Wulkan na Maderze uważa się za uśpiony, czyli mało prawdopodobne, by w najbliższym czasie mógł wybuchnąć, jak to było 6,5 tys. lat temu. Tropikalna roślinność oraz ciepły i łagodny klimat już w XIX w. przyciągały arystokratów pragnących podreperować swoje zdrowie w czasach, gdy jeszcze nie znano lekarstwa na suchoty.
Wspomnienia Polaków z Madery
Dla nabrania sił witalnych i zażegnania podejrzewanej gruźlicy przyjeżdżał tu w swoim czasie z Litwy młody hrabia Benedykt Henryk Tyszkiewicz (1853–1935) z Czerwonego Dworu koło Kowna. Także hrabia Hipolit Korwin Milewski (1855–1925), do którego rodziny należała wytworna kamienica przy obecnej ulicy K. Širvydo (obecna siedziba Litewskiego Związku Pisarzy), z czasem odsprzedana innemu hrabiemu z żyłką przedsiębiorcy: Antoniemu Tyszkiewiczowi (1866–1920) z Kretyngi, właścicielowi podwileńskich Kojran.
Korwin Milewski w książce „Siedemdziesiąt lat wspomnień” odnotował, że wyspa Madera wygląda jak głowa cukru, ale jest czarna. Za jego czasów nie była wybrukowana, gdyż jej „grunt to jest zrównana skała”. Miejscami tak stroma, że nie jeździły po niej powozy na kółkach. Chorzy, jak pisał, mogli po niej tylko „włazić i złazić” niczym po drabinie. A jednym ze sposobów lokomocji były sanie żelazne na płozach ciągnięte przez dwa woły. Woźnica miał dzban z wodą i ścierkę w niej zamoczoną. Co chwilę przebiegał z lewa na prawo i podkładał mokrą ścierkę, żeby płozy od tarcia się nie zagrzały.
Trudno uwierzyć, ale po wybudowaniu gęstej sieci robiących wrażenie dróg (serpentyny) z unijnych pieniędzy do dziś ten środek transportu zachował się na Maderze. Prawda, już tylko jako atrakcja dla turystów, bo saneczkami z wikliny na drewnianych płozach, sterowanych przed dwóch ubranych na biało mężczyzn w słomkowych kapeluszach można zjechać (trasa 2 km) z górskiej wioski Monte do stolicy Funchal z prędkością ok. 35 km/h. Naprawdę emocjonujące przeżycie. I pomyśleć tylko, że jeszcze przed I wojną światową był to tradycyjny środek transportowania nie tylko ludzi, lecz także towarów.
Obserwator przyrody
W celach zadbania o zdrowie od grudnia 1930 r. do marca 1931 r. był na Maderze również marszałek Polski – Józef Klemens Piłsudski (1867–1935). Nic nie wiadomo o tym, czy korzystał z tradycyjnego lokalnego pojazdu. Wiadomo natomiast, że mieszkając na peryferiach Funchalu (stolica Madery), odbywał piesze spacery, pływał po oceanie łodzią i był wożony nielicznymi wówczas równymi drogami miasta samochodem marki Cadillac.
Wyspa od zawsze słynęła z kulinarnych pyszności i ogrodów z egzotyczną roślinnością. A jak wiadomo, Marszałek lubił przebywanie w samotności, a bogaty w zieleń ogród rekreacyjny otaczający budynek, w którym się zatrzymał, zupełnie mu wystarczał, by cieszyć oczy i zmysł estetyczny. Kwiaty kochał, choć nie umiał przy nich chodzić.
W podwarszawskim Sulejówku, gdzie w międzywojniu mieszkał z rodziną, bezskutecznie próbował zasadzić sprowadzone z Wileńszczyzny przylaszczki. W pobliżu okna chciał mieć bez, jaśmin, lipę i gruszę, bo przypominały mu strony z lat dzieciństwa – Zułów. Ale sam podobno tylko raz w życiu przekopał grządki w przydomowym ogródku. Tak przynajmniej wynika ze wspomnień napisanych po wojnie w Londynie przez jego drugą żonę, Aleksandrę ze Szczerbińskich Piłsudską (1882–1963). Chętnie każdej wiosny z zaciekawieniem przyglądał się rosnącym u nich, a przypominających mu Wileńszczyznę sasankom i „lubił również niebieskie hortensje, malutkie polne czerwone goździki, szafirową lobellę i aromatyczny polny powój”.
