, bo nie został zmieniony na magazyn czy skład. Owszem, był opuszczony, ale nie zdewastowany – podkreśla duchowny, który posługę kapłańską w podbrodzkiej parafii sprawuje od dwóch lat.
– Jak tu po raz pierwszy przyjechałem, to byłem pod wrażeniem piękna tej świątyni, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Kościół był zadbany, wyremontowany, bardzo czysty. Czuć, że miejscowi o niego bardzo dbają, więc im na nim zależy. To był piękny znak – dzieli się wspomnieniami kapłan.
Co zostawimy po sobie?
O kościół dbają parafianie, w szczególności rodzina Antoniego Jundy. Działacz społeczny, samorządowiec, właściciel jednego z najnowocześniejszych gospodarstw rolnych na Litwie, który może się pochwalić 20 tys. ha ziemi, urodził się w rejonie solecznickim, we wsi Wersoka. Na ziemię święciańską trafił w zasadzie przez przypadek.
– Skończyłem Technikum Rolnicze w Białej Wace i dostałem skierowanie do pracy w rejonie święciańskim. W Prenach poznałem przyszłą żonę, później skończyłem w Kownie jeszcze agronomię. W latach 80. co niedziela chodziliśmy do kościoła w Kiemieliszkach, które leżały po stronie białoruskiej. Jak zamknięto granice, stało się to uciążliwe, ponieważ czasem trzeba było stracić pół dnia, żeby pojechać na mszę świętą i wrócić do domu, a to raptem było pięć kilometrów – wspomina.
Któregoś razu z całą rodziną pojechał na mszę świętą do oddalonych o 12 kilometrów Korkożyszek. – Kościół Świętych Apostołów Piotra i Pawła przypominał świątynię w Koleśnikach, do której chodziłem jako dziecko – ta sama cegła, podobna architektura, tylko że trochę mniejsza. Zawsze powtarzam, że starsze pokolenie nam coś zostawiło, a my co zostawimy po sobie? – pyta Jundo, który poprzez sentyment, ale też przez obowiązek chciał dołożyć cegiełkę do odbudowy świątyni.
Na początku lat 90. Kościół Świętych Apostołów Piotra i Pawła był w opłakanym stanie. Jundo postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i przystąpił do remontów. – Najpierw to były duże prace. Budynek trzeba było osuszyć od samych fundamentów, naprawić dach. Wstawić podłogi, pomalować ściany, a także uporządkować teren – wspomina.
Dzisiaj kościół jest otoczony płotem, dokoła wyłożono kostkę brukowaną, urządzono parking. Pan Antoni jednak nie składa broni. – Gruntownego remontu potrzebuje ściana koło zakrystii. Zajmiemy się tym niedługo – zapewnia.
Jundo podkreśla z dumą, że korkożyska parafia, której jest członkiem od 30 lat, w 2007 r. świętowała 500-lecia powstania. – To jeden z najstarszych kościołów nie tylko w rejonie święciańskim, lecz także na Litwie. Dla miejscowej ludności ma on ogromne znaczenie. Każdej niedzieli uczestniczę we mszy świętej. Chodzimy całą rodziną: ja z żoną, dzieci, wnukowie. Dzieci też pomagają przy pracach na rzecz kościoła. Staramy się, żeby wyglądał godnie. Jeżeli mnie na to stać, staram się pomagać – tłumaczy Jundo.
Wyzwania i wezwania
Antoni Jundo ubolewa nad tym, że starsze pokolenie odchodzi, a młodych trudniej przyciągnąć do kościoła.
Ksiądz proboszcz jest jednak bardziej pozytywnie nastawiony w tej kwestii. – W okolicach stawiane są nowe domy, do których wprowadzają się młode rodziny. Widzę je też w kościele, chociaż przeważnie w liturgiach uczestniczą ludzie starsi – mówi.
Msze święte w kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła odprawiane są w każdą niedzielę w samo południe w języku polskim. Jedną z głównych uroczystości w miejscowym kościele jest odpust Świętych Piotra i Pawła. – Staramy się, żeby na tę uroczystość zaprezentować ludziom coś wyjątkowego. W ubiegłym roku był to koncert muzyki sakralnej – wspomina ks. proboszcz Włodzimierz Sołowiej.
Odpusty są jedną z najstarszych tradycji Kościoła katolickiego – to darowanie przez Boga kary doczesnej za grzechy już odpuszczone. Każdy grzech pociąga za sobą karę. W sakramencie pokuty Bóg odpuszcza wiernym winę, pozostaje jednak kara za skutki wywołane grzechami.
Fot. WALDEMAR SZEREJUS
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 26(74) 27/06/-03/07/2020