Więcej

    Niezwykła historia słowika wileńskiego getta

    „Talent Chayele objawił się w Wilnie jeszcze przez wybuchem wojny. Podczas niej okrzyknięta została słowikiem wileńskiego getta. Szczęśliwie przeżyła i zrobiła wielką karierę” – mówi Agnieszka Dobkiewicz, która historię Chayele Rosenthal opisała w książce „Pożydowskie. Niewygodna pamięć”.

    Czytaj również...

    Jarosław Tomczyk: Pożydowskie, czyli właściwie jakie?

    Agnieszka Dobkiewicz: W Polsce, bo z takiej perspektywy patrzę, niewygodne. Tak właśnie brzmi podtytuł mojej książki „Pożydowskie. Niewygodna pamięć”. Dopisałabym jeszcze – niewygodna tożsamość. Coś, co jest w nas, nierozerwalnie, ale niekoniecznie chcemy czy potrafimy się do tego przyznać i wolimy udawać, że tego nie ma. 

    Skąd myśl, by powędrować w poszukiwaniu czegoś właściwie już nieobecnego? 

    W swoich poprzednich książkach zajęłam się tematem II wojny światowej i obozu koncentracyjnego KL Gross-Rosen. To obóz, który powstał na Dolnym Śląsku, gdzie mieszkam. Wtedy były to obrzeża III Rzeszy, dziś pogranicze południowo-zachodniej Polski. Być może to powoduje, że tragiczna historia tego miejsca nie jest rozpropagowana i niewiele osób ją zna. Gdy pisałam książki „Mała Norymberga” i „Dziewczyny z Gross-Rosen”, dotarło do mnie, że to właśnie więźniowie filii tego obozu, Żydzi pochodzenia polskiego, ale także innych narodowości, pierwsi – trochę z konieczności – zasiedlali dolnośląskie ziemie.

    Później dołączyli do nich Żydzi wracający z innych obozów i ci, którzy przetrwali Holokaust na dawnych terenach Polski. Także ci z Litwy czy Ukrainy, ale i ci, którzy przetrwali go w Rosji. W pewnym momencie miało ich być na Dolnym Śląsku 100 tysięcy. I nagle zniknęli. Moja mama, gdy powiedziałam jej, o czym piszę książkę, zaczęła wspominać swoją koleżankę z ławy szkolnej – Żydówkę. Nigdy wcześniej mi o tym nie opowiadała. Ja urodziłam się już na Dolnym Śląsku, w Polsce bez takiej perspektywy.

    Dlatego nurtowały mnie pytania o to, co się takiego stało, że rzeczywistość tak się zmieniła. Zaczęłam szukać śladów tego „pożydowskiego”. Na to nałożyła się też sytuacja z 2022 r., gdy środowiska nazywające się kamrackimi spaliły w Polsce królewski przywilej dla Żydów – statut kaliski. To było dla mnie bardzo trudne do zrozumienia. Dlatego ruszyłam w podróż pełną trudnych pytań.

    Czytaj więcej: W dawnej bibliotece getta wileńskiego powstanie muzeum Holokaustu 

    Ksawery, czyli Izrael Jutan, i Chayele Rosenthal podczas jednego z jej występów na scenie na Dolnym Śląsku | Fot. archiwum Zoli Shuman

    Prowadzi Pani czytelników śladami rozmaitych pożydowskich miejsc, przedmiotów, wspomnień i spraw. Wśród wielu odgrzebanych z niebytu historii jest i jedna bardzo wileńska, dotycząca Ksawerego Piątka i Chayele Rosenthal. Jak Pani na nią trafiła?

    W Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie znajduje się dokumentacja tego, co się działo po II wojnie światowej na Dolnym Śląsku. Pojechałam tam szukać odpowiedzi na swoje pytania. Szukałam historii konkretnego człowieka, która pozwoliłaby mi lepiej zrozumieć, co się wydarzyło. To było trudne doświadczenie, bo konfrontowałam swoje wyobrażania z faktami. Przeglądając albumy z powojennymi zdjęciami Żydów pochodzenia polskiego, którzy osiedli na Dolnym Śląsku, trafiłam na dość zaskakujące zdjęcie, które przedstawiało przepiękną kobietę z burzą czarnych loków w pasiaku obozowym. Od razu wiedziałam, że to właśnie o niej chcę napisać. Kilka dni później rozmawiałam już z jej jedyną córką – Zolą, żyjącą w USA. Ta historia po prostu czekała na osobę, która zechce ją opowiedzieć.

