Niemal dziesięć lat temu odwiedziłem Betlejem podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej. Miasto tętniło życiem, a sama bazylika Narodzenia Pańskiego wypełniona była po brzegi.
Dzisiaj jest zupełnie inaczej, na skutek kolejnej eskalacji konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Do miasta nie przybywa zbyt wielu pielgrzymów, miejscowi chrześcijanie coraz częściej myślą o emigracji i na nią się decydują. Oby trwająca wojna jak najszybciej się zakończyła! Oby przyjazd do Betlejem nie wiązał się z ryzykiem utraty życia, z niebezpieczeństwem i trwogą!
Ręce wyciągnięte po Ciało Boga
Wróćmy jednak do nieodległej przecież przeszłości. Nie będę tu dzielić się wspomnieniami z typowych, powszechnie znanych miejsc. Nie chodzi mi o stworzenie krótkiego felietonowego kompendium dla turysty. Chciałbym zaś opisać dwie sytuacje, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci, a które pozwoliły mi myśleć o Betlejem jako o miejscu symbolicznym. Zdarzenia, które wydarzyły się naprawdę i które wciąż rezonują w moim sercu.
Po pierwsze, często wracam myślami do sposobu przeżywania Eucharystii przez miejscowych chrześcijan. Nigdy nie zapomnę obserwacji liturgii sprawowanej w jednym z obrządków wschodnich w bazylice Narodzenia Pańskiego, podczas której wierni dosłownie „rozrywali” chleb eucharystyczny, spożywając Jezusa. Oni byli autentycznie zaangażowani, z tłumu widać było wyciągnięte ręce po kawałek konsekrowanego chleba. Wszystko działo się w pośpiechu, ale i w majestacie wiary. A nad całością unosił się dym kadzidła, a przestrzeń świątyni wypełniał dźwięk starodawnych zapewne pieśni.
Nasz ludzki świat łączył się z sacrum, z Bogiem. Czyż nie tym samym było także narodzenie Jezusa w Betlejem ponad 2 tys. lat temu? Ach, gdybyśmy mieli choć trochę gwałtowności (w pozytywnym sensie), z jaką ci ludzie we wspólnocie dzielili się żywym Bogiem!
Wyznanie wiary
Po drugie, moja rozmowa z muzułmaninem z Betlejem. Podczas jednego z wieczorów (byliśmy w mieście kilka dni) postanowiłem udać się do meczetu zlokalizowanego w wyłącznie muzułmańskiej części miasta. Chciałem zobaczyć życie „miejscowych”.
Nagle z minaretu rozległo się nawoływanie do wieczornej modlitwy, a niewielki meczet wypełnił się mężczyznami w różnym wieku. Wszedłem do niego. Zdjąłem buty, jak inni. Usiadłem z tyłu, by nie przeszkadzać. Obserwowałem rozwój wydarzeń. Wszyscy podchodzili do mnie. Pytali, czy jestem dziennikarzem, muzułmaninem. Gdy odpowiedziałem, że jestem chrześcijaninem, nastała konsternacja. „Po co właściwie przyszedłem do meczetu?” – zdało się wyczuć w myślach niezadane mi wprost pytanie.
Jednak zgromadzeni reagowali życzliwie, a ja mogłem spokojnie robić notatki w prowadzonym przeze mnie dzienniku. Po modlitwie jeden z wiernych zaproponował, że odprowadzi mnie do mojego hotelu (mieszkał nieopodal). Przystałem chętnie na tę propozycję. Niemal od razu zostałem też zaproszony do jego domu. Zgodziłem się ochoczo, w końcu taki był cel mojej niecodziennej pielgrzymkowej wycieczki poza główną trasą – poznać prawdziwe życie ludzi.
Gospodarz poczęstował mnie kawą i… świeżym ogórkiem. Rozpoczęliśmy rozmowę. Zapytał mnie o to, czy wierzę, że Maryja naprawdę urodziła Boga. Było to dla niego niemożliwe. Zapytał mnie o wiarę w Trójcę Świętą. Wtedy dotarło do mnie, że znalazłem się w prawdziwym Betlejem, które dotknęło mojego serca.
