Wartościowa, świetna impreza, przemyślany program, fantastyczny jarmark i kapitalna, ogromna praca Tomasza Snarskiego, który panuje nad wszystkim i właściwie nie schodzi ze sceny – tak w niedzielne popołudnie, ostatniego dnia festiwalu, dzieliła się z nami swoimi wrażeniami dr Barbara Jundo-Kaliszewska, pochodząca z Ejszyszek badaczka z Katedry Teorii Polityki i Myśli Politycznej Uniwersytetu Łódzkiego.
Tomasz Snarski akurat zszedł ze sceny i postanowił chwilę odpocząć przy stoisku promocyjnym „Kuriera Wileńskiego” i kwartalnika „Znad Wilii”. Nie można było nie skorzystać z okazji, by zagadać dyrektora artystycznego festiwalu.
– Jak się czuję? Wspaniale się czuję, bo jest Wilno w Gdańsku! – odpowiedział natychmiast. Po spojrzeniu na zegarek na pierwsze podsumowania nie chciał się jednak zgodzić. – To dopiero początek trzeciego dnia, jest 12.58, skończyliśmy spotkanie z Ludwikiem Janionem o Marii Janion i Wilnie, zaraz wchodzi teatr Miniatura ze spektaklem dla najmłodszych, a potem jeszcze sporo kolejnych punktów, także to jeszcze nie koniec. Łapię oddech i biegnę dalej, zapowiedzieć kolejny występ!
Powyższa scenka najlepiej obrazuje, jak wiele się działo w pierwszy wrześniowy weekend na dziedzińcu Forum Gdańsk, którym na trzy dni zawładnął festiwal. Od piątkowego południa do niedzielnego wieczora mieszały się na nim języki polski i litewski, na scenie przeplatały spotkania literackie, koncerty, debaty, poeci prezentujący swoje wiersze, a wokół trwał Jarmark Wileński, na którym 20 wystawców z dumą eksponowało wyroby swojego rzemiosła. Do tego swoje miejsce znalazło też Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki z niestrudzoną siostrą Michaelą Rak i wolontariuszami.
Trwała prezentacja wileńskich wydawnictw, w tym ciesząca się olbrzymim zainteresowaniem promocja naszego magazynu. Można było obejrzeć ciekawe wystawy albo zwyczajnie usiąść w litewskiej karczmie i przypatrywać temu wszystkiemu znad cepelinów albo kufla litewskiego piwa. Słowem wrażeń i wydarzeń co niemiara.
Wyjść na Forum
Forum Gdańsk to nic innego jak olbrzymia galeria handlowa położona niedaleko Dworca Głównego i rzut beretem od największych atrakcji gdańskiej Starówki. Przez jej dziedziniec przewijają się tysiące ludzi czy to robiących zakupy, czy spieszących na dworzec, czy też wybierających się na Stare Miasto.
– Przyznaję, że początkowo zastanawiałam się czy to dobre miejsce na festiwal, ale teraz jestem przekonana w stu procentach, że to właściwy kierunek – mówi Bożena Kisiel, prezes Oddziału Pomorskiego Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. – Większość rzeczy, prawie wszystko, dzieje się tu na dziedzińcu. I to takich spotkań, jak np. wieczorki poetyckie, które wydawałoby się, że powinny być kameralne, odbywać się w klubach literackich, kawiarniach. Ale w moim odczuciu to niezmiernie ważne, że otwarto je na szeroką publiczność, że niekoniecznie ludzie muszą być na takim spotkaniu w części przeznaczonej dla widowni. Nawet gdy przechodzą między straganami, chcąc nie chcąc, słyszą przekaz. Dociera do nich, że takie książki zostały przetłumaczone, że takie wiersze wydane. Myślę, że to bardzo atrakcyjny sposób na rozszerzenie świadomości społecznej na temat kultury litewskiej ale też i naszej współpracy gdańsko-wileńskiej. Widać, że formuła festiwalu cały czas się rozwija i bardzo mi się to podoba.
– Na festiwalu jestem pierwszy raz, świetne miejsce, nie tylko takie, gdzie ludzie przychodzą specjalnie, ale gdzie mogą trafić również przypadkiem, przy okazji, robiąc choćby zakupy – ocenia prof. Ludwik Janion, poeta i prozaik. – Bardzo mi się tu podoba, jest dużo ludzi, bogaty program, a do tego piękna pogoda i piękne miasto. Czego chcieć więcej? Zaproszono mnie, bym przyjechał i opowiedział coś o Marii Janion, siostrze mojego ojca. Nagle z osoby, która jakoś tam zapracowała sobie na własne nazwisko, staję się biografem siostry mojego ojca. To jest dla mnie nowa sytuacja, ale na pewno warta zachodu. W Wilnie byłem dwukrotnie w ciągu ostatnich pięciu czy sześciu lat. Przynajmniej dwa razy dziennie dzwoniłem wtedy do ojca i opowiadałem mu o wszystkim, co widzę. Pytałem o miejsca, które on znał, przede wszystkim o kościół św. Rafała, w którym był ministrantem. Zdawałam mu relację z każdej cegły, każdej kostki bruku. W tej chwili wybieram się do Wilna i wybieram, ale nie wiem, czy w końcu dojadę, bo już nie mam komu opowiadać… Śmierć ojca to rzecz niedawna, cały czas jestem w sytuacji szoku po jego odejściu, bo był dla mnie kimś wyjątkowym.
