Na pierwszych koncertach dopiero powstałego zespołu artystycznego, który jednoczył młodzież polską, rozbrzmiewały nie tylko pieśni i tańce, lecz także utwory poetyckie. Grupę recytatorską przygotowywał dr Jerzy Orda, świetny znawca przedmiotu, wymagający i ofiarny.
– Od razu zaangażował się w działalność zespołu, był jednym z jego twórców. Nieprawdopodobny erudyta, wielki miłośnik i znawca Wilna szykował naszą młodzież do recytacji, doskonalił dykcję. Był obecny podczas pierwszego koncertu 8 maja 1955 r. Przeżywał, czy wszystko pójdzie sprawnie, czy występ się uda – opowiada Krystyna Adamowicz, autorka albumowego wydania o zespole „Strumieni rodzica”, była chórzystka „Wilii”.
Pracował bez wytchnienia całymi godzinami
Podczas pierwszego koncertu w auli Uniwersytetu Wileńskiego chór pod dyrekcją Piotra Termiona wykonał pieśni do słów Adama Mickiewicza „Wilija, naszych strumieni rodzica” i „Użyjmy dziś żywota”, a także zapożyczone od Mazowsza „Kukułeczkę”, „Kawaliry” i inne. Tancerze zaprezentowali poloneza z recytacją fragmentu „Pana Tadeusza”, krakowiaka i mazura. Wystąpili też recytatorzy, z których największe brawa zebrała Teresa Skupiówna.
Po upływie lat tak oto wspominała pierwsze zespołu: „Przede wszystkim w pamięci utkwiła mi praca z panem Ordą. Spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy w niewielkiej zatłoczonej salce. My, to znaczy kandydaci do wzięcia udziału w projektowanym koncercie, i On – straszy pan niewysokiego wzrostu, który postanowił cały swój czas poświęcić pracy społecznej, pracy z nami i nad nami. Recytowaliśmy na tym pierwszym spotkaniu różne urywki, co kto pamiętał. A pan Orda cierpliwie słuchał, pytał, radził, ustalał, kto do czego się nadaje. Zadziwił mnie już wówczas trafnością swych uwag i bezgraniczną cierpliwością. A potem zaczęły się próby. Pan Orda umawiał się z każdym z nas indywidualnie i pracował bez wytchnienia całymi godzinami. Nie wszyscy byli zadowoleni, była to przecież praca długa i nużąca. Pan Orda mówił cicho, spokojnie i był bardzo wymagający. Nie sypał też komplementami. A jednak byłam nim zachwycona. Praca na próbach dawała mi ogromne zadowolenie, ogromną radość. Pamiętam dokładnie, że najpierw trzeba było bardzo dobrze opanować utwór pamięciowo. To było pierwszym warunkiem. Potem recytację każdej zwrotki trzeba było ćwiczyć wiele razy, aż każde słowo nabrało treści i jak dźwięk w gamie znalazło swoje miejsce. Nigdy chyba w swoim życiu nie pracowałam tak gorliwie, jak na próbach z panem Ordą”.
Podążali zakamarkami miasta
„Był Orda, Jerzy (…) Nieprawdopodobny stwór, dziwny, trudno go nazwać właściwie człowiekiem: niesłychanie krótkowzroczny, tak że widział tylko na dwa centymetry, zatopiony w księgach – zupełny oryginał. Nic go nie obchodziło na świecie oprócz książek i historii Wilna, historii sztuki, on był nieprawdopodobnym erudytą” – tak pisał Czesław Miłosz.
– Często po próbach zabierał młodzież z zespołu na miasto i opowiadał fascynujące historie o różnych zakątkach Wilna. Pamiętam też, jak przychodził do redakcji „Czerwonego Sztandaru”. Bardzo zależało mu na tym, żeby w gazecie było więcej tematów wileńskich – opowiada Krystyna Adamowicz.
W wędrówkach z Ordą po niezliczonych zakamarkach Wilna udział brali także dziennikarze z tej redakcji, m.in. Wojciech Piotrowicz i Jerzy Surwiło.
Po upływie lat Jerzy Surwiło zainicjował w „Kurierze Wileńskim” zgadywankę „Krajobrazy Wilna i Wileńszczyzny”. Na łamach gazety opublikowano ponad 300 zdjęć, głównie nadsyłanych przez czytelników. W rezultacie powstało Grono Miłośników Wilna, które, podobnie jak za czasów Ordy, podążało zakamarkami miasta.
Nie wyobrażał sobie życia poza Wilnem
Jerzy Orda bywał też częstym gościem w katedrze polonistyki Instytutu Pedagogicznego, współpracował z powstającymi w Wilnie polskimi zespołami teatralnymi.
Był postacią tak barwną, że każdy, kto pisał o Wilnie, nie potrafił jej pominąć.
Tomas Venclova, przyjaciel Czesława Miłosza, w swojej książce „Opisać Wilno” tak wspomina Jerzego Ordę: „Rozłąka z Wilnem i Wileńszczyzną była ciosem dla Polaków, zwłaszcza dla pokaźnej warstwy ich elity kulturalnej. W mieście pozostali nieliczni przedstawiciele tej warstwy, np. archiwariusz i dziwak Jerzy Orda, który nie wyobrażał sobie życia poza Wilnem (…). Współpracownik pozostawił jego słowny portret: wąski nos, wytrzeszczone ciemne oczy, w zniszczonej marynarce i wypłowiałych spodniach, nosił drewniane sandały, przymocowane sfatygowanymi cienkimi rzemykami… Wydawało się, że człowiek ten widzi na wylot poprzez mgłę historii wszystkie jej poplątane nici. Dodawał nam odwagi i uczył, jak pod nieprzejrzystą warstwą dojrzeć najważniejsze wydarzenia, które tu, na pograniczu Wschodu i Zachodu, są tak zagmatwane i kapryśne”.
Niezastąpiony ekspert historii Litwy
Dr Jerzy Orda był najwybitniejszym archiwistą Wilna. Umiał odczytać dokumenty w języku staroruskim, łacińskim i innych. Mimo to w latach 50. ub.w. został wyrzucony z archiwum, ponieważ sprzeciwił się wywiezieniu części zbiorów do Mińska i Lwowa.
W międzyczasie znalazł zatrudnienie w Litewskiej Akademii Nauk. Pobierał pensję portiera, lecz faktycznie służył litewskim naukowcom jako niezastąpiony ekspert od historii Litwy. Lepszy czas nastąpił w jego życiu w 1958 r., gdy został ponownie zaproszony do pracy w Centralnym Archiwum Historycznym Litewskiej SRS.
Zmarł 8 czerwca 1972 r. w wieku 67 lat. Został pochowany na Rossie, w parkowym krajobrazie doliny południowej.
Prof. Edmund Małachowicza, były wilnianin, znakomity znawca dziejów i sztuki naszego miasta, pisze: „Nad grobem na Rossie licznie zgromadzeni Polacy mogli uczcić tego wielce zasłużonego dla kultury i polskości »wilnianina z wyboru«, jak go określono w nekrologu opublikowanym w Polsce… Doktor Jerzy Orda nie opuścił Wilna »w ramach repatriacji«, lecz pozostał wśród rodaków pozbawionych w znacznym stopniu swej dawnej elity inteligenckiej. Później, ze składek społeczeństwa wileńskiego, wzniesiono mu estetyczny pomnik nagrobny w formie granitowej płyty z podobizną i facsimile podpisu zmarłego”.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 31 (87) 02-08/08/2025