Marszałek był uważnym obserwatorem przyrody, co tak rzadko w jego biografii się podkreśla. W listach do córek pisanych na Maderze zachwycał się rosnącymi tu kwiatami, podziwiał ich kształty, kolory, zapach. W trakcie urlopu grał w karty (lubił pasjansa) i szachy, czytał gazety i książki, pracował nad dokumentami. Spacerując po ogrodzie lub przesiadując na tarasie, również chętnie obserwował ptaki i słuchał ich treli.
Interesując się florą w ogóle, przypuszczalnie widział na wyspie drzewa smocze i kakaowe, stopę słonia i jakarandy, eukaliptusy i oleandry. Także takie kwiaty, jak np.: opuncja, protea, żmijowiec czy strelicja, zwana rajskim ptakiem. Nie były jeszcze wtedy organizowane cieszące oczy festiwale kwiatów, które mają miejsce w Funchal w kwietniu i maju, gdy zakwita ich najwięcej.
Czytaj więcej: Zułów i Powiewiórka w kolejną rocznicę urodzin Marszałka
Urocza towarzyszka
Świąt Bożego Narodzenia (1930), sylwestra (1931) i swoich imienin (19 marca) nie spędził Marszałek ani z rodziną, ani też pośród swoich druhów legionistów. Przyjechał na wyspę na swój najdłuższy w życiu urlop z lekarzem wojskowym Marcinem Woyczyńskim, pełniącym (od 1927 r.) również obowiązki jego osobistego adiutanta.
Towarzyszyła im lekarka Eugenia Lewicka (1896–1931), którą Piłsudski poznał w 1924 r. na kuracji w Druskienikach. Zwróciła uwagę swoją dystynkcją, wrażliwością, spokojem. Również tym, że nie faszerowała swoich pacjentów tabletkami, lecz preferowała nowoczesny rodzaj kuracji ruchem, słońcem i powietrzem. Wiadomo, Marszałek leków nie lubił i do zaleceń „dochtorów” rzadko się stosował.
Wspólne spacery i długie rozmowy jeszcze na Litwie zbudowały pomost pomiędzy młodą inteligentną panią a schorowanym pacjentem, coraz mocniej czującym sześćdziesiątkę na karku. Wszak znalezienie się w innym niż codziennie otoczeniu sprzyja większej otwartości. Jak widać, różnica blisko 30 lat niekoniecznie musi dzielić, jeżeli ludzie mają ze sobą o czym rozmawiać. To specjalnie dla niej, prekursorki polskiej medycyny sportowej, powołał w stolicy, gdzie urzędował, Centralny Urząd Wychowania Fizycznego. Zapewne dobrze się rozumieli, bo przecież nie wyjeżdża się na wspólny trzymiesięczny pobyt razem, jeżeli nie ma między dwojgiem chemii.
Idylla jednak została przerwana. Niespodziewanie zastukał do drzwi willi przysłany z Warszawy kpt. Mieczysław Lempecki, były legionista, przyszły autor edycji „Z marszałkiem Piłsudskim na Maderze” (1931). Zarówno jego pojawienie się z zamiarem, by towarzyszyć Piłsudskiemu podczas dalszego pobytu, jak i książka były mydleniem oczu, by wykreślić ze świadomości obywateli nazwisko doktor Lewickiej.
Fakt, Lempecki znał język portugalski i był wielce pomocny w egzotycznym kraju, ale jego głównym zadaniem było jednak szpiegowanie romansującej ze sobą pary i „urabianie” Piłsudskiego. Skończyło się tym, że Eugenia – gdy Marszałek w towarzystwie adiutanta wyszedł na spacer – została odtransportowana na statek i wysłana do Polski. A w pracy, już w Warszawie, złożyła jej wizytę pani Aleksandra. Rozmawiały bez świadków.
