Powrót do lat 90.
Widowisko przedstawia problemy Wileńszczyzny ponad 20 lat wstecz. Utratę pracy i problemy z tego się wyłaniające, pracę w szkołach z Polakami, którzy utracili piękno języka poprzez uleganie wschodnim wpływom. Agresja. Zagonionych rodziców, którzy skupiają się wyłącznie na przeżyciu każdego dnia i nie potrafią swoim dzieciom dać nic więcej. A nawet ci rodzice, którzy dobrze zarabiają, nie potrafią ofiarować czegoś więcej oprócz rzeczy materialnych. Płytkość emocjonalna ukierunkowana wyłącznie na zaspokojenie najbardziej podstawowych potrzeb, jednym słowem – piramida Maslowa szczebel pierwszy; niestety, nie wystarcza tego, aby tworzyć zdrowe relacje i budować zaufanie. Podany w widowisku slang wileński jest echem przeszłości, a do tego ostro zaprawiony wulgaryzmami i przekleństwami. Czy taki język dziś do kogoś przemawia? Czy tak rozmawiamy dzisiaj na co dzień?
Zwróć na mnie uwagę
Przez dwie godziny ze sceny lał się wodospad rozpaczy, obserwowaliśmy ciężar emocjonalny i bezradność młodego człowieka. To, co jest wieczne i nie ma terminu ważności. Trudno było oglądać to wołanie o pomoc, trwało tak długo, że można było normalnie się zakrztusić. A co dalej? Nic. Przedstawione zostały trudne tematy: uzależnienia (alkohol, nikotyna, narkotyki), zaburzenia relacji w rodzinie (okrutne dominowanie rodzica; uzależnienie rodzica negatywnie wpływające na kształtowanie się poczucia tożsamości nastolatka; szukanie pomocy u tych, którzy potrafią tylko wykorzystywać), (dez)orientacja seksualna, dojrzewanie, nieodpowiedzialne stosunki płciowe, stany depresyjne, znieważanie religii i inne wątki poszukiwania siebie i swojego „ja” wśród rówieśników, dorosłych, społeczeństwa. Podczas widowiska ktoś nawet się śmiał. Naprawdę? Było z czego?
Przez dwie godziny ze sceny lał się wodospad rozpaczy, obserwowaliśmy ciężar emocjonalny i bezradność młodego człowieka. To, co jest wieczne i nie ma terminu ważności.
Gdzie się podziali dorośli?
Młodzież występująca na scenie wzięła gorący nóż i przecięła ranę. A co stamtąd wyciekło? Wysięk czy gnój? Zostali sami na tej scenie ze swoimi problemami, z dylematami, z naciskiem społeczeństwa. I kończyło się widowisko tym, że nie ma pomocy i nie ma nikogo, kto ich ochroni i podtrzyma w trudnej chwili. Wątek pedagogiczny został utracony. Odpowiedzialni za to widowisko powinni mieć tyle odwagi, co młodzież, i wyjść na scenę, pokazać się i omówić problematykę, nie zostawiać ich samych, przytulić i powiedzieć, że my – dorośli, rodzice, nauczyciele, specjaliści – będziemy wam towarzyszyć w waszym życiu, z waszymi problemami, i razem przez ten ciężki czas braku równowagi między racjonalnością i emocjonalnością przejdziemy. Jesteśmy już dojrzali i nie zostawimy was samych. Czy jednak jesteśmy niedojrzali?
Całym sercem zachęcam twórców przedstawienia „Robczik” do uzupełnienia go chociażby o podsumowanie i omówienie z widownią problematyki nastolatkowej. Po obejrzeniu spektaklu niezbędny jest komentarz o podejmowanych w widowisku tematach. W końcu zostawianie młodego człowieka samego bez nadziei na lepsze jest co najmniej nieodpowiedzialne, a nawet nieprofesjonalne i może być nawet szkodliwe. Przecież bez wsparcia dojrzałych dorosłych „Robczik” nie ma szans, aby wyrosnąć na solidnego Roberta.
Czytaj więcej: O tym, co boli i niepokoi młodych. Ważne przedstawienie Polskiego Teatru w Wilnie
Diana Judkiewicz
Artukul opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 21(61) 27/05-02/06/2023