Jedną z plag trapiących nasz kraj jest funkcjonowanie aparatu urzędniczego, które nie podlega jakiejkolwiek kontroli i rozrasta się na coraz liczniejsze instytucje. Z przykładów, które ostatnio wywołały szczególne kontrowersje, można wymienić „reklamę” Wilna oraz sprawdziany przejściowe dla uczniów klas przedmaturalnych.
„Reklama” miasta, która trwała półtorej minuty, streszcza się w jednym zdaniu: „Wyobrażałeś sobie, że w Wilnie bezzębni narkomani sikają po ścianach, a w rzeczywistości mamy też wieżowce”. Kampania informacyjna była kierowana do ludzi, którzy z niej po raz pierwszy dowiedzieli się o istnieniu Litwy, i miała zachęcać do odwiedzenia jej stolicy, a kosztowała pół miliona euro. Twórcy odtrąbili sukces, bo było dużo udostępnień i wyświetleń w mediach społecznościowych – a to są kryteria łatwo mierzalne, a więc idealne do biurokratycznego rozliczenia. Cóż z tego, że nijak nie odzwierciedlają rzeczywistości, zawierającej takie parametry, jak: reputacja miasta i kraju, poziom zaufania obywateli do instytucji czy – chyba w tym przypadku także ważne – to, ilu widzów rzeczywiście zdecyduje się na przyjazd czy choćby zainteresowanie Wilnem pod wpływem tej właśnie reklamy.
Ich uwzględnienie wymagałoby jednak jakiejś inteligencji i znajomości rzeczy, a te nie są przez system premiowane. Temat sprawdzianów przejściowych: okazało się, że zadania są skonstruowane w sposób uniemożliwiający zdobycie maksymalnej punktacji, końcowe oceny przeliczano, a na skutek całego bałaganu do dymisji podał się minister wraz z zastępcą.
Sukces? Sukces! A dlaczego sukces? Bo w papierach wszystko się zgadza: zadania zostały opracowane najniższym kosztem zgodnie z procedurami przetargowymi, regulaminy opracowano zgodnie z wytycznymi i dyrektywami – wszystko w najlepszy sposób. Rzec by można, operacja się udała, tylko pacjent nie przeżył…
Rozrost aparatu urzędniczego, który miał być w założeniu jedynie częścią władzy wykonawczej, doszedł do stanu, w którym aparat ten jednocześnie wyłania władzę ustawodawczą, ją współtworzy, jak też tworzy i zgłasza projekty aktów prawnych, po czym sam nadzoruje i rozlicza siebie z ich wdrażania. Przykładem są komisje przy Ministerstwie Oświaty, Nauki i Sportu, powoływane przez ministerstwo do konsultowania jego prac, a których wnioski powołujące je ministerstwo jest władne ignorować, bo samo je powołuje. Trójpodział władzy? Kto to widział.
Czytaj więcej: Minister i wiceminister oświaty podali się do dymisji
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 17 (50) 04-10/05/2024