Więcej

    Odważny, pyskaty, oddany Polsce

    Jego pogrzeb w Katowicach w sierpniu 1939 r. był wielką manifestacją polskości. – Gdyby dożył wojny, Niemcy by mu nie przepuścili. Był dla nich symbolem krzywd, przyłączenia kawałka Górnego Śląska do Polski – mówi o Wojciechu Korfantym, w 150. rocznicę urodzin, Józef Krzyk, jego biograf.

    Czytaj również...

    Sejm RP ustanowił Wojciecha Korfantego patronem roku 2023. To dobra okazja, by przybliżyć Czytelnikom na Wileńszczyźnie postać, której zasługi dla przyłączenia do Polski części Górnego Śląska są nie do przecenienia, a jednocześnie, w zasadzie już od początków polskiej niepodległości, człowieka bardzo mocno poróżnionego z Józefem Piłsudskim. Dlaczego?

    Wiele osób się nad tym zastanawia i o to sprzecza. To składowa kilku czynników. Nie wykluczam nawet, że u podłoża tego konfliktu leżało m.in. zwykłe nieporozumienie. W młodości Korfanty był zwolennikiem endecji. Gdy jego drogi spotkały się z Piłsudskim, z endecją był już dawno skonfliktowany, ale Piłsudski sobie zakodował, że on jest z obozu Romana Dmowskiego, z którym był w głębokim sporze ideowym i mógł uważać, że Dmowski będzie pociągał za sznurki Korfantego rwącego się do różnych wysokich urzędów, z fotelem premiera na czele. Piłsudski, choć mówi się o nim, że „wysiadł z tramwaju socjalizm na przystanku niepodległość”, to wyrósł ze środowisk lewicowych, z którymi Korfanty darł koty.

    No właśnie. Z czego wyrósł Wojciech Korfanty?

    Górny Śląsk, na którym 20 kwietnia 1873 r. się urodził, nie był częścią żadnego zaboru, a często powiela się ten błąd. Pod panowaniem Prus dostał się na długo przed rozbiorami Rzeczypospolitej i nie jej kosztem. Od Polski oderwał się kilkaset lat wcześniej. I nagle za życia Korfantego część jego mieszkańców odkryła w sobie polskość. Pomógł im w tym kanclerz Otto von Bismarck i jego polityka Kulturkampfu. Wcześniej monarchii pruskiej było obojętne, jakim językiem posługują się poddani i do jakiego należą kościoła. Za rządów Bismarcka to się zmieniło. Uważał on, że w państwie może być tylko jeden centralny ośrodek władzy. Kościół katolicki postrzegał to jako zagrożenie. Górnoślązakom oberwało się przy okazji, bo większość z nich, niezależnie, jakim językiem się posługiwała, była katolikami. Szybko zorientowali się, że są traktowani w państwie jako coś gorszego. Korfanty od młodości buntował się przeciw takiej dyskryminacji. Był jednym z pierwszych, którzy postanowili walczyć o prawa ludzi postrzegających siebie jako Polaków.

    Czytaj więcej: XII Kolokwium Warszawsko-Wileńskie. „Bronisław Piłsudski w Japonii” prof. Kazuhiko Sawady

    Polskością nasiąknął ponoć w bardzo antypolskim gimnazjum.

    To, co wiemy o przygodach gimnazjalnych Korfantego, wiemy przede wszystkim od niego samego. Nie ma to potwierdzenia w innych źródłach. Należy zachować zatem daleko idącą ostrożność wobec opowieści, jak to został wyrzucony przed maturą za bronienie polskości. Nikt tej wersji nie zaprzeczał, ale trzeba pamiętać, że w gimnazjach była bardzo ostra selekcja. Tyle że nie polityczna, lecz pod kątem wyników w nauce. Do matury trafiali najlepsi i podejrzewam, że Korfanty z czymś sobie nie poradził. Maturę prawdopodobnie i tak zdał, we Wrocławiu, co znów wiemy tylko z jego opowieści, bo świadectwem nie dysponujemy.

