Anna Pieszko: „Łałymka” powstała w 2015 r., kiedy w rejonie solecznickim od dawna funkcjonowały już różne zespoły folklorystyczne. Co zadecydowało o założeniu zespołu?
Loreta Grygorowicz: Przede wszystkim potrzeba zachowania naszej wileńskiej pieśni kresowej w jej autentycznym brzmieniu. Nasze pieśni, brzmiące po polsku czy w gwarze wileńskiej, były wykonywane kiedyś o każdej porze roku, przy różnych okazjach. Są niezwykle piękne, niestety, zostały prawie zapomniane. Stąd chęć ich zachowania.
Czytaj więcej: O „Łałymce”, oracji, wołownikach i nie tylko w Centrum Imprez w Białej Wace
Zespół ma mocne zaplecze naukowe w osobie kierownika zespołu, muzykologa dr hab. Gustawa Juzali, wykładowcy Uniwersytetu Wileńskiego, autora książki „Semiotyka folkloru muzycznego pograniczy polsko-litewskich”.
Gustaw badał nasze tereny w ciągu prawie 30 lat, od 1993 roku. Podczas licznych ekspedycji naukowych, rozmawiając z mieszkańcami, poznał wiele zwyczajów i pieśni wileńskich. Dotarł i do Laudy kowieńskiej, i Dziewieniszek, przeszedł wzdłuż i wszerz rejon wileński, solecznicki, szyrwincki. Potem obronił pracę doktorską na temat pieśni na Wileńszczyźnie. Bez jego wiedzy nie potrafilibyśmy po prostu tylu rzeczy odtworzyć.
Jakie ocalone pieśni znalazły się w repertuarze „Łałymki”?
To nie jest tak, że pieśni z regionu Wileńszczyzny zostały zapomniane. One przetrwały w pamięci tych osób, które razem z nimi wyrosły, które je zapamiętały i wykonywały.
W repertuarze mamy zarówno pieśni ludowe, jak też dworskie. Pieśni były odbiciem życia człowieka, mieszkańca tej ziemi. To powolne, refleksyjne, często rzewne i smutne utwory. I to jest bardzo naturalne, ponieważ odzwierciedlają one nastrój człowieka, który bardzo ciężko pracował. Na naszych terenach trudno o skoczne wesołe piosenki. Nawet podczas wesela mówiło się w piosenkach o ciężkiej kobiecej doli.
W pieśniach mieszkańców Wileńszczyzny odzwierciedlał się cały kalendarzowy rok, wszystkie prace na roli i życie człowieka. Święty Jerzy otwierał ziemię od zimowych czarownic, otwierał kluczem wiosnę. Były pieśni towarzyszące sianokosom, jak również żniwne. Ich melodie składały się z kilku dźwięków, połączonych ze sobą w taki sposób, że odtworzyć je dzisiaj nie jest takie proste. Kiedyś natomiast każda żniwiarka potrafiła jeszcze w swój unikatowy sposób upiększyć te melodie. Ci prości ludzie nie byli muzykologami, ale w sposób naturalny wyczuwali, jak piosenka może piękniej brzmieć.
Odtworzyliśmy też pieśni adwentowe. Najwięcej jest pieśni zalotnych, miłosnych, przy pomocy których chłopak zalecał się do dziewczyny, a dziewczyna mu odpowiadała. Mamy też pieśni dworskie: o treści historycznej, patriotycznej, literackiej.
Czytaj więcej: Chcemy zachować stare piosenki
Kto należy do zespołu?
Zespół liczy 14 osób, to miejscowe kobiety z Białej Waki i Rudnik. Lubimy się spotykać, porozmawiać, pośpiewać. Czasami zupełnie nieoczekiwanie udaje się odkryć pieśni, prawdziwe perły, których nawet Gustaw nie słyszał podczas swoich długich ekspedycji.
Nie mogę nie zapytać o nazwę zespołu…
Chcieliśmy dać naszą, wileńską nazwę. I znaleźliśmy. Słowo „łałym” w naszym dialekcie to pisanka, malowane jajko. Łałowanie to zwyczaj na Wielkanoc, kiedy po obiedzie wielkanocnym chłopcy, czyli łałowniki, chodzili po wsi, zaglądali do domów, zwłaszcza tych, gdzie były panny na wydaniu i śpiewali łałymki, czyli pieśni wielkanocne, prosząc o łałym, czyli pisankę. W refrenie pieśni wielkanocnych często się powtarzają słowa „Łałym, łałym, daj łałym”. Podobna tradycja zachowała się na Dzukii, z litewska „lalavimas”.
Poza autentycznymi pieśniami zespół posiada też prawdziwe regionalne stroje, odwzorowane na tych sprzed wieków. Jak udało się do nich dotrzeć?
Poszukiwania odpowiedzi na pytanie, jak się ubierali Polacy na Wileńszczyźnie, zajęły nam wiele czasu. Szperaliśmy w archiwach w Polsce, przysyłano nam różne grawiury i zdjęcia. Zasięgnęliśmy opinii również w Muzeum Narodowym w Wilnie, ale nadal nie mogliśmy uzyskać jednoznacznej odpowiedzi. W końcu trafiliśmy na specjalistkę od strojów regionalnych Danutė Keturakienė z Narodowego Centrum Kultury Litwy, która w sposób logiczny wytłumaczyła nam, że szukaliśmy według niewłaściwego klucza. My szukaliśmy polskiego, a należało szukać regionalnego stroju. Mieszkaliśmy tu od zawsze, na naszych wileńskich ziemiach od wieków kształtowały się nasze własne tradycje ubierania się. Na Wileńszczyźnie każda kobieta umiała tkać, miała w domu krosna, ale nie każda umiała założyć wzór. W każdej wsi były 3-4 kobiety, które to potrafiły. Zapraszano je do domów, by założyły ten wzór na krosnach. Dlatego mieszkanki poszczególnych wsi miały podobne wzory.