    Kim był Ksawery, a właściwie Izrael Jutan?

    Mężem Chayele. Podobnie jak ona pochodził z Wilna. Był synem znanego lekarza i radnego miejskiego Zachariusa Jutana. I Chayele, i Izrael ocaleli z piekła obozów koncentracyjnych. Wojenna tragedia zaprowadziła ich na Pomorze. Oboje byli niewoleni w filii KL Stutthof. Poznali się zaraz po wojnie w Lęborku. Wyjechali – podobnie jak większość ocalałych Żydów – na Dolny Śląsk. Ona została uznaną żydowską aktorką, on dziennikarzem. Zamieszkali w Jeleniej Górze.

    Czytaj więcej: W strasznym miejscu, jakim był KL Stutthof, najważniejsze było pogodzenie więźniów z Panem Bogiem

    Ksawery i jego rodzice. Zdjęcie pochodzi z czasów, gdy mieszkali w Wilnie
    | Fot. archiwum Zoli Shuman

    Chayele, gdyby żyła, kilkanaście dni temu, 24 kwietnia, świętowałaby setne urodziny. Jak objawił się jej talent? 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Przegapiłam ten fakt! Dziękuję, że Pan to wyłapał. Tym bardziej się cieszę, że książka, w której o niej piszę, ukaże się na dniach. W Polsce to historia zupełnie nieznana. W Wilnie znacie ją chyba lepiej, choć powojenny okres jej życia nie był i tu zbadany. Talent Chayele objawił się jeszcze przez wybuchem II wojny światowej właśnie w Wilnie, ale mam wrażenie, że przełomowym momentem w jej życiu było getto. Tam śpiewała pieśni swojego brata Lejba i dawała uciśnionym ludziom chwile wytchnienia. Okrzyknięta została słowikiem wileńskiego getta… I Chayele, i Lejb mieli wyjątkowy dar. Ona do końca życia śpiewała pieśni swojego brata, w tym przepiękną „Ich benk ahejm” („Tęskniąc za domem”).

    Po wojnie małżonkowie nie chcieli wracać do Wilna, dlaczego? 

    Sytuacja polityczna się skomplikowała. Postanowili zostać w Polsce. Wtedy właśnie Jutan Izrael stał się Ksaweryn Piątkiem. Przyjął swój pseudonim dziennikarski z czasów, gdy jako dziennikarz pracował w „Prawdzie Wileńskiej”. Zresztą przypadkiem w zawierusze powojennej spotkał swojego dawnego szefa, który był teraz oficerem w Armii Czerwonej i zatrudnił go w propagandówce „Wolna Polska”. Dziś brzmi to chyba źle. Ale trzeba popatrzeć na to z perspektywy tego, co Ksawery przeżył, o czym piszę w „Pożydowskim”. On wtedy stał się nowym człowiekiem. Nie miał wyjścia, jeśli chciał normalnie żyć. 

    Ostatecznie osiedli na Dolnym Śląsku, w Jeleniej Górze, rzucając się w wir pracy. Ich kariery zdawały się rozwijać bardzo dynamicznie.

    To prawda, wyglądało to trochę tak, jakby życie starało się oddać im stracone lata. Zaskakuje mnie, jak szybko doszli do siebie. Ksawery, gdy wojna się skończyła, był w stanie niemal agonalnym. Jeszcze na ich wspólnym zdjęciu z 1946 r. widać ślady, jakie odcisnęła na nich wojna. Zdjęcia robione kilka miesięcy później pokazują już eleganckiego, przystojnego mężczyznę i przepiękną kobietę, jak z katalogu mody. 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo
    Małżonkowie tuż przed ucieczką z Polski | Fot. archiwum Zoli Shuman

    Co pchnęło Ksawerego i Chayele do emigracji?