    Józef Krzyk (ur. 1964) – historyk, dziennikarz, publicysta. Autor książek o historii Górnego Śląska, m.in. „Spacerownik powstańczy”, „Papierowa wojna. Powstania śląskie 1919–1921”. Wraz z Barbarą Szmatloch współautor książki „Korfanty. Silna bestia”
    | Fot. archiwum prywatne

    Musiał zdać, skoro studiował później w Berlinie i we Wrocławiu, znaczy ówczesnym Breslau.

    Właśnie nie, na uniwersytetach był wolnym słuchaczem, do tego nie trzeba było mieć matury. Zaliczył wiele wykładów, w tym z języka polskiego, na pewno nabył ogłady humanistycznej, a formalne wykształcenie nie było mu do niczego potrzebne, bo on nie robił kariery naukowej. Nie chcę deprecjonować wykształcenia Korfantego ani jego młodzieńczych przeżyć. Wręcz bym chciał, by ta martyrologiczna wersja jego życiorysu była prawdziwa, bo to piękna historia, ale muszę być rzetelny historycznie, pokazując, jak wiele epizodów w jego życiu jest dla nas zagadką. Korfanty wytrwale przez całe życie budował swoją legendę, a nie mamy dowodów, że wszystkie jej elementy są prawdą.

    W okresie studiów w życiu Korfantego można znaleźć wątek litewski.

    Tak, udzielał korepetycji szlachcicowi litewskiemu. Nie do końca wiadomo, jak on się nazywał, Jundziłło czy raczej Jundziłł? W opracowaniach znalazłem Witolda Jundziłła, który mógł być ojcem młodzieńca oddanego pod opiekę Korfantego, ale pewności nie ma. Brak źródeł potwierdzających.

    Co zatem wiemy na pewno, na podstawie wiarygodnych dowodów, o działalności Korfantego do odzyskania niepodległości przez Polskę?

    Na pewno był pyskaty, nie bał się zabierać głosu nawet w Reichstagu, gdzie wśród kilkuset niemieckich był jednym z zaledwie kilkunastu posłów koła polskiego, w dodatku w większości, nie tak jak on, odważnych. Odwagi mu nie brakowało, zanim jeszcze został wybrany. A zaczęło się od jego artykułów do prasy polskiej w Poznaniu i Berlinie, w którym mieszkała bardzo liczna kolonia polska. Błysnął ostrym piórem w tygodniku poznańskim „Praca” i w 1902 r. został skazany na cztery miesiące za szerzenie nienawiści narodowej. Odsiedział wyrok we Wronkach i wyszedł w glorii męczennika. Pomogło mu to w budowaniu pozycji politycznej. Rok później został wybrany na posła do Reichstagu, którym był z krótką przerwą aż do 1918 r. Przy wielu okazjach wypowiadał się w sprawach polskich. Najbardziej znane jego przemówienie pochodzi z października 1918 r., gdy jeszcze Piłsudski był więziony w Magdeburgu. Upomniał, że Górny Śląsk i Pomorze powinny być przyłączone do państwa polskiego, którego jeszcze nie było. Upomniał się też o uwolnienie Piłsudskiego, co pewnie i tak by się stało, a sam Piłsudski mógł nawet nie wiedzieć, że Korfanty się za nim wstawił.

    Czytaj więcej: Historyk: „Porównanie Piłsudskiego do Stalina jest nonsensem nieopartym na źródłach”

    Piłsudski do Warszawy dotarł wcześniej niż Korfanty.

    Gdy Piłsudski został już przez rewolucyjne władze niemieckie przewieziony salonką do Warszawy, Korfanty na swoje nieszczęście przebywał jeszcze w ogarniętym rewolucją Berlinie. Kiedy w końcu dotarł do Warszawy, Piłsudski rozdawał już karty. Korfanty znalazł się w sytuacji petenta, a nawet natręta, którego Piłsudski nie chciał widzieć u władzy, choć upominała się o to warszawska ulica. Zachowały się relacje z przyjazdu Korfantego. Gazety opisywały, jak ludzie wyprzęgali konie z jego dorożki i sami ciągnęli ją ulicami czy jak wiwatowano na jego cześć przed Hotelem Europejskim, w którym się zatrzymał.

    Trudno przecenić rolę Korfantego w III powstaniu śląskim, którego był dyktatorem. To jemu w olbrzymiej mierze Polska zawdzięcza przyłączenie części Górnego Śląska.