wcześniej. Publiczność nagrodziła ich owacją na stojąco
| Fot. Jarosław Tomczyk
Ruch jak w ulu
Na towarzyszącym festiwalowi Jarmarku Wileńskim spore zainteresowanie stoiskami z produktami z Litwy. – Niestety, więcej oglądających niż kupujących, przed pandemią biznes szedł lepiej – nie kryje Marian Rynkiewicz, pszczelarz z Niemenczyna. – Wirus pozrywał trochę kontaktów międzyludzkich, handel znacząco przeniósł się do internetu, więc ten straganowy, który dopiero zaczyna powracać, trzeba odbudowywać. Mamy jednak swoich niezawodnych, stałych klientów. Każdego roku czekają na te trzy dni, przychodzą, kupują. Znają różnorodność smaków i jakość naszych miodów, którą staramy się utrzymywać. Wszystkie nasze miody są szlachetne, bo pszczoły nie rozróżniają szlachty i chłopów, robią dla siebie i dzielą się z człowiekiem. A sam festiwal? Wszystko jest dograne. Społeczność, tak polska, jak i litewska, zadowolona. Widać tu, jak ludzie chętnie słuchają muzyki, tańczą, oglądają występy, cieszą się z życia, które zaczęli może przez tą pandemię bardziej doceniać.
Również siostra Michaela Rak twierdzi, że przed pandemią zainteresowanie wsparciem dla hospicjum było większe. – Ale to nieważne, zawsze dziękuję za to, co się dokonuje – mówi. – Czujemy tu bliskość, wsparcie i taki głęboki oddech. Kiedy jesteśmy razem, to jesteśmy szczęśliwi. Nasza misja hospicyjna jest bardzo dobrze pokazywana, łączymy się tu między hospicjum gdańskim a wileńskim w przestrzeni niesienia sobie pomocy. To uwrażliwia nas na potrzebę drugiego człowieka.
Czytaj więcej: Dlaczego Gdańsk jest najbardziej wileńskim miastem na świecie?
Gwiazdy nie tylko z Eurowizji
– Nie mam wileńskich korzeni, ale jestem tu co roku i wrażenia mam jak najlepsze – mówi Zbigniew Trzebiatowski. – Reprezentuję Gdański Klub Poetów, organizujemy tu warsztaty dla młodych twórców, ludzi, którzy piszą wiersze. Dzielę się z nimi swoimi opiniami, ale to tylko moje opinie i nic więcej. Piękne dla nas poetów było sobotnie popołudnie, gdy twórcy zarówno polscy, jak i litewscy, a pośród nich moja skromna osoba, prezentowali swoje wiersze z przesłaniem o pokój. Byłem zaskoczony, jak wielkim cieszyło się to zainteresowaniem.
Wieczór poetycki faktycznie cieszył się dużym wzięciem. Na scenie zaprezentowało się aż 14 twórców. Tak wielu nie wystąpiło ich razem jeszcze nigdy, z czego jak dziecko cieszył się dyrektor Snarski.
– Bardzo podobało mi się to prezentowanie swoich wierszy, to był bardzo piękny wieczór – mówi Bożena Kisiel. – Na mnie największe wrażenie wywarł chyba jednak występ Ewy Szturo. Przepięknie śpiewała utwory Agnieszki Osieckiej, piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk, tak bliskie mojemu pokoleniu. Wspaniały był też zespół dziecięco-młodzieżowy „Sto Uśmiechów”. W programie festiwalu naprawdę każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Żałuję tylko, że nie mogłam zobaczyć koncertu zespołu The Roop, który zasłynął, reprezentując Litwę w konkursie Eurowizji.
Pani Bożena, która zdawała się ani na moment nie opuszczać areny festiwalu, faktycznie ma prawo żałować, bo The Roop zrobił w piątkowy wieczór prawdziwy show.
