Ilu wizyt Czesława Miłosza w Trójmieście można się doliczyć?
Przed II wojną nigdy nie był w Gdańsku. Po raz pierwszy przyjechał w lipcu 1945 r. jako korespondent „Dziennika Polskiego”, pisał też korespondencje z Pomorza i Żuław dla „Przekroju”. Później bywał jeszcze wiele razy. Czasami przyjeżdżał tu po to, żeby nie być osobą publiczną, nie być widzianym. Odwiedzał grób matki w Sopocie, mało kto o tym wiedział. Ostatnia jego wizyta odbyła się na moje i męża, prywatne zaproszenie. Przyjechał razem z żoną Karoliną. Początkowo nie chciał się specjalnie z nikim spotykać. Mam nawet zachowane nagranie na automatycznej sekretarce: „Pani Krystyno, tylko żadnych ludzi, bo moja witalność jest już ograniczona…”. Ale jednak spotkał się wtedy na wspólnej kolacji z nami, marszałkiem Sejmu Maciejem Płażyńskim i jego małżonką Elżbietą. Zgodził się spotkać ze studentami na Uniwersytecie Gdańskim oraz z dziennikarzami w hotelu „Hansa”, w którym się wówczas zatrzymał. Spotkał się też z czytelnikami w Nadbałtyckim Centrum Kultury. Rozmowy z tych spotkań są spisane i opublikowane w naszej książce „Miłosz. Gdańsk i okolice. Relacje – Dokumenty – Glosy”.
W którym roku była ta ostatnia wizyta?
W 1998, od 6 do 8 października. Mam list, który otrzymaliśmy od Miłosza, wysłany z Krakowa z datą 23 listopada 1998 r.: „Szanowni Państwo, wiele moich podziękowań za przygotowanie mojej wizyty w Gdańsku. Oczywiście atrakcyjnymi osobami w tym mieście są dla mnie Krystyna i Stefan Chwinowie, ale nie tracę nadziei, że jeszcze kiedyś spotkamy się na jakieś gruntowne rozmowy. Zresztą, jak się zdaje, Pan Stefan zjawi się wkrótce w Krakowie. Składam oprócz podziękowań najlepsze życzenia pomyślnej pracy nad »Tytułem«”.
Można było wyczuć w relacjach osobistych, kontaktach bezpośrednich, że Miłosz lubił Gdańsk, Trójmiasto?
Lubił miasto i lubił kilka osób w tym mieście. Gdański pisarz Aleksander Jurewicz za książkę „Lida” otrzymał Nagrodę im. Czesława Miłosza. Między nami szczególne więzi zawiązały się po ukazaniu się powieści męża „Hanemann”. W 1996 r., 17 marca, Miłosz napisał do niego taki list: „Szanowny i Drogi Panie, jest chyba rzeczą godziwą nie przemilczać uczuć wdzięczności czytelnika, bo wiem, jak bardzo każdy autor potrzebuje moralnego poparcia. Przeczytałem »Hanemanna« i myślę, że napisał Pan dobrą, wzruszającą książkę. Chciałbym, żeby takie książki pisano o Wilnie, ale nie zrobią tego tamtejsi Polacy, którzy uważają Litwinów za chwilowych okupantów, a za poważne państwa albo Rosję, albo Polskę. Gdańsk dzięki Panu bardzo się zbliżył do mnie, ale na pewno i do wielu innych czytających. Bardziej niż przez tę powieść o kupowaniu grobów u Güntera Grassa. Dzięki tedy i najlepsze pozdrowienia Panu i Pani Krystynie”.
Krystyna Chwin (ur. 1950) pisarka, redaktorka, właścicielka Wydawnictwa „Tytuł”, żona literaturoznawcy i pisarza Stefana Chwina. Mieszka w Gdańsku. Ukończyła studia polonistyczne na Uniwersytecie Gdańskim. Była zatrudniona w redakcji miesięcznika „Autograf” na stanowisku sekretarza. Pełniła funkcję redaktora naczelnego pisma literacko-artystycznego „Tytuł”. W Telewizji Gdańsk pełniła funkcję kierownika działu kulturalnego i dyrektora programowego. Tomy wierszy wydawała pod pseudonimem Krystyna Lars. Wspólnie z mężem wydali dwie książki poświęcone Czesławowi Miłoszowi, z którym się przyjaźnili: „Miłosz. Gdańsk i okolice. Relacje – Dokumenty – Głosy” oraz „Miłosz. Interpretacje i świadectwa”.
Ze wspomnianym Grassem łączyły Miłosza jakieś głębsze relacje? Na pewno wspólnie, wraz z Wisławą Szymborską, jako troje noblistów, jesienią 2000 r. odwiedzili Wilno.