    Znowu sytuacja polityczna. Oni przez te pierwsze lata wierzyli, że ułożą sobie życie w Polsce. Ale to były mrzonki. W życiu Chayele pojawiła się amerykańska gwiazda Molly Picon, która dostrzegła jej wielki talent. Wieszczyła jej międzynarodową karierę, ale w Polsce, która stawała się krajem komunistycznym, to się nie mogło udać. Ksawerym z kolei zaczęły się interesować organa bezpieczeństwa, inwigilowano go. Został ostrzeżony. Nie zastanawiali się długo. Wyszli w 1948 r. z domu w Jeleniej Górze jak na spacer. Ona we włosach schowała 10 dolarów, ich jedyny majątek.

    Jak potoczyły się ich losy po wyjeździe z Polski?

    Karierę robiła przede wszystkim Chayela. Impresario Sol Hurok, w tamtych czasach prawdziwy łowca gwiazd, załatwił jej występy w Paryżu, dokąd dotarli. To przecież stolica światowej kultury. Nagrała tam pierwszą płytę, występowała w telewizji, m.in. z Édith Piaf. Szybko weszła na szczyt. Trzy lata później poznała żydowską aktorkę z RPA, która w imieniu African Consolidated Theatres, zaproponowała jej angaż i występy w Johannesburgu i Kapsztadzie. Zgodzili się. Właśnie z RPA Chayele podróżowała po całym świecie.

    Chayele i Ksawery (wówczas już Xavier) w Paryżu
    | Fot. archiwum Zoli Shuman

    W książce opisała Pani wiele fascynujących historii, proszę krótko wymienić jeszcze kilka z nich.

    Zawsze staram się pokazywać historie, które zostały z jakichś powodów zapomniane. Przypominam historię czeskiej Żydówki Walerii, która miała umrzeć w masowym grobie po strzale w tył głowy, a jednak wydostała się z niego i dzięki pomocy Polki, Marii, przeżyła wojnę. To bardzo smutna historia. Zupełnie inna jest opowieść o synu wrocławskiego profesora, który został komendantem jednej z filii KL Gross-Rosen. Pod koniec wojny, gdy wiedział już, że Armia Czerwona zbliża się do obozu, wraz z grupą esesmanów wystawił sobie fałszywe dokumenty, wyciął symbol SS z przedramienia i jako żydowski więzień uciekł do Pragi. Te dwa rozdziały nazwałam „Pożydowska sprawiedliwości” i „Pożydowska niepamięć’. Ale piszę też o pożydowskiej wyobraźni, literaturze, muzyce. Tym wszystkim, co w polskiej przestrzeni nadal istnieje i nigdy z niej nie odeszło. Zapewne na Litwie te ślady też można znaleźć i przypomnieć.

    Trudny temat stosunku Polaków do Żydów w czasie wojny, budzący często skrajne emocje, wydaje się wciąż nieprzepracowany w debacie publicznej. Pani książka zdaje się otwierać do przepracowania kolejny, stosunku Polaków do Żydów po wojnie…

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Jeśli tak jest, to bardzo się cieszę. Zaczynam swoją książkę od bardzo trudnego dla mnie tematu. Jadę do Kalisza, gdzie środowiska nazywane kamrackimi, skrajnie prawicowe, spaliły statut kaliski. Chcę zrozumieć, dlaczego właśnie tam. I prawie natychmiast trafiam na przepiękną opowieść o Fleidzie, żydowskiej dziewczynie, która zginęła w Auschwitz. Przepiękne w tej tragicznej historii jest to, co zrobił syn jej polskiej przyjaciółki Sabiny. Napisał o Fleidzie poemat muzyczny, który został w Kaliszu zaprezentowany na scenie. I przy tym ten krzyk antysemickich szaleńców w Kaliszu, gdy palą statut, brzmi bardzo słabo. Ta historia przywraca mi wiarę w człowieka. Trudno zapomnieć, o tym, co się w Kaliszu stało, ale dla mnie już zawsze w tle tych koszmarnych wydarzeń będzie brzmiała opowieść pana Mirosława o Fleidzie. To był jego hołd dla wszystkich kaliskich Żydów i Żydówek, których wymordowano podczas II wojny światowej, a stanowili jedną trzecią mieszkańców tego polskiego miasta.