    To był ten jedyny raz, gdy Piłsudski swoje negatywne nastawienie do Korfantego odłożył na bok. III powstanie śląskie zostało poprzedzone plebiscytem, który odbył się 20 marca 1921 r. 40 proc. głosujących opowiedziało się za przyłączeniem Górnego Śląska do Polski, a 60 proc. za pozostawieniem w granicach Niemiec. Każda ze stron wynik interpretowała po swojemu. Niemcy uważali, że zwycięzca bierze wszystko. Polska, jakkolwiek patrzeć, choć przecież przegrała, domagała się przyłączenia dużej części. Nie mogło dojść do kompromisu. Rozwiązaniem było zbrojne powstanie. Korfanty traktował je jako demonstrację obliczoną na mocarstwa zachodnie, pokazanie rządom Francji i Anglii, że trzeba dokonać kompromisu terytorialnego, bo inaczej krew będzie się lała jeszcze długo. Jego problem polegał na tym, że wokół siebie miał radykałów piłsudczyków, często o pokolenie młodszych, a również oficerów Wojska Polskiego przerzuconych potajemnie na Górny Śląsk, którzy powstanie traktowali w kategoriach wojskowych, nie chcieli nic rozstrzygać dyplomatycznie. Przebieg powstania pokazał, że Korfanty na pewno miał więcej racji w oglądzie tamtej sytuacji. Wiedział, że Niemcy, nawet osłabione, są wystarczająco silne i że lepiej nie ryzykować z nimi otwartego konfliktu zbrojnego. Tym bardziej że Polska była dopiero co po wojnie z bolszewikami o granicę wschodnią. To spojrzenie skonfliktowało Korfantego z piłsudczykami.

    Premier RP Mateusz Morawiecki 20 kwietnia upamiętnił jednego z ojców polskiej niepodległości, biorąc udział w obchodach okrągłej rocznicy jego urodzin. – W 150. rocznicę urodzin Wojciecha Korfantego zastanawiamy się, kim jest dla nas dzisiaj, dla wszystkich Polaków. Jest ojcem polskiej niepodległości – z całą pewnością. Jest wielkim bohaterem Śląska – oczywiście, że tak. Ale jest też po prostu wielkim bohaterem całej Rzeczypospolitej – mówił podczas uroczystości.
    | Fot. prezydent.gov.pl

    Dalsze losy Korfantego w II RP nie były szczęśliwe.

    W lipcu 1922 r. Piłsudski drugi raz stanął na jego drodze do objęcia stanowiska premiera. Z tym, że o ile w 1918 r. odbyło się to w rozmowach gabinetowych, to tym razem Korfanty został desygnowany przez większość sejmową. Piłsudski jako naczelnik państwa nie odmówił wprost, ale zaszantażował sejm, oświadczając, że nie widzi możliwości współpracy z rządem Korfantego i rezygnuje z działalności politycznej. Dla części ówczesnych elit oznaczało to tragedię dla państwa i jedna z małych partii popierających Korfantego się wyłamała. Korfanty już wiedział, że dopóki w Polsce będzie rządził Piłsudski, może zapomnieć o swoich wpływach na rządy; pozostało mu tylko ich recenzowanie. Czynił to jako redaktor naczelny wydawanych przez siebie gazet, ale po zamachu majowym i to mu ograniczono. Nie chciał Polski nacjonalistycznej, rządzonej w sposób autorytarny. W 1930 r. trafił do twierdzy brzeskiej, po 58 dniach musiano go uwolnić, bo choć był pozbawiony możliwości agitacji, to wygrał wybory do parlamentu i zaczął go chronić immunitet. Chronił go przez następne pięć lat, ale po zmianie konstytucji i ordynacji wyborczej w 1935 r., nie czekając, aż immunitet wygaśnie, zdecydował się na emigrację. Na prawie cztery lata uciekł do Czechosłowacji. Wiosną 1939 r., gdy do Pragi wkroczył Wehrmacht, wyjechał do Francji. Stamtąd, w kwietniu 1939 r., gdy było już widać, że szykuje się nowa wojna, przyjechał do Polski, łudząc się, że dojdzie w tej sytuacji do zgody narodowej. W tych rachubach się przeliczył, został aresztowany i trafił do więzienia w Warszawie. Bardzo chorego w lipcu przewieziono go do szpitala, w którym zmarł 17 sierpnia.