Wedle relacji z epoki Eugenia, „zaszczuta i poniżona”, w dniu 29 czerwca 1931 r. podczas pełnienia obowiązków służbowych została znaleziona nieprzytomna przy pustej szklance, na dnie której były ślady proszku. Według oficjalnej wersji popełniła samobójstwo. Jeżeli nawet to nie było umyślne otrucie, to nasuwa się pytanie: dlaczego nie stało się to np. w domu?
W trakcie pogrzebu, choć zmarła nie zajmowała żadnego stanowiska państwowego, marszałek Piłsudski przyszedł do kościoła. Najwyraźniej chciał się pożegnać. Doktor Lewicka została pochowana na Starych Powązkach w Warszawie (kwatera 154, rząd 5, grób 23).
Prywatne sprawy Marszałka
Ciekawe, że Aleksandra Piłsudska („Wspomnienia”, Warszawa 1989) w ogóle nie wymienia ani imienia, ani nazwiska pani doktor, co czyni Piłsudski w korespondencji do niej. Pisze jedynie, że to była potwarz, że jej mąż „rozwodzi i żeni się z młodą osobą”.
Historia jakby zatoczyła koło. Eugenia była młodsza od Aleksandry o 14 lat. Aleksandra, która rozbiła pierwsze małżeństwo Józefa Piłsudskiego z wilnianką Marią z Koplewskich (1863–1921), była o 19 lat młodsza od jego byłej żony. A więc była świadoma tego, co może się wydarzyć, i najwyraźniej starała się zapobiec tej powtórce.
W Warszawie rozsiano nawet plotkę, że doktor Lewicka była rosyjskim szpiegiem. Tylko pytanie: czy szpieg wróciłby do Polski bez kajdanek, czy mógł kontynuować pracę w instytucji państwowej i czy Marszałek Państwa Polskiego pojawiłby się na jej pogrzebie? Na wcześniej już w tej sprawie robione uwagi pod swoim adresem Piłsudski zwykł był odpowiadać: „Nie zajmuję się sprawami innych, jednak nie pozwalam, aby się wtrącano do moich własnych”.
Marszałek a kobiety
A co w ogóle Marszałek sądził o płci pięknej? „Złociste” – czyli rude – działały na jego zmysł estetyczny. Brunetki i szatynki go „pociągały”. A blondynek w ogóle nie uważał za kobiety. Tymczasem z opisów z epoki wynika, że doktor Lewicka była „subtelną niebieskooką blondynką”. I niewątpliwie „ostatnim kobiecym uśmiechem nad grobem Ziuka”.
Swoją drogą, poglądy Ziuka były „lawirujące”. Z jednej strony honorował i doceniał rolę kobiet zarówno w życiu prywatnym, jak i społecznym, no i nie miał jakby nic przeciwko ich emancypacji. Z drugiej – nie widział potrzeby, a nawet możliwości zajmowania przez nie jakiegoś stanowiska kierowniczego czy robienia kariery zawodowej. Nie odbierał im zasług wojennych, jednak najchętniej by je widział pracujące na zapleczu.
Pewnie bardzo by się zdziwił, gdyby doczekał tej chwili, gdy jego córka Jadwiga Piłsudska (1920–2014) została porucznikiem, pilotką Wojska Polskiego. Szkoliła się na szybowcach, a w czasie II wojny światowej transportowała inne samoloty.
Marszałek nie mógł w 1930 r. przylecieć na wyspę samolotem, gdyż lotnisko w Funchalu zostało zbudowane dopiero w 1964 r. To kolejny robiący wrażenie punkt Madery, bo lotnisko przypomina wojskowy tankowiec. Z jednej strony skalisty brzeg, z drugiej – wody oceanu. To niecodzienny widok. Start i lądowanie dodatkowo bywają niebezpieczne, a więc i stresujące z powodu mocno wiejących tu bocznych wiatrów. Piloci obsługujący samoloty są specjalnie szkoleni.
Stołeczne lotnisko nosi dziś imię Cristiana Ronaldo, słynnego portugalskiego piłkarza, który tu się urodził. W Funchalu jest honorowany i ma nawet swój naturalnych rozmiarów pomnik (Estátua), a taka forma upamiętniania żyjących wzbudza oczywiście kontrowersje. Można też kupić smakowitą firmową czekoladę z wizerunkiem Ronaldo na opakowaniu.
