„Tego kapłana wyróżnia pokora, skromność, sumienność i wytrwałość. To Człowiek, który stara się łączyć ludzi bez względu na ich przekonania, narodowość, wyznanie” — napisano w uzasadnieniu zgłoszenia do konkursu.
Anna Pieszko: Z jakimi uczuciami odebrał ksiądz wiadomość o nominacji do tytułu Polaka Roku?
Ks. Szymon Wikło: Dowiedziałem się o tym od znajomych osób i było to dla mnie wielkie zaskoczenie. Bardzo mi miło, dziękuję za zaufanie.
Czytaj więcej: Znamy finałową dziesiątkę „Polaka Roku 2022”! Kapituła wyłoniła kandydatów
Pochodzi ksiądz z Suchedniowa. Czy ma ksiądz jakieś związki rodzinne na Wileńszczyźnie?
Nie mam żadnych rodzinnych związków na Wileńszczyźnie. Mój przyjazd tutaj nastąpił z inicjatywy ks. biskupa Edwarda Materskiego, który urodził się w Wilnie i bardzo chciał, aby księża z diecezji radomskiej pracowali w diecezji wileńskiej. Szczerze mówiąc, nie chciałem odmówić księdzu biskupowi propozycji pracy na Wileńszczyźnie.
Po święceniach kapłańskich w 1993 r. podjął ksiądz decyzję o wyjeździe na Litwę. Jechał ksiądz właściwie w nieznane. Jakie wrażenia towarzyszyły podczas pierwszych lat pobytu na Wileńszczyźnie?
Myślałem na początku, że to będzie pobyt na kilka lat. Przyjadę, popracuję, zapoznam się z nową diecezją, z nowymi warunkami, ale tak się złożyło, że jestem tu prawie 30 lat. W ciągu tego czasu Litwa na pewno bardzo się zmieniła. Muszę też powiedzieć, że na początku, kiedy przyszedłem do parafii ejszyskiej, dojeżdżałem również na Białoruś, gdzie uczyłem w szkole w Dociszkach. W 1993 r. można było jeszcze bez problemu przejeżdżać przez granicę i tam uczyłem przez rok, może trochę dłużej. Wtedy granice parafii nie zawsze pokrywały się z granicą państwową, część parafii ejszyskiej znajdowała się po stronie białoruskiej. Ludzie byli bardzo związani z kościołem w Ejszyszkach i co niedziela przyjeżdżali na Msze św. do kościoła.
Powiedział ksiądz, że miał zamiar przyjechać na Litwę na parę lat. Co zdecydowało o tym, że został ksiądz na dłużej?
Z każdym rokiem jakoś coraz bardziej zapuszczałem tutaj swe korzenie. Stawiałem sobie wyzwania, myśl o powrocie do Polski była odsuwana. Ja ciągle należę do diecezji radomskiej. Póki mogę i chcę, pracuję na Wileńszczyźnie.
Czy litewskie władze kościelne chętnie przyjmowały kapłanów z Polski?
Myślę, że litewskie władze dobrze odnosiły się do nas, księży przybyłych z Polski. W tej chwili już nie zaprasza się ich, ale 30 lat temu był taki moment, że mogliśmy przyjechać. Prawdopodobnie teraz jest inna sytuacja. Kościół litewski ma swoje seminaria, kształci swoich księży.
Lata 90., kiedy przyjechał ksiądz na Wileńszczyznę, był to okres odrodzenia narodowościowego, ale też ożywienia życia religijnego na Litwie. Życie religijne wtedy bardzo się zmieniło. W kościele zabrzmiały gitary i pojawiła się schola, pojawiła się Msza święta tylko dla młodzieży, z Ejszyszek do Ostrej Bramy wyruszyła pierwsza pielgrzymka, wydany został śpiewnik z piosenkami religijnymi, wydawać zaczęto gazetę katolicką w parafii w Ejszyszkach, w tejże parafii pojawiły się liczne powołania kapłańskie, a dzieci z własnej nieprzymuszonej woli bladym świtem zaczęły biegać z lampionami na roraty. Jakim cudem paru kapłanom (w Ejszyszkach posługiwał też ks. Wojciech Górlicki) udało się tak kardynalnie ożywić dotychczasowe życie w parafii?
Myślę, że trafiliśmy na dobry moment. Religia wróciła do szkoły. W Ejszyszkach pracowały siostry zakonne ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Impuls do działania dał też ks. Józef Aszkiełowicz, który pracował tam wcześniej. Wszystko to złożyło się na to, że w Ejszyszkach rzeczywiście panowała żywa atmosfera. W kościele było dużo dzieci i młodzieży, powstawała niejedna schola. Później w Solecznikach obserwowałem podobną sytuację.
Czytaj więcej: Pop-oratorium „Miłosierdzie Boże” zabrzmiało w Ejszyszkach i Wilnie
Młodzież jest tą szczególną grupą, która poszukuje jeszcze wartości, autorytetów. Na co zwracał ksiądz uwagę, pracując z młodzieżą?
