Czym dla nas, publiczności, jest teatr? Teatr to miejsce spotkania człowieka z człowiekiem. Przychodzą tam ci, którzy zastanawiają się nad życiem, nad sobą, nad miłością, nad honorem. Tam aktorzy oddają swoje emocje i uczucia, a publiczność ma okazję przeżywać z nimi dylematy egzystencjonalne, dzięki temu rozumiemy lepiej dylematy, zmagania i problemy postaci, a także uczymy się być bardziej empatycznymi wobec innych i siebie. I taka jest też ta sztuka, której twórcami są: reżyserka Bożena Sosnowska, kierownik artystyczna Irena Litwinowicz, autorki scenariusza tworzące obsadę: Gabriela Błażewicz, Aleta Kostecka, Maria Żukowska, Bożena Sosnowska.
Brenda Mazur: A czym jest teatr dla Bożeny Sosnowskiej?
Bożena Sosnowska: Dla mnie teatr jest przestrzenią, gdzie można tworzyć. To drugi, pozadomowy świat. Teatr jest to sposób na życie, styl życia, miejsce realizacji marzeń twórczych, miejsce, gdzie spotyka się cudowne, młode, inteligentne, uzdolnione istoty, a także ma się możliwość poznawania ludzi sztuki. Każda sztuka ma swoją esencję, coś, bez czego nie istnieje. Teatr może być pozbawiony wielu elementów: kostiumu, świateł, muzyki, rekwizytów, oprócz dwóch składników – aktora i widza. To, co jest między nimi – czyli myśl – jest najczystszym teatrem.
Jaka była Pani droga teatralna?
Moja droga do teatru rozpoczęła się w dzieciństwie, już wtedy lubiłam oglądać spektakle i marzyłam grać na scenie. Potem było kółko teatralne w szkole, kościele i w innych miejscach, gdzie tylko można siebie realizować na scenie, były szkolenia i kursy służące kształceniu warsztatu aktorskiego w Wilnie i w innych miastach Polski.
Początki ze sceną to najpierw były małe role w Polskim Teatrze w Wilnie, ale wiedziałam, że to nie wystarcza, żeby rozwijać swój talent aktorski, który od zawsze czułam, że mam, i nie pozostawał on niezauważany przez reżyserów czy aktorów. Postanowiłam więc wziąć udział w trwającej dwa lata Akademii Teatru Niezależnego na Litwie, projekcie organizowanym przez Sopocką Scenę Off de Bicz zajmującą się promocją teatru niezależnego, a dwa lata później był to projekt „Południowobałtyckiej Akademii Teatru Niezależnego”, który trwał trzy lata. Potem były studia na Litwie – Pedagogika Sztuki Teatru, a dwa lata temu dostałam się na magisterkę do Litewskiej Akademii Teatru i Muzyki.
Tak wygląda moja droga na dziś i nie wykluczam, że w przyszłości podejmę się jeszcze studiów powiązanych z teatrem, bo chcę się rozwijać. Obecnie pracuję w szkole jako pedagog teatru, prowadzę studio młodzieżowe „Sol Oriens” i gram w Polskim Teatrze w Wilnie.
W której roli czuje się Pani lepiej? W roli reżysera czy aktora?
Obecnie więcej reżyseruję, czasem bywam na scenie. Reżyseria jest to spojrzenie na scenariusz, na spektakl z wielu stron, tworzenie świata takiego, jak widzę go ja, z mojej perspektywy. Aktor jest wykonawcą i realizatorem idei i pomysłu reżysera, a reżyser musi stworzyć wszystko od zera.
To jest taki trochę wizjoner w produkcji sztuki. Musi on tak działać, aby jego koncepcja, która buduje temat, wszystkie relacje, nastroje, style fikcyjnego świata, była tak zrealizowana, aby sztuka ożyła. I to jest fascynujące.
W tym momencie reżyseria jest dla mnie na pierwszym planie i chyba będę przy niej, aktorstwo planuję „z doskoku”, kiedy wynikają takie sytuacje jak teraz, że muszę zmienić koleżankę w spektaklu. Jest to spektakl dla mnie ważny, potrzebny. Chciałabym, aby zobaczyli go wszyscy, a szczególnie młode dziewczyny, które odnajdą siebie w tym spektaklu i (mam nadzieję) otrzymają dawkę pozytywnej energii.
Jak powstawał ten spektakl?
