Chociaż wybory prezydenckie na Litwie tradycyjnie cieszą się najwyższą frekwencją, to rekordy biją też wskaźniki braku zaufania do wszelkich instytucji publicznych w społeczeństwie, a i zawodu polityką w ogóle. Stąd nie dziwi za bardzo, kiedy słyszymy kogoś, że nie interesuje się polityką.
Tymczasem starożytni Grecy utrzymywali, że ktoś nieinteresujący się polityką jest idiotą. Czy zatem jesteśmy społeczeństwem idiotów? Nie. Klasyczna, właśnie starożytnogrecka definicja polityki określa ją jako równoważenie w społeczeństwie publicznych interesów jego uczestników. Czyli cokolwiek robi więcej niż jedna osoba – to polityka. Stąd starożytnogrecki idiota to osoba aspołeczna. Ale przecież nie żyjemy w dobie klasycznych definicji.
Dzisiaj liberalna definicja polityki, utrwalana przez media i politologów, określa ją jako walkę o władzę i sztukę utrzymywania się przy niej. I o skuteczności polityka decyduje nie jego zdolność podejmowania decyzji, nie program czy rozwiązania problemów, jakie proponuje, ani nawet nie kompetencja w jakiejkolwiek dziedzinie – tylko to, na ile silnie umie się uchwycić koryta i go nie puścić. Taka definicja polityki naturalnie promuje w polityce jednostki amoralne i nierzadko o kompetencjach poniżej średniej (w końcu nierzadko jest tak, że im ktoś jest głupszy, tym bardziej pewny siebie, bo po prostu nie wie, jak wiele nie wie), zaś z drugiej strony – jednostki nieskłonne do ciągłego konfliktowania się i knucia są z niej eliminowane, gdyż są w tej grze o władzę po prostu nieskuteczne. Wówczas łatwiej jest zrozumieć, czemu wiele osób się taką polityką nie interesuje – bo z czasem przestaje ona się zajmować ich problemami i interesami, a zajmuje się swoimi.
Przecież nietrudno zaobserwować, że wiele wprowadzanych przez polityków zmian czy projektów, jak budowa stadionu tzw. narodowego w Wilnie, odpowiada na potrzeby samych partii politycznych i ich gier, a nie społeczeństwa, od którego politycy stają się coraz bardziej odklejeni. Jest bardzo prosty sposób na zainteresowanie szerszych kręgów społeczeństwa polityką. Wystarczy im dać wpływ na swoją rzeczywistość poprzez przekazanie władzy samorządowej jeszcze niższego stopnia społeczeństwu, zostawienie im budżetów i odebranie ministerialnym klerkom uprawnień do decydowania, gdzie która ścieżka ma być asfaltowana i ile minut w jakiej szkole ma być przeznaczone na jaki temat i w jakim języku. Ale czy partie są naprawdę taką zmianą zainteresowane?
Czytaj więcej: „Tani” politycy drogo kosztują
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 21 (62) 01-07/06/2024