Myślę, że bardzo ważna jest obecność z młodzieżą, żeby po prostu z nimi być. Często robiliśmy różne wyjazdy, co roku wyjeżdżaliśmy do Zakopanego, w góry, na wyprawy. Całe życie byłem związany ze sportem, bardzo chętnie braliśmy udział z młodzieżą w zawodach, w rozgrywkach sportowych. Ważne jest, żeby z młodzieżą po prostu być, nie tylko w kościele, ale też podczas innych zajęć — pośpiewać, pograć w piłkę. To wszystko było bardzo ważne.
Czy dzisiaj, z perspektywy 30 lat, zaangażowanie duchowe młodzieży się zmieniło? Czy nie odchodzi od Kościoła?
Pewnie nie tylko na Litwie, ale też w Polsce czy Europie jest ogólna tendencja, że młodzież ma bardzo wiele różnych propozycji spędzania czasu. Wiele czynników składa się na to, że liczba młodzieży chętnej do czynnego udziału w życiu parafii zmniejszyła się.
W 2023 r. minie 30 lat, odkąd pracuje ksiądz na Wileńszczyźnie: Ejszyszki, Soleczniki, Taboryszki, Koleśniki, Butrymańce, Podborze w rejonie solecznickim, szpital uniwersytecki w Santoryszkach, Rudziszki i Połuknie w rejonie trockim. Jak się pracuje na Wileńszczyźnie? Czuje się tu ksiądz jak u siebie?
Na pewno czuję się jak u siebie. Tak, jak wspomniałem wcześniej, ta myśl o powrocie gdzieś została odsunięta. Mam coraz więcej znajomych życzliwych ludzi w każdej parafii, w której byłem. Naprawdę dobrze ten czas wspominam. Udało się dużo dobrego też robić. Bardzo fajna była praca z młodzieżą. Z biegiem lat trochę większa jest bariera wieku, z każdym rokiem ten kontakt z młodzieżą jest trochę mniejszy. Ale się cieszę, że wielu księży wychodziło z tej parafii, gdzie pracowałem. W tym roku przyjechał do mnie ks. Eugeniusz Uczkuronis z Białorusi, wspominał nasze lekcje katechezy w Dociszkach. To bardzo miłe. Są to żywe parafie, jeśli są w nich powołania młodych ludzi.
Czy język litewski stanowił znaczną przeszkodę w posługiwaniu, np. w wileńskim szpitalu w Santoryszkach?
W szpitalu trzeba było posługiwać się nawet trzema językami. Tak, na początku ta bariera językowa była, ale teraz dosyć swobodnie posługuję się językiem litewskim, dogaduję się. Chociaż wygłosić kazanie bez karteczki to byłby problem. Uczyłem się litewskiego prywatnie, a także miałem możliwość uczyć się języka w seminarium wileńskim.
Jest ksiądz również kapelanem Towarzystwa Sportowego „Sokół”, które nawiązuje do sportowych i patriotycznych tradycji okresu II Rzeczypospolitej. Gra ksiądz w siatkówkę, piłkę nożną, a nawet morsuje. Jaką rolę odgrywa sport w życiu księdza?
Jeszcze przed seminarium dużo trenowałem: lekką atletykę, piłkę nożną w klubach sportowych. I to zamiłowanie do sportu zostało. Do tej pory lubię sobie pobiegać, pograć, zająć się sportem. A „Sokół” mocno działa w Solecznikach i w Ejszyszkach. Od tamtej pory, kiedy pracowałem w Solecznikach, razem z panem Michałem Sienkiewiczem, ówczesnym prezesem z Ejszyszek, działaliśmy wspólnie. Sporo było organizowanych zawodów sportowych, wspólnych świątecznych spotkań opłatkowych.
Od 2021 r. posługuje ksiądz w wileńskim kościele Ducha Świętego, w którym Msze św. odbywają się wyłącznie w języku polskim. Z jakimi wyzwaniami mierzy się ksiądz na co dzień?
Wspomnę, że w 1993 r. w tym kościele odbyło się spotkanie z papieżem Janem Pawłem II. Byłem na tym spotkaniu tuż po swoim przyjeździe na Litwę. Po tych dwudziestu kilku latach Pan Bóg tutaj mnie posyła. Praca w tej parafii jest specyficzna. Wiele osób jest bardzo mocno związanych z kościołem, chociaż nie należą do parafii terytorialnie, np. są spoza Wilna, ale twierdzą, że są parafianami i bardzo trzeba się z tego powodu cieszyć. Jest wiele grup, które tu działają, czasem proboszcz musi być trochę takim koordynatorem, bo nie da się we wszystkich grupach uczestniczyć i działać. Jest wiele osób odpowiedzialnych za kościół, które chcą działać. Jest wiele zespołów muzycznych, dziecięcych i młodzieżowych. A że pracujemy w kościele Ducha Świętego, za Pismem Świętym powtarzam: „Ducha nie gaście”.
Jak się czuje ksiądz jako Polak na Litwie?
Czuję się naprawdę dobrze. Ciągle staram się podkreślać, że jestem dumny z tego, że jestem Polakiem.