    Trzy dni później jego pogrzeb w Katowicach stał się wielką manifestacją polskości.

    Ale też w jakimś sensie pogrobowym zwycięstwem Korfantego. To był pogrzeb człowieka, który od kilku lat, gdy uciekł do Czechosłowacji, był przemilczany, jakby go w ogóle nie było, jakby nie on był dyktatorem III powstania śląskiego. W polskich Katowicach przyszło go pożegnać kilkadziesiąt tysięcy ludzi!

    Co zrobiliby z nim Niemcy, gdyby dożył wojny?

    Na pewno nic dobrego by go nie czekało. Hitler wiedział, kim był, zwrócił na niego uwagę w swoich pismach, zanim jeszcze doszedł do władzy. Niemcy nie zapomnieli, że zalazł im za skórę działalnością w Reichstagu, a potem w czasie powstania. Był dla nich wręcz diabłem wcielonym, symbolem krzywdy w ich mniemaniu, ograbienia z kawałka Górnego Śląska. Tego, że Niemcy by mu nie przepuścili, dowodzi tragiczny los wielu powstańców śląskich, którzy znaleźli się w ich rękach we wrześniu 1939 r.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Czytaj więcej: Wystąpienie premiera RP Mateusza Morawieckiego na Uniwersytecie w Heidelbergu

    Życie rodzinne Wojciecha Korfantego było szczęśliwe?

    Miał wierną, kochająca żonę. Gdyby Elżbieta go nie kochała, to chyba nie dałaby rady wytrzymać z mężczyzną całkowicie oddanym pracy zawodowej i działalności politycznej. Wszystko, co związane z domem, było na jej barkach. Miał też w życiu rodzinnym tragiczny epizod. W 1938 r., przebywając na emigracji, dowiedział się o śmierci 28-letniego syna, który zmarł nieoczekiwanie na serce. Chciał przyjechać na pogrzeb, ale władze sanacyjne dały mu do zrozumienia, że jeśli to zrobi, z Polski już go nie wypuszczą. Drugi syn, Zbigniew, w 1939 r. razem ze znaczną częścią rodziny wyemigrował na Zachód i znalazł się w USA. Jego synem jest Feliks, ostatni człowiek z rodziny, który przyszedł na świat za życia Wojciecha Korfantego, rocznik 1936. Jest obywatelem USA, mówi po polsku. Walczył w lotnictwie amerykańskim w wojnie wietnamskiej. Jesienią 2019 r. przyjechał do Warszawy na odsłonięcie pomnika swojego dziadka.


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 17(49) 29/04/-05/05/2023

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Kościuszko – bohater wciąż potrzebny!

    Podejście nie jest długie, szczyt kopca wznosi się na wysokości nieco ponad 35,5 m, ale zbocza nachylone są pod sporym kątem, w okolicach 50 stopni, więc trzeba krążyć alejkami wytyczonymi po obwodzie. Piękna, wiosenna pogoda obiecuje fantastyczne widoki. Na...

    Przybora wielkim poetą był!

    Jarosław Tomczyk: Właściwie dlaczego Żuan Don? Maria Wilczek-Krupa: Ten tytuł jak w soczewce skupia wszystkie odsłony Jeremiego Przybory. Do pań miał słabość, można go porównać do XVI-wiecznego Don Juana. Do tego szyk przestawny – charakterystyczna cecha jego poezji, znak rozpoznawczy,...

    25 lat Polski w NATO. Jednak koncepcje były różne — nawet neutralność na wzór Szwajcarii

    Piątek 12 marca 1999 r. w Polsce chylił się już ku wieczorowi. Zegary wybijały godz. 19. W amerykańskim stanie Missouri było dokładnie południe. Do Biblioteki im. Harry’ego Trumana w Independence, z której słynie to nieco ponadstutysięczne miasto, major Tadeusz...

    Równanie w dół

    Setki, ba, tysiące lat ludzkość rozwijała kulturę pisma. Od rysunków pozostawionych na ścianach skalnych jaskiń, przez hieroglify, pismo węzełkowe, aż po najwspanialsze dzieła literatury pięknej. Wygląda na to, że wszystko po to, by na naszych oczach, w tempie jednostajnie...