W Watykanie nie ma zwyczaju łamania się opłatkiem, w domach nie ustawia się choinek, ale święta Bożego Narodzenia w tym miejscu są wyjątkowym przeżyciem – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Magdalena Wolińska-Riedi, korespondentka Telewizji Polskiej ze Stolicy Apostolskiej i Rzymu.
Magdalena Wolińska-Riedi jest jedną z najpopularniejszych i najbardziej lubianych przez widzów korespondentek telewizyjnych. Ciepła, serdeczna, zawsze świetnie przygotowana. Od 2014 r. relacjonuje dla Telewizji Polskiej wszystko, co dzieje się w Watykanie i we Włoszech.
20 lat temu jako wolontariuszka pojechała do Rzymu na Światowe Dni Młodzieży. Tam poznała swojego przyszłego męża, Marcela, jednego z członków papieskiej Gwardii Szwajcarskiej. Trzy lata później, po ślubie, otrzymała obywatelstwo Watykanu i przez kolejnych 16 jako jedna z kilkudziesięciu świeckich kobiet mieszkała wraz z małżonkiem za Spiżową Bramą.
Państwo Riedi są szczęśliwymi rodzicami dwóch córeczek, Melanii i Marysi. Obydwie chrzcił papież Benedykt XVI, który wcześniej, jeszcze jako kard. Joseph Ratzinger, udzielał ślubu ich rodzicom. Pani Magdalena, zanim została korespondentką TVP, pracowała jako tłumaczka. Jest realizatorką i współproducentką ponad 20 filmów dokumentalnych i seriali o Watykanie i papiestwie. Jej dwie książki – „Kobieta w Watykanie” i właśnie wydana „Zdarzyło się w Watykanie” – odsłaniające kulisy życia codziennego za murami Stolicy Apostolskiej, okazały się w Polsce bestsellerami.
Czytelnikom magazynu „Kuriera Wileńskiego” Magdalena Wolińska-Riedi zgodziła się opowiedzieć o tym, jak w Watykanie wygląda czas świąteczno-noworoczny.
W morzu betlejemskich gwiazd
Pasterka w bazylice watykańskiej to moment niezwykle podniosły. Jako żona gwardzisty szwajcarskiego, osoba z bardzo wąskiego grona obywateli Watykanu, zajmowałam miejsce blisko ołtarza, w pięknych fotelach wyściełanych aksamitem, obok całego Kolegium Kardynałów i korpusu dyplomatycznego. To dostojna uroczystość. Szczególnie jej zakończenie zawsze przyprawiało mnie o szybsze bicie serca.
Zwyczajowo gdy Ojciec Święty przechodzi główną nawą do żłóbka umiejscowionego blisko wyjścia, wówczas wszyscy wstają: ambasadorowie akredytowani przy Watykanie, kardynałowie, inni wyjątkowi goście. Później składają sobie życzenia. To moment pojednania, zjednoczenia. Czułam się częścią tej pięknej wspólnoty, rodziny. Potem wszyscy idą do koszar Gwardii Szwajcarskiej, gdzie czeka lampka szampana z tej radosnej okazji, że nadeszło wyczekiwane Boże Narodzenie. Gdy zostałam korespondentką Telewizji Polskiej, zmienił się mój charakter uczestnictwa w pasterce i do dzisiaj trwam w tej innej roli.
Dwie pasterki były dla mnie szczególnie wyjątkowe. W 2004 r. dostąpiłam ogromnego przywileju czytania po polsku na tak podniosłej mszy świętej transmitowanej na żywo na cały świat. Oczywiście nie wiedziałam wówczas, nikt nie wiedział, że to ostatnia pasterka Jana Pawła II. Stałam przy pulpicie, papież Jan Paweł II siedział kilka kroków ode mnie na swoim tronie pod baldachimem Berniniego, a tuż obok, w pierwszym rzędzie, kard. Joseph Ratzinger. Świetnie go znałam, bo udzielał mi ślubu, a nasze relacje były bardzo bliskie. Był wtedy dziekanem Korpusu Kardynałów, dlatego zajmował to najbliższe ołtarzowi miejsce. Cały czas na mnie zerkał i się uśmiechał. To było niesamowite wrażenie. Z jednej strony polski papież, z drugiej – kard. Ratzinger, i w środku ja, otoczona morzem betlejemskich gwiazd. Te setki kwiatów tworzą przepiękny, tradycyjny wystrój pasterki w bazylice św. Piotra. Ich czerwień i zieleń otaczają cały ołtarz główny.
