Więcej

    Andrzej Bargiel, narciarz ekstremalny

    Andrzej Bargiel to pionier polskiego skialpinizmu – aktywności, która otwiera drzwi do nieograniczonych możliwości eksploracji trudnych wierzchołków. W dużym uproszczeniu polega na zdobywaniu wysokich szczytów na nartach, a następnie intensywnym, technicznym, wymagającym zjeździe po nietkniętym śniegu. Skialpinista z reguły porusza się poza utartymi szlakami, także po całkiem dziewiczych szczytach górskich.

    Czytaj również...

    Uwielbiam ludzi z pasją, dążących do celu uparcie i konsekwentnie. Zawsze mnie fascynowali ci, co wbrew naturze czy innym przeciwnościom zdobywają to, o czym marzą. I takim człowiekiem jest dzisiejszy bohater artykułu, którego karierę śledzę od lat i który swoimi osiągnięciami udowadnia, że skialpinizm to jego życie.

    2 października 2013 r. „wybuchła prawdziwa bomba”! Wszystkie media, nie tylko w Polsce, ale i na świecie, podały, że polski skialpinista Andrzej Bargiel zjechał na nartach z centralnego wierzchołka Sziszapangmy, z wysokości 8013 m n.p.m. Wtedy też zaczął się jeden z najciekawszych wątków polskiego himalaizmu i narciarstwa w jednym.

    Zjeżdżając na nartach z pierwszego zdobytego przez siebie ośmiotysięcznika, Andrzej Bargiel stał się polskim pionierem zupełnie nowego stylu wspinania się po górach. Zabierając narty na wyprawy w góry wysokie, znacznie skrócił czas trwania akcji, wykorzystał krótsze okna pogodowe. To otworzyło przed nim zupełnie nowe możliwości. I wykorzystał je w stu procentach.

    Dziś może się poszczycić, że jest pierwszą osobą na świecie, której udało się zjechać ze wszystkich czterech ośmiotysięczników położonych w Karakorum: Broad Peak, K2, Gaszerbrum I i Gaszerbrum II.

    Czy ktoś przed laty mógłby przypuszczać, że chłopak z małej polskiej wioski Łętownia, rozciągniętej u stóp niewielkich gór Beskidu Wyspowego, osiągnie tak wiele? Historia młodego Jędrka, który budował śnieżne hopki i skakał na nich na przydługich nartach, zdobytych od sąsiada za scyzoryk, urosła już do rangi legendy…

    Zacznijmy od początku

    Andrzej Bargiel przyszedł na świat 18 kwietnia 1988 r., we wspomnianej już Łętowni niedaleko Jordanowa na południu Polski. Był dziewiątym spośród jedenaściorga dzieci w rodzinie Bargielów – bardzo ruchliwym i nadpobudliwym dzieckiem. Jak wspomina, od małego rozsadzała go energia i nikt nie potrafił sobie z nim poradzić, ani nauczyciele w szkole, ani rodzice, którzy bezskutecznie próbowali zając go czymś pożytecznym, choćby jakimś zajęciem w przydomowym gospodarstwie. Nie za bardzo go to zajmowało, dopiero na podwórku czuł się jak król i dawał ujście swojej fantazji. To lubił najbardziej.

    Potem pojawił się sport. Na początku były to treningi jazdy konnej, ale to była krótkotrwała pasja. Potem był rower MTB, na którym to rowerze Andrzej odnosił całkiem spore sukcesy w kolarstwie górskim. Niestety, rower się rozpadł, szkolne kółko sportowe nie miało środków na zakup nowego, tak jak i jego rodziców nie było stać na taki zbytek. Widocznie kariera kolarska nie była mu pisana – jak wspomina.