Nie były głębsze, raczej sporadyczne. Natomiast to spotkanie w Wilnie było rzeczywiście bardzo ważne. Dla nas, gdańszczan, ono też było bardzo istotne. Przygotowaliśmy wówczas numer kwartalnika „Tytuł”, którego byłam redaktorem naczelnym, w którym zostały opublikowane wszystkie wileńskie wystąpienia: Grassa, Miłosza i Szymborskiej. Również w przekładzie na język litewski. Ten numer zaczyna się wierszem Szymborskiej „Nienawiść”, bo to wileńskie spotkanie zinterpretowaliśmy jako pragnienie neutralizowania narastającej i nasilającej się, już wtedy, nienawiści w Europie i na świecie. Myślę, że to połączyło Miłosza i Grassa, ale jakichś szczególnych relacji między nimi nie było.
Ta wizyta odbyła się osiem lat po pierwszym przyjeździe Miłosza do niepodległej Litwy.
Ten przyjazd Miłosza na Litwę w 1992 r., pierwszy od jej opuszczenia, to było coś niesamowitego. Sposób, w jaki był tam fetowany: na stadionie w Kownie, w Domu Literatury, Celi Konrada. Ale po tym pobycie był czymś zrażony, miał jakiś uraz. Ta kwestia wypłynęła choćby w rozmowie Romualda Mieczkowskiego z Markiem Skwarnickim. Dlaczego? Bo spodziewał się innego stosunku Litwinów do siebie samego i Polaków. Liczył na to, że będzie przyjęty jako jeden z mieszkańców Litwy, a był fetowany w sposób niezwykły. Zawsze obawiał się sytuacji, w której może być „użyty” w jakiś sposób dla „narodowej sprawy”. Na spotkaniu w Celi Konrada otrzymał z rąk Vytautasa Lansbergisa obywatelstwo litewskie. Uważał, że niepotrzebny jest ten entuzjazm z okazji jego przyjazdu, że ważniejsze jest dla niego ciche pobratymstwo Litwinów i Polaków, a nie fetowanie Miłosza. Gdy Litwini próbowali go wepchnąć w litewski gorset, usiłowali przymusić, by określił się, czy jest Polakiem, czy Litwinem, by wypowiedział choć zdanie w języku litewskim, nie odpowiadał ani po polsku, ani po litewsku, ani po rosyjsku, tylko po angielsku. Nie dawał się zepchnąć w żadne narodowe deklaracje, których wszyscy oczekiwali. Nie przybył tam ani jako Polak, ani jako Litwin, tylko mieszkaniec tamtych ziem, który chciałby, żeby Polacy i Litwini mieli dobre stosunki, a był przyjęty oficjalnie na poziomie państwowym, czego w ogóle nie chciał. Czuł się urażony, że oczekiwano od niego deklaracji politycznych.
Wróćmy do wizyt Miłosza w Gdańsku. Ta, jak sądzę, najważniejsza miała miejsce w roku 1981.
Przyjechał do Gdańska w czerwcu 1981 r. Towarzyszyli mu syn Antoni i brat Andrzej. 16 czerwca odwiedził na plebanii ks. Henryka Jankowskiego, 17 – w Urzędzie Wojewódzkim Tadeusza Fiszbacha, sekretarza KW PZPR, oraz Jerzego Kołodziejskiego, wojewodę gdańskiego, a także bp. Lecha Kaczmarka w Oliwie. Zwiedził stocznię, po której oprowadzał go Lech Wałęsa, złożył wieniec pod pomnikiem. Właśnie podczas tego pobytu wpisał do księgi pamiątkowej w stoczni: „Oby nigdy brat nie strzelał do brata”. Był przyjmowany z wielkimi honorami. Nieoficjalne wydawnictwo stoczniowe opublikowało jego wiersze „Lud da siłę swojemu poecie”. Spotykał się z Lechem Wałęsą. Na temat tej wizyty jest obszerny rozdział w naszej książce. Zbadaliśmy wiele dokumentów, zważyliśmy wiele argumentów.
Niewiele osób wie, że poeta mógł wtedy do Polski nie wjechać…
Miłosz był na liście osób persona non grata w Polsce. Trzy tygodnie przed przyjazdem został z niej „zdjęty”. Znaleźliśmy tajemniczą „Teczkę osobową cudzoziemca. Miłosz Czesław” z 1976 r., której nie udało się znaleźć nawet Andrzejowi Franaszkowi, gdy pisał swoją monumentalną biografię poety. W niej znajdowały się dokumenty potwierdzające, że Miłosz był obserwowany przez Służbę Bezpieczeństwa. W książkach „miłoszowskich”, które wydaliśmy, publikujemy zawartość tej teczki. Korespondencję poszczególnych funkcjonariuszy SB spychających na siebie odpowiedzialność za to, czy Czesława Miłosza z listy zdjąć, czy nie. W końcu zdjęli i mógł przyjechać do Polski.