Równie wielkim przeżyciem było dla mnie, gdy moje córeczki znalazły się wśród maleńkiej grupki dzieci z różnych stron świata, które w procesji z papieżem Franciszkiem, po dwóch jego stronach, niosły przez całą bazylikę kwiaty do żłóbka dla dzieciątka Jezus po zakończeniu uroczystości. Jako jedyne dwie z Europy, notabene też obywatelki Watykanu. W trakcie całej pasterki też znajdowały się przy papieżu i pełniły drobne funkcje przy ołtarzu.
Co kraj, to obyczaj
Nie można powiedzieć, że próbowałam zaszczepić w Watykanie zwyczaj łamania się opłatkiem, ale go propagowałam, wyjaśniałam ideę zaprzyjaźnionym rodzinom gwardyjskim. Zawsze przekazywałam też symbolicznie kawałek opłatka Janowi Pawłowi II. Przekazywałam go też Benedyktowi, który znał ten zwyczaj i bardzo się cieszył. Do opłatka zawsze dodawałam jakiś kawałek piernika albo polską kiełbasę, którą dostawałam z kraju, przez co takie symboliczne elementy polskich tradycji trafiały do apartamentów papieskich. Franciszkowi, papieżowi, który jest z Argentyny i nie zna tych zwyczajów, dwukrotnie organizowaliśmy kolację na bazie polskich ryb, przede wszystkim karpia. Był zachwycony.
W Rzymie przy kościele św. Stanisława jest prężnie działająca wspólnota polska. Tam można dostać opłatki. We wspólnocie tradycja przełamywania się nimi jest kultywowana. Natomiast zwyczaj łamania się, tak oczywisty w Polsce czy na Litwie, we Włoszech i w Watykanie jest zupełnie nieznany. Podobnie jak ubieranie choinki we włoskich domach. Za to nieprzerwanie od 1983 r. choinka stoi w okresie świątecznym na placu św. Piotra. Zapoczątkował ten zwyczaj Jan Paweł II.
Papież spotyka Mikołaja
Święty Mikołaj to też jest zwyczaj nieznany we Włoszech. Do watykańskich dzieci jednak przychodzi, ale nie w Wigilię, tylko wieczorem 6 grudnia. Ubrany w przepiękne szaty biskupie, bo to nie jest ten Mikołaj, którego znają polskie maluchy, tylko biskup, który żył w III w. Wraz z nim przychodzi diabeł. Cały wystrojony na czarno, z wymazaną, czarną twarzą. I jeszcze kapelan Gwardii Szwajcarskiej, bo to właśnie przebrani gwardziści kultywują tę uroczą tradycję. Ta trójka wędruje sobie uliczkami i wywołuje zaskoczenie ludzi, którzy robią jakieś ostatnie zakupy i zupełnie nie spodziewają się takich postaci w watykańskich zaułkach.
Dzieciom ci niecodzienni goście przynoszą drobne prezenty. Rodzice zaś przygotowują wcześniej Mikołajowi listę rzeczy godnych pochwały i tych, które trzeba u dziecka poprawić. Święty rozmawia o nich z każdym obdarowywanym. Mikołaj z diabłem chodzą też z koszem prezentów do obu papieży. Emerytowanemu Benedyktowi nigdy nie było to obce, bo pochodzi z bliższego nam kręgu kulturowego, ale Franciszek za pierwszym razem był zszokowany. Akurat wracał z jakiejś audiencji i jego ford focus został przez te przebrane postaci zatrzymany gdzieś na dziedzińcu. Długo musieli mu tłumaczyć, co to jest za tradycja i skąd pochodzi, bo w Argentynie nie miał okazji się z nią zetknąć.
Zabawa nie do białego rana
Nie ma problemu, by zaprosić za mury Watykanu przyjaciół czy krewnych i urządzić w mieszkaniu przyjęcie sylwestrowe. Należy oczywiście wizytę gości zgłosić na bramie, odebrać stamtąd zaproszonych, a potem ich odprowadzić. Rzecz jasna trzeba kierować się w tym wszystkim rozsądkiem. Zrozumiałe jest przecież, że papież nie szaleje do czwartej rano, więc nie można puszczać bardzo głośnej muzyki. Po północy wypada tonować nastroje. Miłym zwyczajem jest spotykanie się rodzin gwardyjskich z szampanem na wzgórzu widokowym w okolicach fontanny Galera i wspólne podziwianie sztucznych ogni i fajerwerków wystrzeliwanych nad Rzymem. Widok stamtąd na całe Wieczne Miasto jest imponujący.
Mój mąż najczęściej dużo pracował w okresie świątecznym. W Nowy Rok wstawał wcześnie i szedł do bazyliki, gdzie gwardziści w swoich przepięknych zbrojach stoją ustawieni w szpalerze – co wymaga wielu godzin przygotowań – podczas uroczystej mszy na Światowy Dzień Pokoju i w trakcie błogosławieństwa Urbi et Orbi. Dlatego też w sylwestra trudno było o szaleństwa, gdy rano wypadała służba.