    Czytaj więcej: Nigdy więcej Auschwitz!

    Chayele i Ksawery ze swoimi córkami – Zolą i Navą | Fot. archiwum Zoli Shuman

    Co pożydowskiego zostało jeszcze w Polsce dzisiaj?

    Gdy pisałam „Pożydowskie”, w 2022 r. ukazała się książka „Skarby” Patrycji Dołowy, w której opisała ona ludzi utrwalających w Polsce pożydowskość. Jej bohater Steve, szukający dwunastu złotych jaj, które podczas II wojny światowej zostawił w Polsce członek jego rodziny, mówi: „W te złote jaja oni przetopili po prostu wszystko, co mieli w zakładzie. I schowali, bo wiedzieli, że kiedyś wrócą do swojego dawnego życia. Wtedy jeszcze nie wyobrażali sobie, że wszystko, całe żydowskie życie w Polsce, zostanie całkowicie i bezpowrotnie zniszczone”. Moja podróż jednak prowadzi do innych wniosków. Te pożydowskie ślady ja, Polka, nie-Żydówka, odkrywam w Polsce wszędzie: od polskiej wyobraźni, którą kształtowały w dzieciństwie ilustracje Jana Marcina Szancera, aż po smaki, takie jak choćby chałka, którą nasze babcie i mamy dawały nam na śniadanie, stawiając obok kubek ciepłego mleka. Pożydowskie to nie tylko wspaniała kultura, którą w mojej książce reprezentują Stanisław Lem czy piosenkarz Julian Sztatler. To także bardzo trudne tematy związane z sianiem nienawiści. Ostatni rozdział dotyczy grobów. W Kolcach na Dolny Śląsku, gdzie znajdował się kompleks AL Riese, w ramach którego żydowscy więźniowie budowali m.in. siedzibę dla Hitlera, po wojnie powstał cmentarz ofiar. Dziś PKP zagrodziło jedyne dojście do niego i rodziny muszą nielegalnie przebiegać przez tory, by złożyć im hołd. Stawiam więc bardzo niewygodne pytanie, jak daleko jest z Kolc do Kalisza. Taki niewygodnych pytań jest w książce dużo więcej.


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 18 (53) 11-17/05/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Od Paryża do Paryża

    Jarosław Tomczyk: Rok 1924 to czas olbrzymiego kryzysu gospodarczego w Polsce. Wysłanie ekipy na igrzyska olimpijskie było chyba nie lada wyzwaniem dla działaczy?  Daniel Lis: Przygotowania do startu w igrzyskach Polacy podjęli już w 1920 r., gdy odbyły się one...

    Spacerem po krakowskim Festiwalu Miłosza

    Bardzo się cieszę, że „Kurier Wileński” o nas nie zapomina – wita nas z uśmiechem Anna Szczygieł, PR manager Festiwalu. Spotykamy się w upalny niedzielny poranek, ostatni czerwcowy, na krakowskim Rynku Głównym pod numerem 20, przed zamkniętą jeszcze bramą...

    Przypadek? Nie sądzę!

    Grali jak nigdy, przegrali jak zawsze. Niechlubnej tradycji stało się zadość i polscy piłkarze swój udział na dużym turnieju znów ograniczyli do trzech meczy grupowych. Mówi się powszechnie, że w obecnej formule mistrzostw Europy jest prawie niemożliwe, by szanse...

    Piłkarskie Euro w czasach kryzysu

    Kiedy 18 lat temu Niemcy były organizatorem piłkarskich mistrzostw świata, było to widoczne dosłownie na każdym kroku. Miasta gospodarze tonęły w okolicznościowych dekoracjach, flagi powiewały z okien licznych mieszkań, ulicami jeździły przyozdobione samochody. Mundial toczył się pod hasłem: „Świat...