Honorata Adamowicz: O Panu mówią często, że jest Pan dzieckiem teatru, że wyrósł na scenie. Czy od zawsze marzył Pan o aktorstwie?
Edward Kiejzik: Nigdy nie marzyłem o tym, że zostanę aktorem. Nie wiem nawet, czy mam prawo tak o sobie mówić – może dopiero po wielu latach grania człowiek zyskuje pewność. Lubię jednak role, które stworzyłem: „Zapiski oficera…”, „Tu mówi Szwejk”, „Pieszo”, „Emigranci” Mrożka, „Kartoteka rozrzucona” według Różewicza. Po czasie zastanawiam się, jak zagrałbym je dziś – po 20 latach człowiek inaczej patrzy na świat. Pewnie stało się tak dlatego, że od dziecka byłem przy scenie z mamą – i za to jestem jej ogromnie wdzięczny.
Zdarza mi się także produkować i reżyserować. Wystawiłem „Zagubionych we mgle” według bajki Jurija Kozłowa „Jerzyk we mgle”. Chętnie wróciłbym do tego tytułu – z innymi rozwiązaniami, ale tą samą myślą przewodnią.
Teatr nie powstaje jednak wysiłkiem jednej osoby. To żywy organizm – spektakl tworzy się wspólnie z aktorami, pod klarowną, ale otwartą myślą reżysera. Zawsze będę powtarzał: „Kochaj teatr w sobie, nie siebie w teatrze”. I rób wszystko dla widza, nie dla zaspokojenia dziwnych ambicji.
Czytaj więcej: Piotr Cyrwus: To będą „Emigranci” transgraniczni
Łączy Pan karierę artystyczną z zarządzaniem instytucją. Jest Pan aktorem, dyrektorem teatru, ale przede wszystkim bardzo wrażliwym człowiekiem. Czy trudno to wszystko jest połączyć?
Najtrudniejsze jest ogarnianie wszystkiego naraz. Mam na koncie kilka granych tytułów, ale przy natłoku obowiązków administracyjnych – przygotowywanie projektów, rozliczeń, dokumentów – trudniej mi mobilizować się do ról. Zawsze powtarzałem, że najchętniej byłbym „bardziej aktorem niż dyrektorem”. Im dalej, tym to trudniejsze. Ale zawsze trzymam się maksymy: „Staraj się, żeby ludzie po spotkaniu z tobą i twoją rolą odchodzili choć trochę szczęśliwsi lub lepsi”.
26 maja 2023 r. decyzją ministra kultury RL Simonasa Kairysa Polskiemu Teatrowi „Studio” w Wilnie (pod kierownictwem Lili Kiejzik) przyznano status zawodowego teatru. To instytucja, która od 65 lat promuje polską kulturę na terenie Litwy, to jedyny polski zawodowy teatr na Litwie, ale nie otrzymuje od państwa litewskiego żadnego wsparcia finansowego. Jak teatr działa?
Zastanawiamy się, jak prezentowalibyśmy się jako teatr – czy to polski w Polsce, czy litewski na Litwie. Nie mamy tu lekko. Teatry państwowe i samorządowe na Litwie mają stałe dotacje – raz większe, raz mniejsze – my natomiast na administrację nie mamy praktycznie nic. Przez ostatnie 10 lat wspierały nas polskie programy rządowe poprzez Fundację „Pomoc Polakom na Litwie” im. Jana Olszewskiego. Dostawaliśmy środki na administrowanie i honoraria dla aktorów – to nas ratowało. Nie mamy jednak struktury porównywalnej z teatrami państwowymi, gdzie przy samej promocji pracuje kilka osób, a administracją zajmują się odrębne zespoły. U nas wszystko robimy własnym czasem i kosztem. Trudno konkurować z instytucjami, które mają stałą dyrekcję, administrację i etaty.
