Więcej

    Czasem bywam Mojżeszem

    Zrobiłam prawo jazdy w wieku 36 lat. Motywację miałam ogromną: przeprowadzka z Warszawy do Wilna. Jeśli ktoś chce doświadczyć uroku komunikacji miejskiej w Wilnie, to radzę przejechać się trolejbusem w stronę Karolinek przez Zwierzyniec w godzinach szczytu.

    Dla wzmożenia efektu polecam wziąć ze sobą przynajmniej jedno dziecko do lat trzech. Egzaminy zdawałam w Warszawie, będąc w ósmym miesiącu ciąży. Pewnie Państwo powiedzą: och, egzaminator przymknął oko. Tylko jak tu przymknąć oko, kiedy kursantka niczym kierowca rajdowy strąca pachołki na placu manewrowym, a na ulicy próbuje się wcisnąć między dwa auta, zapominając, że tym razem nie jedzie rowerem? Wiem, że całe życie wyglądałam na celującą uczennicę (i jak mówię, że z matematyki byłam najgorsza w klasie, to nikt mi nie wierzy), ale zarówno kiedyś w szkole, jak i dziś na polsko-litewskich drogach idzie mi średnio. Po półtoragodzinnym egzaminie, kiedy już przejechałam całą trasę, ostatni z rzeszy moich egzaminatorów wygłosił kazanie pod tytułem: „Nic pani nie widzi, nad niczym pani nie panuje”, ale zaliczył. Zaczęłam jeździć po Wilnie. Nakleiłam jeden zielony listek – nie pomogło.

    Nakleiłam drugi – też nic. Mam polskie numery rejestracyjne, więc żeby się podlizać lokalsom, dodałam naklejkę „Vilnius – mano miestas”. Nie pomogło. Jak trąbili, tak trąbią. Bardziej doświadczonym kierowcom wydaje się, że jeśli zgaśnie mi silnik, to ich głośne piii-biiip bardzo mi pomoże. Może myślą, że nie zauważyłam, iż wszyscy dookoła pędzą, a ja stoję? Albo jak ruszę o sekundę za wolno czy pogubię się na rondzie (białe linie, żółte linie, a gdzieś pomiędzy tym wszystkim ciągle widoczne stare, których nikt nie raczył zetrzeć – no, normalnie obraz Pollocka!), to też trzeba na mnie potrąbić i dodać w ten sposób otuchy. Co wtedy robię? Rozkojarzam się. Choćbym była na środku ronda, włączam światła awaryjne i głęboko oddycham. Ale kiedyś nawet to nie pomogło. Utknęłam na górce i co próbowałam ruszyć, samochód gasł i za każdym razem się staczał bardziej i bardziej. A z tyłu inne auto, a za nim kolejne i kolejne. I wszyscy robią wściekłe piii-biiip. W końcu wysiadłam z samochodu, skierowałam ręce i oczy ku niebiosom jak kiedyś Mojżesz, pomachałam nimi spektakularnie i znowu wsiadłam. I co? Wreszcie jeden z kierowców podszedł i przemówił do mnie ludzkim głosem: „Wrzuć jedynkę. Cały czas próbujesz ruszać na wstecznym”.


    Ewa Wołkanowska-Kołodziej


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 33(94) 15-21/08/2020