Na Litwie wprowadzono podatek od samochodów zanieczyszczających środowisko. Rządzący cieszą się, że zebrano w ten sposób już 20 mln euro. Zapomina się przy tym, że administrowanie takiego podatku kosztuje niewiele mniej, zaś sama jego funkcja się dubluje – bo już wcześniej istniał podatek od zanieczyszczeń, a nazywa się akcyza.
Gorzej, że odchodzący parlament uchwalił przekazanie Litewskiej Dyrekcji Dróg 90 mln euro z funduszu wspierania innowacyjnej gospodarki – na opracowanie nowego systemu rabowania kierowców, tym razem za ilość przejechanych kilometrów.
Samochód nie jest dla mieszkańców Litwy – wbrew temu, co twierdzą marksiści – oznaką statusu społecznego czy środkiem na pokazywanie majętności. Dla mieszkających poza centrami dużych miast, mających dzieci – to środek do normalnego funkcjonowania, który pozwala mieć pracę i zapewniać bliskim dostęp do edukacji czy opieki zdrowotnej.
I to w nich uderzają te nowe daniny na rzecz opanowanej przez kartele budowlane Dyrekcji Dróg, która i tak, mniej niż polepszaniem jakości jazdy, zainteresowana jest stawianiem fotoradarów i innych utrudnień dla praworządnych obywateli.
Gdyby poprzedni sejm rzeczywiście był zainteresowany innowacyjną gospodarką na drogach, te 90 mln powinien przekazać samorządom, wraz z odpowiedzialnością za budowę dróg na ich terenie, zaś samą dyrekcję zlikwidować, budynek zburzyć, a ziemię w jego miejscu zasypać solą. Byłyby to pieniądze dobrze wydane, a przede wszystkim – efektywnie, i nie wbrew interesom obywateli.