Spektakl powstał z chęci mówienia o ważnych sprawach, o tym, co ważne dla nas kobiet. Zaczęło się od tego, że jakiś czas temu zwróciła się do mnie Gabriela Błażewicz z pomysłem, aby zrobić jakiś kobiecy spektakl. Zaczęłyśmy szukać w literaturze, ale nie mogłyśmy się zdecydować na jakąś konkretną pozycję, nic szczególnie nas nie zaciekawiło. Wtedy pomyślałam, że fajnie byłoby (i czułam, że to byłyby prawdziwe emocje na scenie), gdybyśmy teksty napisały same, bo my same najlepiej wiemy, co w naszych duszach gra, ewentualnie podpierając się tylko tekstami jakichś wybranych fragmentów z książek, które są nam bliskie i aktualne naszym realiom.
Pomysłowi przyklasnęły wszystkie dziewczyny i wzięły się do pracy napisania monologów, które są dla nich ważne, z którymi chciałyby się otworzyć wobec publiczności. Aleta Kostecka napisała piękny poetycki tekst o toksycznych relacjach; Gabriela Błażewicz wybrała teksty Katarzyny Zwalskiej-Plusy o dorastaniu, szkole i młodości; Maria Żukowska przyniosła teksty Mery Spolsky „Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj” o depresji; z kolei Katarzyna Kuczyńska wybrała temat macierzyństwa, sięgnęła też po pisma Oriany Fallaci. Kiedy już były gotowe, ja jako reżyser wszystkie teksty połączyłam w jeden scenariusz i powstał spektakl. Chociaż czas na taką sztukę nie był sprzyjający, powstawał w trudnym okresie, to był początek wojny na Ukrainie i wszystkie miałyśmy ciężkie chwile w życiu. Jednak ten spektakl też był ważny, znaczący i na swój sposób terapeutyczny. Wspólnota kobiet, wspieranie się dodaje skrzydeł i pomaga w ciężkich sytuacjach życiowych, żeby mimo przeciwności iść dalej do przodu.
Co oznacza ten intrygujący tytuł „Muszę? Mogę!”?
Tytuł spektaklu powstał na próbie. Długo zastanawiałyśmy się, jaki on musi być, jaki jest temat przewodni sztuki, no i doszłyśmy do wniosku, że słowa napisane w monologu Marii Żukowskiej najbardziej odzwierciedlają sztukę. Tak powstała nazwa spektaklu „Muszę? Mogę!”.
Młoda kobieta w dzisiejszych czasach chce mieć wszystko: pracę, karierę, dom rodzinę. Czy tak się da? Czy to jest ciężar do udźwignięcia na dłuższą metę?
Tak, młoda kobieta może chcieć tego wszystkiego, bo tego pragnie – kariery, rodziny, pasji – ale nie da się tego mieć naraz bez kompromisów. Społeczna presja na „idealne życie” prowadzi do wypalenia. Kluczowe jest ustalenie priorytetów, odpuszczenie perfekcjonizmu i podział obowiązków. Można osiągnąć równowagę, ale nie warto mierzyć sukcesu cudzymi oczekiwaniami. Nie chodzi o to, by mieć wszystko, tylko to, co naprawdę jest dla nas ważne.

| Fot. arch.
Zapewne ciężar tych zmagań odzwierciedlają historie tych czterech kobiet. O czym one mówią?
Tak, historie czterech bohaterek spektaklu odzwierciedlają zmagania współczesnych kobiet. Każda z nich reprezentuje inną drogę, ale wszystkie mierzą się z presją społeczną, dylematami wyboru i pragnieniem wolności.
Walka z własnymi lękami – jedna bohaterka próbuje uwolnić się od przeszłości i przełamać wewnętrzne ograniczenia. Czy ma prawo do zmiany, nawet jeśli inni tego nie akceptują i przyjmują to za dziwactwo?
Macierzyństwo i kobiecość – kolejna mierzy się z presją posiadania dzieci i stereotypami dotyczącymi kobiecej roli. Czy bycie matką oznacza: musi czy może?
Relacje i oczekiwania – trzecia bohaterka doświadcza trudnych relacji, w których społeczne normy kolidują z jej własnymi pragnieniami. Czy można żyć dla siebie, niezależnie, nawet w relacjach romantycznych?
Poszukiwanie siebie – ostatnia z kobiet zmaga się z pytaniem, kim naprawdę jest poza rolami, które narzuciło jej życie – córki, partnerki, pracowniczki. Chce odnaleźć własną tożsamość i odnaleźć sens życia.
Spektakl pokazuje, że kobiety często żyją pod ciężarem „muszę”, choć w głębi serca pragną „mogę”.
Jakie marzenia mają bohaterki tej sztuki?
Bohaterki mają różne marzenia wynikające z ich osobistych doświadczeń, lęków i pragnień. Ich historie są inspirowane prawdziwymi przeżyciami oraz literackimi odniesieniami. Przede wszystkim mają wolność wyboru – każda z kobiet zmaga się z pytaniem, czy coś musi, czy może. Pragną same decydować o swoim życiu, a nie być zmuszane do podążania ścieżkami wyznaczonymi przez społeczeństwo, rodzinę czy normy kulturowe.