W jakim więc stroju chodziła panna z Wileńszczyzny?
To zależy od warstwy społecznej. Tkane spódnice mogły być jednakowe. Przeważały naturalne kolory: bordo, zieleń, brąz. Spódnice były w kraty albo w pasy. Ale już np. serdaczek był znakiem zamożności rodziny. Jeżeli serdak również był tkany, oznaczało to, że rodziny nie stać na kupno lepszego materiału. Serdaczek żakardowy świadczył, że rodzina była zamożniejsza. Szlachta zaściankowa nie ubierała serdaków, ale nosiła kaftaniki z rękawami. Co ciekawe, jeden strój, jedną spódnicę nosiło się przez całe życie, w zimę i lato. Dziewczyna otrzymywała ją w posagu od rodziców. Po tym stroju, np. serdaku, dziewczyna była rozpoznawana. W każdym stroju ludowym, niezależnie od tego, czy to łowicki, czy krakowski, czy wileński, nieodzowne jest nakrycie głowy. Pokazanie włosów było sprawą intymną, kobieta mogła nie nakrywać głowy jedynie w domu, przy dzieciach lub mężu. Kobieta bez chusty, która się pokazywała w towarzystwie, zaliczała się do niezbyt porządnych.
Czy stroje zespolanek pochodzą z kufra babci czy zostały utkane współcześnie?
Odtworzyliśmy je wspólnie z krawcową, która posiada certyfikat upoważniający do tworzenia strojów ludowych, i panią Danutą Keturakienė. Każda zespolanka ma jedyny i niepowtarzalny strój, który odzwierciedla, jak ubierały się kobiety na naszych terenach w drugiej połowie XIX w. Zachowaliśmy wzory, kolory, bo w stroju ludowym ważny jest każdy szczegół: ścieg, szew, fason. Materiał, z których uszyto spódnice, został specjalnie dla nas utkany na krosnach. Oczywiście kosztuje taki ubiór niemało, dlatego bardzo jesteśmy wdzięczni za sfinansowanie naszych strojów dla Centrum Kultury Samorządu Rejonu Solecznickiego.
Podczas dorocznego Święta Plonów czy festiwalu Pieśń znad Solczy widzowie w Solecznikach mieli okazję kilkakrotnie oglądać na scenie obrazki z autentycznego życia podwileńskiej wsi. Raz było to huczne wesele, następnego roku wystawne chrzciny, innym razem wesoła wieczorynka w wiejskiej chacie. Wystawiały je wspólnie zespoły rejonu: „Solczanie”, „Turgielanka” oraz właśnie „Łałymka”. Nad czym pracujecie teraz?
Te wspólnie prezentowane widowiska obyczajowe to w dużej mierze zasługa dyrektor Centrum Kultury w Solecznikach Grażyny Zabarauskaitė, która sama bardzo lubi nasz narodowy folklor i wspiera nas, zachęcając do działania, żebyśmy się nie obawiali nowych wyzwań. Bo ta skrzynia ludowych skarbów, pieśni, tradycji, zwyczajów jest u nas bardzo bogata.
Obecnie „Łałymka” szykuje się do andrzejek, które odbędą się w naszym domu kultury w Białej Wace. Razem z dyrektor muzeum Anną Woroniecką, która przygotowuje wróżby andrzejkowe, zaprezentujemy pieśni i zabawy.
Poza tym planujemy odtworzyć jeszcze ballady. To bardzo specyficzny rodzaj pieśni, który nadaje się dla miłośników kameralnych spotkań. Bardzo cieszymy się, kiedy na takie nasze spotkania przychodzi również młodzież. Często dajemy widzom do ręki teksty piosenek, żeby mogli razem z nami pośpiewać i odtworzyć miłą, domową atmosferę.
Jaki obraz mieszkańca Wileńszczyzny wyłania się z pieśni, które zdołał odtworzyć zespół?
Szczery. Tyle szczerości w tych pieśniach. Otwarty, prosty w obcowaniu. Niezwykle pracowity. Cierpliwy, który może znieść różne trudności z pokorą. Wierzący, bardzo religijny. Taki, który czci swoje tradycje. Bardzo gospodarny. Dzisiaj też są tacy ludzie. Mówimy o nich „sól ziemi”.
Dzisiaj są rzadkością, kiedyś chyba każdy był taki. Współcześnie uczymy młodzież patrzeć do przodu, realizować się, szukać swego miejsca pod słońcem. To jest dobre, to jest wymóg dzisiejszych czasów. Natomiast kiedyś człowiek oglądał się za siebie. Musiał czcić tradycje tak, jak to robił ojciec. Fach przejąć od ojca lub matki. Dziewczyna musiała dorównać gospodarnością mamie. Wszystko opierało się na tradycji, związanej z ziemią, religią, wiarą.
Projekt jest częściowo finansowany przez Departament Mniejszości Narodowych przy Rządzie RL