Zapasy na zamorską wyprawę
Józef Piłsudski przypłynął na Maderę statkiem z Lizbony, gdzie najpierw został przyjęty przez ówczesnego prezydenta Portugalii. Spotkanie miało charakter kurtuazyjny. Stamtąd także statkiem odpłynął na Maderę. Wracał do Polski również statkiem. A z Gdyni do Warszawy pociągiem.
Zdrowotną zmianę klimatu zalecili mu lekarze. Prześladowany przed endecję, wyczerpany nerwowo sytuacją polityczną w kraju, przemęczony siedzeniem w nocnych godzinach, chorujący na serce i wątrobę miał przede wszystkim trzymać się diety. Nie tajemnica, że lubił cukierki (głównie landrynki), ciasta i słodkie leguminy, mocno słodzoną czarną herbatę, czerwone mięso i wędzone wędlinki, które były mu w ostatnich latach życia przez lekarzy absolutnie zakazane.
„Pamiętam – wspomina pani Piłsudska – jak przed wyjazdem na Maderę przygotowałam do podróży całą walizkę dietetycznych zapasów. W chwili odjazdu pociągu [z Warszawy do Gdyni – przyp. aut.], gdy stałam już na peronie, zobaczyłam, że mi coś pokazuje z łobuzerskim uśmiechem. Była to długa wędzona polędwica, za którą przepadał. W tajemnicy ode mnie kazał adiutantowi kupić zabronione przysmaki na drogę”.
Przypomnijmy, że Piłsudski nie lubił litewskich kołdunów. Ani też polskiego bigosu. Kucharki sprowadzał z powiatu święciańskiego, bo na drugie śniadanie do czarnej herbaty musiały być bułeczki na drożdżach, sucharki posypane cukrem i cynamonem albo słodki kruchy placek z suszonymi śliwkami z zapiekaną bezą na wierzchu. Z owoców – koniecznie gruszki.
Wyjątkowość małej wyspy
Owoców na Maderze miał Marszałek pod dostatkiem (osobiście odwiedził nawet lokalny bazar warzywno-owocowy) i podobno często jadał ryby, ale też wołowinę marynowaną w winie. W kraju powszechnie uważany za abstynenta, nie odmawiał na wyspie słynnego lokalnego wina „Madeira”.
Tak jak dziś, pewnie też w międzywojniu mogło dziwić portugalskie mieszanie słodkiego z kwaśnym. Ja osobiście byłam nieco zaskoczona, gdy jadłam gotowane banany polane sosem z marakui, podawane z czarnym płaszczem (gatunek ryby). Nowinką były dla mnie także mus zrobiony z flaszowca, lody z passiflory i likier na wyciągu z kasztanów. Ale też owoce, których wielką fanką jestem, a o których przedtem nawet nie słyszałam: medlar, pitanga, anona. Język portugalski należy do grupy romańskiej, ale czasem zdarza się i Słowianom coś niecoś zrozumieć: „sopa de tomate e cebola” to oczywiście zupa pomidorowa z cebulą. Zadziwiające, że jest serwowana w postaci przetartej i z całym gotowanym jajkiem zanurzonym w środek potrawy.
Egzotyczna i bujna roślinność Madery, kręte drogi, romantyczne wąwozy, tunele drzew, śpiewy ptaków, szemrząca tu i tam woda, orgia barw, to jeszcze nie wszystko. Dech w piersiach zapierają przede wszystkim spektakularne widoki: wzburzony ocean, klify, skały, w tym wyrastające z wody i szczyty górskie (najwyższy Pico wznosi się na 1862 m n.p.m.).
Jeżeli ktoś szuka czegoś niecodziennego, a przede wszystkim różnorodności (tutejsze plaże wulkaniczne mają czarny piasek), to o Maderę warto zahaczyć. To, czego nigdzie indziej się już nie zobaczy, to las wawrzynowy (na liście UNESCO) i lewady, czyli kanały nawadniające. Zaskakujące, że system wymyślony w XVI w. celem rozwoju lokalnego rolnictwa działa do dziś. Wędrowanie (tras o różnym stopniu trudności jest mnóstwo) wzdłuż tych lewad po górach, poprzez fragmenty lasów i tuneli wydrążonych w skałach, gwarantuje niezapomniane widoki i radość, że świat może być taki piękny.