    Wtedy wrócił do nart. I ta historia warta jest opowiedzenia…

    Andrzej wie, że w górach nie da się przewidzieć wszystkiego
    | Fot. Bartek Pawlikowski, Pawlikowski Media

    Pierwsze narty

    Zdobył je wcześnie, kiedy miał 9 lat. „Zrobiłem interes życia” – wspomina handel wymienny z sąsiadem. „Zamieniłem paletki do tenisa stołowego, dorzucając z ciężkim sercem scyzoryk, na drewniane narty z przykręcaną krawędzią i plastikowym ślizgiem – długość ich była 190 cm, a buty to rozmiar 44. Byłem tak podekscytowany, że nie mogłem spać. I mimo iż trudno było coś zdziałać na tym sprzęcie, już wtedy wiedziałem, że to będzie moja pasja. Gdy tylko spadł pierwszy śnieg, ciągnąłem bandę kumpli na nasze przydomowe górki”.

    Zaczęło się od freeride’u (jak nazywa tamten okres), czyli od wynajdywania z kolegami nowych tras i budowania skoczni. Wtedy też często zdarzały mu się ucieczki z lekcji lub symulowanie różnych przypadłości, dzięki którym mógł zwolnić się z zajęć. Dziś mówi, że była to jego inwestycja w sportową karierę. A zima istniała tylko dla nart!

    Prawdziwa jazda w puchu i prawdziwa wspinaczka zaczęły się dla niego dopiero po przeprowadzce do Zakopanego. Tam mieszkał jego starszy brat, który był narciarzem i pracownikiem TOPR-u (Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego). Tenże brat Grzegorz zabrał go na pierwszy trening w Białce Tatrzańskiej i wypożyczył dla niego sprzęt. Za drugim razem Andrzej startował już w zawodach. Miał 14 lat i wszystko podporządkował jednemu celowi. Trenował bardzo konsekwentnie i z uporem byle dorównać najlepszym. Opłaciło się, bo wkrótce stał się lepszy niż ktokolwiek inny.

    Bargiel podkreśla, że jego pasja i marzenia i zrealizowane cele są piękne, ale to życie jest największą wartością
    | Fot. Bartek Pawlikowski, Pawlikowski Media

    Osiągnięcia w narciarstwie

    Przez wiele lat reprezentował Polskę i był wielokrotnym mistrzem kraju.

    W 2005 r., gdy miał 17 lat, wygrał Puchar Połonin zaliczany do Pucharu Polski, Memoriał Piotra Malinowskiego oraz Klasyfikację Generalną Pucharu Polski. Był drugi w Pucharze Polski w Pilsku i w Pucharze Europy Środkowej. Kolejne lata to było pasmo sukcesów. Zdobywał pierwsze miejsca w Mistrzostwach Polski, w zawodach w Pucharze Europy Środkowej w Czechach, w Łomnicy, w Dachstein w Austrii. W 2008 r. zajął trzecie miejsce w Pucharze Świata w Madonna di Campiglio we Włoszech i pierwsze miejsce w Pucharze Czantorii. W 2009 r. zajął trzecie miejsce w Pucharze Świata Dachstein Xtream oraz piąte miejsce w Mistrzostwach Europy w skialpinizmie w Tambre we Włoszech.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Te wszystkie wygrane zawody to była tylko droga do celu…

    W 2010 r. zajął pierwsze miejsce w Elbrus Race (5642 m n.p.m.) i pobił rekord trasy. Wtedy to zwrócił na niego uwagę legendarny polski alpinista i himalaista Artur Hajzer (zginął 7 lipca 2013 r. na Gaszerbrum I), który zachwycił się możliwościami młodszego kolegi, tym, jak świetnie przemieszcza się na dużych wysokościach.

    I już w 2012 r. Andrzej Bargiel wziął udział w dwóch poważnych wyprawach – na Manaslu (8163 m n.p.m.) oraz Lhotse (8516 m n.p.m.). I zabrał ze sobą narty! Bo był przekonany, że da się na nich jeździć nawet na ośmiotysięcznikach.

    Nie odnajdywał się jednak na tej wyprawie. „Wiele się tam nauczyłem, ale chyba więcej w tych wyprawach zrobiłem zamętu swoimi nartami, niż przyniosłem pożytku” – opowiadał. Nużyło go żółwie tempo, nie podzielał „męczeńskich” nastrojów himalaistów, wadziły mu tony sprzętu.