– Bardzo różne grupy naszych gości różne rzeczy sobie chwalą, ale ten koncert chwalili wszyscy – opowiada dyrektor Snarski. – Coś niesamowitego, takiej energii dawno nie było w Gdańsku, a myślę, że nawet w Polsce. To był wspaniały koncert, pod sceną skakali ludzie z litewskiej ambasady, prezes Związku Pisarzy Litwy Birutė Jonuškaitė, młodzi ludzie z Gdańska, z Wilna. Wszyscy tańczyli. Zostanie nam to w pamięci długo, jak nie na zawsze.
Przywołana przez dyrektora Birutė Jonuškaitė też była bardzo zadowolona z przyjazdu do Gdańska. – Jestem tu już chyba trzeci albo czwarty raz, więc wiem, czego się spodziewać – mówiła. – Jeśli chodzi o literaturę, festiwal rozwija się w bardzo pozytywną stronę. Literatura litewska co roku ma możliwość zaistnieć i jest coraz liczniej reprezentowana i przedstawiana. W tym roku było czterech pisarzy litewskich, oprócz mnie także: Daina Opolskaitė, Viktoras Rudžianskas i Tomas Taškauskas. Jesteśmy wdzięczni za zainteresowanie promocją naszej literatury. A do tego słyszę, że moja najnowsza książka, „Maestro”, też się tu ponoć świetnie sprzedaje, więc trudno nie być uśmiechniętym.
Czytaj więcej: Edyta Tamošiūnaitė o Gdańsku w Wilnie 2021: Łączą nas serdeczne więzi
ciepłe bułeczki
| Fot. Jarosław Tomczyk
bardzo chwaliła specjalne festiwalowe wydanie naszego magazynu
| Fot. Jarosław Tomczyk
Gdańsk stolicą
– Gdańsk jest dzisiaj stolicą działań litewsko-polskich – podsumował swój pobyt na festiwalu Romuald Mieczkowski, wydawca kwartalnika „Znad Wilii”. – Festiwal to jest szeroko zakrojona impreza, na której nasza działalność znajduje zrozumienie. Dla mnie ważna pod każdym względem. Są tu propozycje dla bardzo różnych ludzi. I dla tych, co słuchają najnowszej muzyki litewskiej, i dla tych, co czytają polskie czasopisma. Mam na myśli oczywiście „Znad Wilii”, ale też „Kurier Wileński”, który był tu promowany, rozdawany i którym zainteresowanie wyrażało naprawdę wiele, wiele osób. Mogą tu swoje dokonania pokazać i Litwini, i Polacy z Litwy. To bardzo praktyczna impreza, z której wynikają konkretne owoce. Ja choćby pozyskałem nowych czytelników i prenumeratorów, a nawet autorów. No, a w tym roku jeszcze wielką wartość dodaną stanowiła pogoda.
Na festiwalu gościł też syn Romualda Mieczkowskiego, Maciej, który przyjechał z Berlina, by nie tylko wspierać ojca, ale też zaprezentować swoją książkę „Na zakręcie”, zbiór reportaży z kilku lat pobytu na Ukrainie. Spotkanie z nim, w którym uczestniczyli też dr Barbara Jundo-Kaliszewska i dr Tomasz Lachowski, ekspert w dziedzinie prawa międzynarodowego, wywołało duże zainteresowanie, bo temat wojny na Ukrainie jest wciąż żywy i aktualny.
– Ważne, że pojawił się akcent ukraiński, naprawdę czekałam na to spotkanie z Maciejem Mieczkowskim – mówi Bożena Kisiel.
| Fot. Jarosław Tomczyk
– Nie mam porównania, bo nie byłam na wcześniejszych edycjach, ale wiem już, co chciałabym przenieść na grunt łódzki – dzieli się wrażeniami Barbara Jundo-Kaliszewska. – Zacieśnimy relacje i spróbujemy być może zrobić coś podobnego w Łodzi, w której odbywa się co roku symboliczny jarmark kaziukowy przy kościele Jezuitów. Kiedyś Łódź i Wilno szeroko współpracowały i myślę, że warto by było tę współpracę znowu przywrócić.
– Jestem szczęśliwy. Z mojej perspektywy jako dyrektora artystycznego najważniejsze jest to, że nasi goście są zadowoleni – mówił na koniec Tomasz Snarski. – Artyści, publicyści, pisarze, naukowcy wolontariusze i ci wszyscy, którzy z nami są, a przede wszystkim ci, którzy na te nasze spotkania przychodzą. Jeśli chociaż jeden człowiek wyjdzie stąd zbudowany z nadzieją na współpracę i dobro, które jest możliwe, to już festiwal jest udany. A przy okazji bardzo dziękuję też „Kurierowi Wileńskiemu” i jego czytelnikom za obecność. I za numer przygotowany na festiwal, naprawdę świetny!
Czytaj więcej: Od Wilna do Gdańska
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 36 (105) 10-16/09/2022