Najpiękniejszy orszak Rzymu
Orszaki Trzech Króli organizowane są w różnych dzielnicach Rzymu i różnych miastach Włoch, ale najpiękniejszy, najbardziej spektakularny jest ten, który rusza spod Zamku Anioła i potem gromadzi się na placu św. Piotra. Tam Trzej Królowie i wszystkie inne postaci w przepięknych, oryginalnych średniowiecznych czy renesansowych strojach czekają na spotkanie z papieżem. Orszak jest bardzo liczny, kilkusetosobowy. Towarzyszą mu zwierzęta, zawsze są wielbłądy, czasem nawet słonie.
Papież nie spotyka się z nimi bezpośrednio. Punktualnie w południe wychyla się ze swojego okna w Pałacu Apostolskim podczas modlitwy Anioł Pański, widzi wszystkich z góry i błogosławi. Relacjonuję to na żywo dla TVP i mam sporą frajdę, gdy opowiadam o przechodzącym wielobarwnym, fantastycznym orszaku.
Rok inny niż wszystkie
Dobiega końca rok niesamowicie trudnych doświadczeń dla nas wszystkich. Na całym świecie pokrzyżował plany milionom ludzi. Włochy, a zarazem Watykan, szczególnie mocno ucierpiały w pierwszej fazie pandemii. Marzec, kwiecień, maj – to były niezwykle trudne miesiące.
Byłam wtedy na pierwszej linii frontu – jako reporterka walcząca. Pracowałam po 16 godzin dziennie. Wkładałam wszystkie siły w relacje, starałam się jak mogłam. Stwierdziłam, że muszę pokazywać te pustki na ulicach, tę przejmującą ciszę, ten Rzym i inne miasta w sytuacji nam wszystkim zupełnie nieznanej. Chodziłam z kamerą i starałam się wręcz fizycznie dotykać tej epidemii.
To było na pewno bardzo trudne, ale z drugiej strony – dawało adrenalinę i poczucie misji, że trzeba to pokazać. Chciałam w jakiś sposób – szczególnie w pierwszych tygodniach, gdy we Włoszech lawinowo przybywało zakażeń i zgonów, a w Polsce nie działo się jeszcze nic tak strasznego – pokazywać naszym rodakom, jak to wygląda, przed czym się strzec, jak Włosi przeżywają lockdown. Myślę, że w jakiejś części się to udało. Otrzymywałam dużo głosów od osób, które wyrażały ogromną solidarność, apelowały o ostrożność, trzymały kciuki, byśmy nie zachorowali: ja oraz mój operator.
Dla mnie osobiście był to dodatkowo trudny czas rodzinnie. Córki były w Szwajcarii, zostały tam zamknięte, gdy ogłoszono lockdown, nie zdążyły wrócić i pierwszy raz w życiu nie widziałam ich aż trzy miesiące.
Święta w czasach pandemii
Niesamowitym dniem był 27 marca. Mam przed oczami obraz papieża samotnie idącego przez plac św. Piotra, do krzyża z bazyliki św. Marcelego, który 700 lat temu towarzyszył ludowi Rzymu w modlitwach o ustanie zarazy, a później klęczącego przed nim w strugach deszczu. Myśmy tam byli jako jedna z niewielu ekip telewizyjnych. To było przejmujące, niesamowite, wręcz epokowe wydarzenie.
Potem nastąpiły zupełnie niebywałe święta Wielkiej Nocy. Droga krzyżowa, papież w gronie kilku najbliższych osób niosących na zmianę krzyż. To były rzeczy niewyobrażalne, ale ważne. Cieszę się, że to przeżyliśmy i że z bliska mogłam dzielić się tym w relacjach.
Uroczystości nadchodzącego Bożego Narodzenia też będą ograniczone do minimum, bez udziału wiernych. Pasterka rozpocznie się o 19.30, dlatego że – tak jak każdego dnia – o 22 będzie już godzina policyjna i trzeba do tego czasu wrócić do domu.
Okres świąteczno-noworoczny to w pracy korespondenta bardzo trudny i intensywny czas misji. W tym roku po raz pierwszy od sześciu lat nie będę relacjonowała dla telewidzów pasterki. Jestem po dużych problemach zdrowotnych. Byłam operowana na serce, a gdy z jego powodu zemdlałam, upadając uszkodziłam też bark i jestem jeszcze na zwolnieniu. Do pracy wracam tuż przed Nowym Rokiem.
Jarosław Tomczyk
| Fot. archiwum prywatne Mmagdaleny Wolińskiej-Riedi
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 51(148) 19/12/2020-01/01/2021