    Himalaje w stylu Bargiela

    Jak opowiada w swoich krótkich filmikach na YouTubie: „Trzeba do wypraw podejść inaczej”, do czego się zabrał, przygotowując swój własny, dopracowany profesjonalnie projekt, który zaczął wprowadzać w życie.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Projekt nosił nazwę „Hic Sunt Leones” (łac. Tu są lwy) – to sentencja łacińska służąca do oznaczania obszarów nieodkrytych, krajów nieznanych. Zainspirowany swoimi doświadczeniami postanowił odczarować stereotyp himalaisty i wykorzystać dotychczasowe umiejętności w samodzielnym organizowaniu wypraw, po swojemu. Celem projektu „Hic Sunt Leones” miały być zjazdy z najwyższych szczytów Ziemi.

    W 2013 r. udowodnił, że narciarstwo jest możliwe nawet na dachu świata. Podczas pierwszej wyprawy w ramach projektu, na którą m.in. wraz ze swoim bratem Grzegorzem wyruszył do Tybetu, samotnie zdobył wierzchołek środkowy Sziszapangmy (8013 m n.p.m.) i został pierwszym Polakiem, który bez odpinania nart zjechał z ośmiotysięcznego szczytu do jego podstawy.

    W 2014 r. była kolejna wyprawa na Mansalu (8156 m n.p.m.) – wyprawa, w trakcie której ustanowił dwa rekordy świata. Rekordowy czas wejścia na szczyt Manaslu (14 godz. 5 min) oraz rekordowy czas wejścia na szczyt z zejściem (zjazdem) do bazy (21 godz. 14 min.). A także jako drugi człowiek w historii (pierwszy Polak) zjechał z tego szczytu na nartach do bazy.

    W 2015 r. był Broad Peak (8051 m n.p.m.) – wyprawa, w trakcie której zdobył ten osławiony szczyt i jako pierwszy człowiek na świecie zjechał z niego na nartach.

    Na 2016 r. (w międzyczasie południowa Rosja) przypadł projekt „Śnieżna Pantera” – wyprawa, w trakcie której o 12 dni pobił rekord świata ustanowiony w 1999 r. przez Denisa Urubko i Andrieja Mołotowa w zdobyciu pięciu siedmiotysięczników położonych na terenie byłego ZSRS, tzw. Śnieżnej Pantery.

    W 2018 r. przyszedł czas na K2 (8611 m n.p.m.). Ten rok przyniósł realizację jednego z największych marzeń Bargiela. Zjechał na nartach z wierzchołka K2 do bazy, bez zdejmowania nart, jako pierwszy człowiek w historii.

    Rok 2019, Everest Ski Challenge. Wyprawa ta została przerwana ze względu na ekstremalnie trudne warunki panujące pod Mount Everestem.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Andrzej Bargiel wspomina w swoim poście na Instagramie: „Warunki w tym roku są bardzo trudne. Często pada śnieg, deszcz. Podczas lata poziom zamarzania był bardzo wysoko i lodowiec jest w tragicznym stanie. Jest mnóstwo szczelin. Największym problemem jest wiszący serak [bryła lodu – przyp. red.] 800 metrów nad lodowcem. Jest odczepiony od właściwego lodowca. Poruszanie się pod lodowcem jest bardzo ryzykowne. Ja tego ryzyka nie akceptuję, serak może spaść […]. Kończymy, bo to jest najbardziej rozsądne. Trzeba szacować ryzyko i jeżeli jest za duże, powiedzieć: stop”.

    Trzeba szacować ryzyko i jeżeli jest za duże, powiedzieć: stop – twierdzi skialpinista
    | Fot. Bartek Pawlikowski, Pawlikowski Media

    Rozsądek ponad wszystko

    Andrzej Bargiel nie jest szaleńcem, jest człowiekiem bardzo rozważnym, detalicznym, perfekcyjnym w tym, co robi. I mającym ogromny szacunek do gór. Wie też, co to paraliżujący strach. Doświadczył tego w 2006 r., kiedy znalazł się pod lawiną, którą uruchomił filmujący teren śmigłowiec.