Ważne jest znalezienie własnej tożsamości. Bohaterki poszukują siebie, próbują zrozumieć, kim są naprawdę poza narzuconymi im rolami – matki, córki, partnerki. Chcą się uwolnić od oczekiwań innych. Chcą spełnienie w miłości i relacjach. Marzą o prawdziwej, akceptującej miłości – zarówno romantycznej, jak i tej płynącej z przyjaźni i samoakceptacji. Pragną relacji opartych na szacunku i równowadze. Chcą żyć odważne i wyrażać siebie. Poprzez muzykę, taniec, słowo i gest kobiety w spektaklu próbują wyrazić swoje emocje i pragnienia. Ich marzeniem jest to, by móc mówić głośno, co czują i czego chcą, bez strachu przed oceną. Pokonywać własne lęki. Każda z bohaterek zmaga się z trudnościami, takimi jak trauma, niespełnione pragnienia czy bolesne doświadczenia z przeszłości. Spektakl pokazuje, że marzenia bohaterek są bardzo uniwersalne – dotyczą nie tylko kobiet, ale każdego, kto szuka swojej drogi w świecie pełnym oczekiwań i ograniczeń.
I w tym tkwi siła kobiety. Mężczyźni mogą czuć się trochę zaskoczeni, może i speszeni wynurzeniami kobiet na scenie. Czy oni też mogą odnaleźć siebie w tej sztuce?
Dla wielu mężczyzn szczerość kobiety może okazać się szokująca. Mężczyźni często nie rozumieją albo nie chcą nawet wnikać w przeżycia, których doświadcza kobieta. Nie rozumieją ich albo nie chcą brać „na swoje bary” czegoś, co jest dla nich trudne czy przykre, czy wręcz niezrozumiałe.
Kobiety bardzo często zaś oczekują od partnerów, że ci się czegoś domyślą, a tak nie jest. Mężczyzna inaczej poznaje świat od kobiety, jest inny anatomicznie, hormonalnie i psychicznie. Od kobiety musi iść jednoznaczny przekaz, nawet ci inteligentni i superspostrzegawczy, nie domyślą się wszystkiego [śmiech]. Mężczyźni, tak myślę, w tym spektaklu odnajdą wiele dla siebie. Spektakl nie porusza tylko kobiecych tematów, starałyśmy się na ten temat spojrzeć szerzej…

| Fot. arch.
Czy wasz spektakl może mieć moc leczniczą, czy może kobiecie pomóc wyznaczyć drogę, jaką ma pójść, czy może wzmocnić związek, ustalić granice? Bawi czy smuci? Czy można tam odnaleźć siebie?
To odważna, pełna emocji i refleksji opowieść o tym, jak dorastamy w świecie pełnym społecznych oczekiwań i narzuconych ról. Bohaterki spektaklu, mierząc się z własnymi doświadczeniami, pytają: co naprawdę musimy, a na co możemy sobie pozwolić? „Muszę? Mogę!” to sztuka, która prowokuje do myślenia. Przeplatające się monologi, wielowarstwowe dialogi i silne, wyraziste postaci prowadzą widza przez intymne zakamarki kobiecej tożsamości. W spektaklu nie brakuje tematów tabu, humoru, wzruszeń i chwil autentycznego buntu.
Myślę, że każdy odnajdzie w spektaklu siebie, zobaczy swoją koleżankę, mamę, a może sąsiadkę, sąsiada. Sztuka i bawi i smuci, jest w niej wiele emocji. Na pewno pomoże wyznaczyć granice, bo w końcu dopadnie nas myśl, „ale ja naprawdę nic nie muszę, tylko mogę”. Mogę być szczęśliwa nie uszczęśliwiając nikogo na siłę, nie walcząc za wszelką cenę, aby być dobrą dla kogoś, kto nie jest tego wart. Może mogę, ale wcale nie muszę.
Czytaj więcej: Polski Teatr w Wilnie przedstawi spektakl „MUSZĘ? MOGĘ!”
Międzynarodowy Dzień Teatru obchodzimy od ponad 60 lat. Święto zostało ustanowione w 1961 r. z inicjatywy Międzynarodowego Instytutu Teatralnego na pamiątkę inauguracji w Paryżu, 27 marca 1957 r., Teatru Narodów – festiwalu, podczas którego spotkały się zespoły z obu stron żelaznej kurtyny. Święto ma uświadomić wartość teatru we wszystkich jego formach.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 12 (33) 22-28/03/2025