Jak podkreśla Władysław Wojnicz, organizator tego wydarzenia, zjazd jest bardzo ważnym przedsięwzięciem i na scenę zapraszani są zawsze najlepsi muzycy. Tegoroczny koncert podzielony był na dwie części. W pierwszej występowało Trio Włodka Pawlika z repertuarem Moniuszki, w drugiej – duet Jan Maksymowicz i Dmitrij Golovonov, wykonujący utwory Mikołaja Konstantego Ciurlionisa. To piękne połączenie tradycji muzycznych polskiej i litewskiej. Moniuszko i Ciurlionis łączą Polskę i Litwę, a Moniuszko w takiej nowej odsłonie przyjęty został bardzo entuzjastycznie. Była to prawdziwa duchowa uczta. Na sali rozbrzmiały zaskakujące interpretacje „Prząśniczki”, arii Jontka „Szumią jodły na gór szczycie” z opery „Halka” i innych utworów.
Włodek Pawlik to jeden z największych polskich jazzmanów, rozpoznawalny na całym świecie. W swoim dorobku ma muzykę symfoniczną, filmową, jazzową, wokalną oraz kameralną. Jest przykładem muzyka, który w swojej twórczości nawiązuje do idiomu muzyki klasycznej. W jego repertuarze znajdziemy jazzowe interpretacje utworów Fryderyka Chopina czy Ignacego Jana Paderewskiego. Ze swoim zespołem wielokrotnie odwiedził już Wileńszczyznę. Koncertowali m.in. w Pałacu Władców, w wileńskim Ratuszu, na zamku w Trokach i ostatnio w wileńskim DKP.
Jak ocenia Pan koncertowanie w Wilnie? Myślę, że swoją muzyką oczarowaliście niejednego słuchacza.
Zawsze jest to radość i ogromna satysfakcja, że mogłem kolejny raz przyjechać do Wilna, że mogłem znów podzielić się z Wilniukami muzyką, którą wykonuję. Za każdym razem są to wzruszające kontakty, te spotkania z wileńską publicznością. Tym razem znów był to miły i dający satysfakcję wieczór. Mam nadzieję, nie tylko dla mnie.
2022 został ogłoszony Rokiem Romantyzmu Polskiego i ten koncert świetnie się wkomponował w to wydarzenie, wszak Stanisław Moniuszko to jeden z najwybitniejszych kompozytorów polskiego romantyzmu. Czy lubi Pan grać Moniuszkę?
Uwielbiam. Obecnie jest to jeden z najważniejszych projektów artystycznych w moim życiu, ponieważ w 2019 r. nagrałem płytę „Pawlik/Moniuszko – Polish Jazz”, na której w jazzowej konwencji gramy w Trio opracowania najbardziej znanych melodii, pieśni, arii naszego ojca opery narodowej.
Zdecydowanie w ostatnich latach bardzo zbliżyliśmy się z Moniuszką. A stało się to, można by rzec, za sprawą mojej żony, której temat pracy doktorskiej brzmiał: „Stanisław Moniuszko – Ballady wokalne”. Odświeżyłem sobie wówczas pamięć, która była związana z moim dzieciństwem. Przypomniałem sobie, jak sam, jeszcze będąc dzieckiem, akompaniowałem na fortepianie mojej mamie, która była śpiewaczką: „Prząśniczkę”, „Znasz-li ten kraj” czy „Pieśń wieczorną” i wtedy, w trakcie tych wspomnień, wpadł mi do głowy pomysł. Moniuszko? Dlaczego by nie! Dlaczego nie przetworzyć tych pięknych pieśni Stanisława Moniuszki na język jazzu. Muzyka Moniuszki dała mi paliwo do improwizacji.
Czytaj więcej: Ale jazz! Koncert w DKP w Wilnie [GALERIA]
W swojej twórczości łączy Pan różne gatunki. Stworzył Pan muzykę do dramatu „Irena” o Irenie Sendlerowej. To był Pana debiut musicalowy.
To była bardzo inspirującą praca. Dostałem propozycję od amerykańskich wydawców do musicalu, który w oryginalnej wersji powstał w języku angielskim i został napisany przez laureata Grammy i Pulitzera Marka Campbella. Ten artysta jest autorytetem, jeśli chodzi o tę branżę, czyli pisanie tekstów do oper i musicali. Jest to człowiek z najwyższej półki w Ameryce. Napisanie muzyki do takiego dzieła o takiej tematyce to była dla mnie nobilitacja i wyzwanie. Irena Sendlerowa – mała kobietka, bohaterka ratująca dzieci żydowskie z getta – ta historia trafiła mocno do mnie jako do kompozytora muzyki. Realizacja i premiera światowa tej sztuki miały się odbyć na Broadwayu, ale przyszła pandemia i wszystko stanęło. Stanął również Broadway. Szczęśliwie premiera tego musicalu odbyła się w Polsce, w Teatrze Muzycznym w Poznaniu.