    „Gdy śnieg jest mokry, ciśnienie w lawinie jest tak potężne, że wszystko ci rozrywa, ściska. Świadomie godzisz się ze śmiercią. Odpływasz. Poddajesz się temu, nie masz możliwości z tym walczyć. […] To straszne uczucie” – pisał potem.

    Szczęśliwie przytrafiło mu się to podczas zawodów. Wokół było mnóstwo ratowników, psów, śmigłowców. Każdy zawodnik jest też wyposażony w sondy, plecak lawinowy. Szybko go zlokalizowano, przebywał pod śniegiem półtorej minuty.

    Andrzej wie, że w górach nie da się przewidzieć wszystkiego, ale podkreśla – tak jak i w codziennym życiu: „Poznałem kiedyś Davo Karnicara. To człowiek, który jako pierwszy zjechał na nartach z Everestu. Dokonał niesamowitej rzeczy, a zginął, ścinając drzewo koło domu…”.

    On stara się w swojej pasji minimalizować ryzyko, ale trzeba mieć potężne doświadczenie i wiedzę, by np. na bazie znaków, które daje przyroda, podejmować decyzje.

    Podkreśla, że jego pasja i marzenia i zrealizowane cele są piękne, ale to życie jest największą wartością. To mu pozwala podchodzić do wyzwań bez chorych ambicji i presji. Dzięki temu potrafi się zatrzymać.

    Andrzej Bargiel przez wiele lat reprezentował Polskę i był wielokrotnym mistrzem kraju
    | Fot. Bartek Pawlikowski, Pawlikowski Media

    Kolejne wyprawy i dalsze plany

    W 2023 r. zjechał na nartach z dwóch ośmiotysięczników, Gaszerbrum I i Gaszerbrum II. Ten wyczyn sprawił, że stał się pierwszą osobą na świecie, której udało się zjechać ze wszystkich czterech ośmiotysięczników położonych w Karakorum.

    Jest świetnym narciarzem. I na razie nie ma nikogo na świecie, kto dorównałby mu szybkością i wydolnością, nie używając dodatkowej butli z tlenem.

    „Jest pewnie jeden taki organizm na milion i trzeba być Jędrkiem, aby na coś takiego się porwać” – mówił o nim Leszek Cichy, pierwszy zimowy zdobywca Mount Everestu (1980).

    Ma w sobie naturalne cechy – świetną wydolność i kondycję. I tak naprawdę mógłby uprawiać każdy sport wytrzymałościowy. Byłby pewnie świetnym długodystansowym biegaczem czy kolarzem. Byłby mistrzem. Ale serce zachował dla narciarstwa i skialpinizmu, tu rozwija talent i ponadprzeciętne predyspozycje. Jest wielkim narciarzem.

    Jest też mężem Romy Janoty, właścicielki firmy odzieżowej, projektantki mody, i ojcem rocznej córeczki Maliny, która dzięki swojemu słynnemu tacie już „chodzi po górach”.

    W 2025 r. rodzina spodziewa się przyjścia na świat kolejnego potomka.

    Czytaj więcej: Ferie na stoku narciarskim czy na egipskiej plaży?


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 7 (19) 15-21/02/2025

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Co się dzieje w zakamarkach kobiecej duszy?

    Czym dla nas, publiczności, jest teatr? Teatr to miejsce spotkania człowieka z człowiekiem. Przychodzą tam ci, którzy zastanawiają się nad życiem, nad sobą, nad miłością, nad honorem. Tam aktorzy...

    Mózg – najwspanialsze narzędzie świata

    Zacznijmy od kilku ogólnych faktów. Mózg to półtora kilograma galaretki, która produkuje prąd – nie jest to naukowe określenie, ale tak można obrazowo go opisać. Te jedyne 1,5 kg...

    Niezwykle barwna kobieta: Frida Kahlo

    Zawsze była wierna własnemu stylowi. Do swoich obrazów, ale i do życia wprowadziła kojarzący się silnie z Meksykiem kult barwy. Siebie samą też traktowała jak kanwę obrazu. Podkreślała swoją...