Dla przykładu: teatr na Pohulance, obecny Wileński Teatr Stary, zatrudnia ok. 100 osób, z czego mniej więcej 30 proc. to aktorzy. Nietrudno sobie wyobrazić, jak rozbudowany jest tam aparat promocji, produkcji i realizacji. My obracamy się w gronie trzech–pięciu osób, które wykonują całość pracy. Gdy patrzę na budżety niektórych spektakli produkowanych przez duże sceny, czasem myślę, że za taką kwotę my utrzymujemy teatr przez cały rok i jeszcze wystawiamy premiery. To nie jest żal, raczej refleksja: szkoda, że nie możemy w pełni pokazać potencjału i zrealizować celów choćby za połowę tych środków.
Różnica między nami a teatrami państwowymi jest zasadnicza: my pracujemy dla idei. Ta idea w nas nie gaśnie. Dążymy do tego, by Wileński Teatr Stary stał się także domem dla Polaków – by działała w nim polska trupa grająca na stałe po polsku i nie na zasadzie projektów jednorazówek; może pod nazwą „Trupa na Pohulance”. Często mówi się w Wilnie o potrzebie założenia teatru mniejszości narodowych. Skoro ok. 20 proc. mieszkańców to Polacy, to naturalne, że zasługują na adekwatny udział w budżecie kultury. Gdybyśmy dysponowali choć częścią takich środków, efekt naszej pracy byłby o wiele bardziej widoczny.
Czytaj więcej: Stało się: Po 80 latach w Wilnie znów działa polski, zawodowy teatr
Jest Pan wieloletnim dyrektorem teatru, czuje Pan przemiany w teatrze na świecie?
Żyjemy w dziwnych czasach – każdy wyraża się jak chce. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie spadek jakości i przewaga ilości nad rzetelną pracą. My stawiamy na jakość, nie na masową produkcję. Dziś niemal wszystko bywa nazywane teatrem: performance, tańce, stand‑up… Nie deprecjonuję stand‑upu. To często bliskie monospektaklowi i wymaga świetnego aktorstwa – ale mam wrażenie, że twórcy czasem się rozpraszają i gubią, kim chcą być.
Druga rzecz: teatry często inwestują w projekty podporządkowane wizji reżysera, który ignoruje intencję autora dramatu. Gdy bierzemy na warsztat utwór napisany sto lat temu, powinniśmy się zastanowić, co autor chciał powiedzieć. Jeśli ktoś ma własną, zupełnie inną wizję – niech napisze własny tekst i wystawi go pod swoim nazwiskiem.

| Fot. archiwum prywatne
W swoich spektaklach PTS najczęściej korzysta z dzieł polskiej literatury.
Sięgamy po literaturę polską – jest bogata i niezwykle ciekawa – i uważam, że polski teatr powinien przede wszystkim promować polską dramaturgię. Dopiero potem, jeśli wystarczy czasu i sił, można sięgać szerzej.
Na czym, w Pana ocenie, polega stabilna praca teatru?
Na stabilnej administracji. Ktoś musi organizować próby, zwoływać aktorów, prowadzić castingi, dbać o promocję. Bez zaplecza administracyjnego nie da się dobrze rozpocząć pracy nad spektaklem. Mimo braku etatów robimy co możemy – i patrząc na prywatne sceny na Litwie, widzę, że rezultat naszej pracy wcale nie jest mniejszy od ich osiągnięć.
Na koniec, czy ma Pan wymarzoną rolę? Jakie są Pana marzenia związane z teatrem dziś?
Jestem na takim etapie, że przede wszystkim chciałbym grać. Marzę o spokojniejszych czasach – dla mnie i dla ludzi – by można było więcej analizować i pracować w skupieniu. Wtedy na pewno trafiłaby się rola w pięknym tekście. Na razie nie mam jednego „wymarzonego” tytułu – może jeszcze do tego dojrzeję.
Czytaj więcej: Polskie Studio Teatralne w Wilnie — Edward Kiejzik
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 37 (104) 13-19/09/2025