Geneza tej sztuki i mój w nią wkład ma też swoją historię. Ireną Sendlerową zainteresował się Piotr Piwowarczyk. To jest scenarzysta, reżyser i dokumentalista mający obywatelstwo amerykańskie. 12 lat temu razem z reżyserką Mary Skinner wyprodukował w USA film o polskim tytule „W imię ich matek. Historia Ireny Sendlerowej”. Zafascynował się tą kobietą, spotkał zresztą panią Irenę podczas pracy nad filmem. I to był jego pomysł, żeby wystawić dramat muzyczny o życiu i działalności tej kobiety. Został producentem musicalu. Jak się okazało, był moim fanem i to właśnie on poprosił mnie o napisanie muzyki. I on też wziął na siebie zadanie przetłumaczenia angielskich tekstów, aby sztuka mogła mieć odbiorców w Polsce. W najbliższym czasie musical ma być wystawiony również w Warszawie.
Oprócz tych jazzowych interpretacji Moniuszki, ale też Fryderyka Chopina czy Ignacego Jana Paderewskiego, pisze Pan muzykę do poezji polskich poetów. Napisał Pan muzykę do poezji Jana Pawła II, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Adama Zagajewskiego. Lubi Pan takie poetyckie formy?
Sięgnąłem też do sonetów Szekspira. Komponowanie muzyki do poezji sprawia mi ogromną satysfakcję i czynię to zawsze z wielkim sercem. I tu przy okazji zapraszam do współpracy wokalistów, którzy potrafią śpiewać poezję w sposób, w którym ja piszę.
Ta płyta „Baczyński 100” ukazała się na rynku fonograficznym w tym roku, w marcu. Jej premiera zbiegła się z agresją Rosji na Ukrainę. Ma ona specyficzny wymiar, nie tylko symboliczny. Bo poezja Baczyńskiego (oprócz pięknych erotyków) to historia wojny. Trzeba przypomnieć, że ten młody utalentowany chłopak zamienił pióro na karabin, walczył jako żołnierz AK na placu Teatralnym w Warszawie i tam w czwartym dniu Powstania Warszawskiego zginął. I ta symbolika, która powinna być przeszłością, stała się rzeczywistością dzisiaj. Płytę tę my, wykonawcy i producenci, dedykowaliśmy walczącej Ukrainie.
Również ciekawym wyzwaniem było napisanie muzyki do poezji zmarłego w zeszłym roku Adama Zagajewskiego. To był genialny, przenikliwy, wręcz profetyczny poeta. Wielka postać światowej poezji. Adam zwrócił się do mnie dość dawno, bo w 2015 r., czy nie chciałbym napisać muzyki do jego wierszy. Mogę to wyrazić w ten sposób: czułem się wyróżniony, było to dla mnie wielkie szczęście i niemal cud, bo on dotąd nie dawał nikomu swoich wierszy.
Tak, sfera poetycka jest dla mnie ważna. Wspomnę tylko, że powstała płyta z moją muzyką do poezji Iwaszkiewicza, „Struny na ziemi”. W 2013 r. napisałem muzykę do poezji Józefa Czechowicza, notabene, on też zginął na początku wojny, w 1939 r. w Lublinie, podczas pierwszego nalotu na miasto. Wnikając w jego poezję, miałem wrażenie, że obcuję z malarzem, który zamiast pędzla używa słów, przelewając na papier impresje i wizualne skojarzenia. Napisanie muzyki było pięknym uzupełnieniem. Napisałem też dla TVP Kultura muzykę do wierszy Norwida z okazji jego 200. urodzin w 2021 r. Również Czesław Miłosz jest w mojej jazzowej aranżacji. Powstała muzyka do poematu „Orfeusz i Eurydyka”.
Czytaj więcej: 30-lecie Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” połączone ze wsparciem Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki
Jednak główną osią działania są pańskie autorskie kompozycje. Pana dyskografia obejmuje 43 autorskie albumy wydane w Polsce i w USA. To daje największą satysfakcję, ale też uznanie i nagrody. Otrzymywał Pan Fryderyki, Orły, Wiktory w kategorii muzyka. Ale najważniejszą jest ta zdobyta w 2014 r. Został Pan uhonorowany szczególnie. Otrzymał Pan prestiżową Grammy za płytę „Night in Calisia”, w kategorii Best Large Jazz Ensemble Album. Płyta uzyskała status podwójnej platyny z uwagi na rekordową sprzedaż. To pierwsza w historii nagroda Grammy dla polskiego jazzmana.
Ten skok stał się dla mnie krokiem wprzód ilościowym i jakościowym. Stałem się w jednej chwili osobą publiczną, rozpoznawalną i znaną. Ta popularność wyszła daleko poza Polskę. Wszyscy zaczęli interesować się moją muzyką. Ja zacząłem się zmieniać twórczo, więcej pisać i koncertować.
Co Pan czuł, kiedy trzymał statuetkę w dłoniach?
To euforia niesamowitego szczęścia i strumień radości, który rzadko się w życiu zdarza. Bądź co bądź, jestem pierwszym laureatem amerykańskiej nagrody. Dzięki Bogu (śmiech).
Zrobił się wokół Pan szum. Czy to nie przeszkadza w pracy? Jak wygląda proces twórczy kompozytora?
Tworzenie muzyki w moim przypadku – i myślę, że u innych również – wymaga ciszy i skupienia. Tworzenie nowych dźwięków wymaga tego, żeby wszystkie inne dźwięki nie przeszkadzały. Lubię ciszę. Cisza to jest piękny dźwięk. Jest taki piękny sonet o ciszy Cypriana Kamila Norwida, do którego napisałem też muzykę.
Czytaj więcej: 30-lecie FPPnW i koncert w DKP. Jazzowo, klasycznie i świątecznie
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 50(146) 17-23/12/2022