Zadane mi pytania były przecież pewnym wyzwaniem. W końcu poszedłem do muzułmańskiego domu, sam, wieczorem, w obcym kraju, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. W końcu muzułmanie często podkreślają, ich zdaniem, paradoks między monoteizmem a wiarą w Trójcę Świętą. Nie mogą zaakceptować tajemnicy Trójjedynego Boga. Darzą czcią i Jezusa, i Maryję, ale….
„Czy zatem uniknąć odpowiedzi, czy wdać się w rozmowę?” – przez chwilę się zawahałem. Jednakże odpowiedziałem jasno i najlepiej, jak potrafię, że „wierzę w Jednego Boga, który jest Trójcą”. I „wierzę w to, że Maryja jest matką Boga”. I że „Maryja zawsze prowadzi do Boga”. Gospodarz, który mnie gościł, przyjął z szacunkiem moje odpowiedzi. Cieszył się, że miał okazję do rozmowy. W pewnym sensie docenił moje świadectwo wiary. Poprosiłem go jeszcze o wpis do mojego dziennika.
Gdy wracałem do hotelu zrozumiałem, że podczas tego spotkania Jezus ponownie narodził się w moim sercu. Że na nic zdałoby się nawiedzenie bazyliki Narodzenia Pańskiego, na nic byłaby cała moja pielgrzymka do Ziemi Świętej, gdybym wówczas zastosował unik, uchylił się od odpowiedzi, nie wyznał prawdy i głębi mojej wiary.
Logika Betlejem
Dlaczego piszę o tych dwóch doświadczeniach, o których zapewne nie przeczyta się w turystycznych przewodnikach? Bo sądzę, że mogą one być cenne nie tylko dla mnie. Dzisiaj, w poszukiwaniu Betlejem, nie trzeba jechać (chociaż zawsze warto) do Ziemi Świętej. Przede wszystkim potrzebna jest szczera refleksja nad tym, co jest jednym z fundamentów chrześcijaństwa, że Bóg stał się człowiekiem!
I tak przechodzimy od Betlejem konkretnego, historycznego, geograficznego do Betlejem symbolicznego, skontekstualizowanego, także do Betlejem w sercu. Znowuż można powiedzieć, że na nic zdadzą się świąteczne spotkania, tradycje, śpiewanie kolęd, jeśli nie pozwolisz sobie na dotarcie do głębi. Innymi słowy, jeśli w święta po prostu zapomnisz o sensie Bożego Narodzenia.
Oprócz tego, że Betlejem może i powinno oznaczać twoje przylgnięcie do Dzieciątka Jezus, warto też myśleć o nim jako pretekście do refleksji, gdzie dzisiaj narodziłby się Jezus. O tym, że winniśmy szczególnie zwracać uwagę na te miejsca i tych ludzi, którzy są na uboczu, na marginesie. To kontekst, w którym od osobistej refleksji możemy też dostrzec szczególną wartość tego, że Jezus nie przyszedł na świat w rodzinie możnych, w najlepszym z możliwych miejsc.
Betlejem winno nas zachęcić do zmiany perspektywy, do przewartościowania naszych priorytetów. Po ludzku myślimy, że najważniejsze jest, by „coś znaczyć”, by mieć swoje miejsce, by wyznaczyć swoje granice, by mieć władzę. Nie taka jest logika Betlejem. Ona prowadzi do ukazania tego, że każdy z nas nie musi walczyć o to, by „coś znaczyć”, bo w optyce Pana Boga znaczymy wszystko. Każdy z nas jest kochany nieskończoną miłością Stwórcy i każdy z nas może dążyć do tego, by do takiej nieskończonej miłości być zdolnym.
Logika Betlejem przypomina nam zatem o przyrodzonej i niezbywalnej godności osobowej każdego człowieka. Nie jest ważne, ile zasobów materialnych udało ci się zgromadzić. Nie jest ważne, w jak okazałym domu mieszkasz. Nie jest ważne, kim są twoi rodzice i jakie wykształcenie udało ci się zdobyć. Nie jest ważne, jakie masz obywatelstwo. Jedynie ważna jest świętość życia, ważny jest człowiek jako stworzenie Boże.
Dlatego, poszukując Betlejem, pamiętajmy o konkretnym miejscu, ale także, a może nawet przede wszystkim o tym, że Bóg stał się jednym z nas.
Czytaj więcej: Z Betlejem do redakcji „Kuriera”. Harcerze podzielili się Światłem Pokoju
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 48 (144) 21-27/12/2024