Czytaj więcej: Imię Czesława Miłosza Czytelni Biblioteki UW
W trakcie tamtego przyjazdu do Polski Miłosz wizyty w Gdańsku ponoć nie planował, zdecydował się w ostatniej chwili.
Na 11 dni przed planowanym przyjazdem nie było pewne, czy rzeczywiście przyjedzie. Nie dotarliśmy do dokumentów, które by to potwierdzały. Odnajdując dokumenty, o których wspomniałam, zrozumieliśmy intuicyjne niepokoje jego żony Janki, która błagała go, żeby do Polski nie jechał, bo może mu się coś „złego przytrafić”. Intuicja rzeczywiście słusznie jej to podpowiadała, chociaż o tym, że jest w Polsce persona non grata raczej nie wiedzieli…
Na pomniku Poległych Stoczniowców 1970 znalazł się fragment wiersza Miłosza: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego…”.
Tak naprawdę – do takiego doszliśmy wniosku – Miłosz nie chciał, żeby wiersz znalazł się na pomniku. Na prośbę Społecznego Komitetu Budowy o umieszczenie wiersza zgodził się jedynie na przekład psalmu. A z tym wierszem to było tak, że kiedy Miłosz już był w Sztokholmie odbierać Nagrodę Nobla, odebrał telefon z parafii ks. Jankowskiego. Delegacja prosiła go o umieszczenie wiersza, on się nie zgadzał, ale napis był już gotowy na pomniku, za kilka dni miało być odsłonięcie, nie było już wyjścia i w ten sposób wiersz się tam znalazł. Wszystko w książce bardzo szczegółowo prezentujemy.
Ten wiersz wielu interpretowało jako odniesienie do wydarzeń z grudnia 1970 r., co nie jest prawdą.
Nie jest. Wiersz powstał w 1950 r. w Waszyngtonie, a jego ostatnich wersów nie ma na pomniku: „Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy/I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta”.
W stoczni oczekiwano od Miłosza wręcz politycznego przywództwa, a on nie miał na to ochoty.
Miłosz zawsze, tak jak podczas pobytu na Litwie, starał się unikać sytuacji, w której byłby zawłaszczany politycznie. Tu było podobnie. Nie chciał być uznany za jakiegoś politycznego przywódcę czy poetę, którego twórczość i osobowość którykolwiek z ruchów politycznych zawłaszcza i się nim posługuje. Ruchy polityczne mają skłonność do radykalizmu. Miłosz patrzył na to w zupełnie inny sposób i oczywiście miał rację.
Jakie były jego relacje z Lechem Wałęsą?
Miłosz poznał Wałęsę w czerwcu 1981 r. na KUL w Lublinie. Podczas spotkania pierwszy przemówił Miłosz: „Prawdziwy wodzu, niech mi pan wierzy, że bardzo pana uwielbiam”. Na co Wałęsa odpowiedział: „Ja wcześniej zacząłem pana uwielbiać. Uczyłem się trochę na pańskich wzorach”. Miłosz był nim zachwycony, potem patrzył na niego trochę chłodniej, miał dystans. Wiersz „Dla Lecha Wałęsy” napisał w 1982 r. Doceniał wszystko, co Wałęsa robił, jego charyzmatyczną siłę, oddziaływanie na stoczniowców, na gdańszczan i cały proces odzyskania niepodległości. Jeszcze w 1989 r. uważał, że Wałęsa jest postacią kluczową dla losów kraju.
Jak Pani wspomniała, Miłosz przyjechał wtedy do Gdańska z synem. Podróż miała służyć poprawie ich relacji.
Tak, przyjechał z Tonim. Myślę, że poprawie relacji ojca i syna miała służyć też jego pierwsza wizyta na Litwie w 1992 r., podczas której również towarzyszył mu syn.
Jak to się stało, że grób matki Miłosza, Weroniki Miłoszowej z Kunatów, znajduje się na cmentarzu Katolickim w Sopocie?
Rodzina Miłosza na początku 1945 r. opuściła Litwę. Dojechali do Gdańska, ale nie mogli znaleźć tu mieszkania i ostatecznie dotarli do Drewnicy koło Gdańska. Tutaj umarła matka. Miłosz nie był na jej pogrzebie, wyjechał wtedy z Polski. Potem jej szczątki zostały przeniesione na cmentarz sopocki. Dlatego Miłosz odwiedzał Sopot i sopocki cmentarz.
Czytaj więcej: Pierwsza na Litwie szkoła imienia Czesława Miłosza
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 32 (93) 12-18/08/2023