Nie tylko przyroda
Amerykański pisarz Ernest Hemingway (1899–1961) określił Maderę jako najbardziej zachwycające miejsce, jakie kiedykolwiek w życiu widział. Rzeczywiście, można je nazwać rajską wyspą, bo przez cały rok coś tu kwitnie i rośnie wszystko, ale wszechobecne są banany – różniące się kolorem, kształtem i smakiem.
W Europie banan to banan. A tu jest np. rodzaj banana przeznaczonego do gotowania. Przy tym bananowce rosną tu nie tylko przy każdym domu (często całe plantacje), lecz także przy hotelach i budynkach państwowych. Za tym wszystkim kryje się ciężka praca lokalnej ludności, bo przecież sadzić, pielęgnować, zbierać, sprzątać muszą głównie na tarasach skalnych. Takie jest ukształtowanie terenu powulkanicznego, na który przed wiekami statkami transportowano ziemię.
Codzienne naturalne zraszanie roślinności gwarantują chmury i mgła. To trzeba jednak zobaczyć na własne oczy, nie sposób wszystkiego sobie wyobrazić. Rzuca się też w oczy powszechna uprzejmość lokalnych mieszkańców względem przyjezdnych i w stosunku do siebie: w sklepie, w autobusie, na stacji, w banku. Na każdym kroku słyszymy portugalskie dziękuję: „obrigada”.
Caminho do Pilar 20 to adres willi Quinta Bettencourt, w której Marszałek spędzał na Maderze swój urlop. Nie wyobrażajmy sobie jednak, że to jakiś wytworny pałac. Jest to stary, nierzucający się w oczy murowany dom z drewnianymi okiennicami, z ładnym ogrodem pełnym kwiatów. Dobrze, że jest otoczony murem, gdyż przybywający tu Polacy nie rozumieją, że to już nie hotel z pokojami do wynajęcia, tylko czyjeś mieszkanie prywatne. I nawet jeżeli w jego ścianie została kiedyś wmurowana tablica pamiątkowa w języku portugalskim (decyzja gubernatora Madery z 1934 r.), a z czasem zjawiła się polskojęzyczna, tę prywatność należy uszanować i nie wpychać się na cudzą posesję z komórką gotową do robienia zdjęć w ręku.
Dla odmiany można sobie przecież zrobić zdjęcie w Funchalu, np. na początku ulicy Caminho do Esmeraldo, przy której zaczyna się rondo im. Marszałka – Rotunda de Jozéf Pilsudski. Także przy wejściu do katedry usytuowanej na Starówce wita przybyszy pomnikowy Jan Paweł II.
Świątynia (XVIII w.) ma dziś status zabytku narodowego, a jej perełką jest drewniany sufit wykonany w stylu mudéjar, ozdobiony kością słoniową. Zachwycają też sceny religijne i historyczne wykonane niebieskim kolorem na płytkach ceramicznych, czyli tzw. azulejos – dawna i do dziś popularna lokalna technika zdobnicza. Tuż obok katedry w kierunku deptaka nad oceanem biegnie uliczka (pełna kawiarenek i hotelików) pod nazwą Rua António de Almeida, przy której stoi popiersie Marszałka (Busto de Jozéf Pilsudski), autorstwa współczesnego rzeźbiarza Ricardo Velosa. A pod nim tablica pamiątkowa z dwujęzycznym napisem.
Proponuję jeszcze wybrać się do Muzeum Fotografii – Atlelier Vincente’s przy Rua de Carreia 43. To nie tylko autentyczny budynek historyczny i najstarszy portugalski zakład fotograficzny (1850) z bogatymi zbiorami, lecz także archiwum, w którym można obejrzeć zdjęcia Piłsudskiego i Lewickiej z ich wspólnego pobytu na Maderze 1930/1931.
„Tak żyłem…” – brzmią słowa z motta na nagrobnej płycie czarnego koloru przy murze wileńskiej Rossy. Mnie osobiście ta czerń kojarzy się nie z żałobą, lecz z wulkaniczną skałą i wyspą Maderą.
Czytaj więcej: Na wakacje jeszcze czas
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 40 (121) 26/10-01/11/2024