Brenda Mazur: Panie Wojciechu, Pan – ale i ja też – pamięta czasy, kiedy książki Sergiusza Piaseckiego były zakazane. Były to czasy Polski Ludowej, a jego twórczość, była uznawana za niepożądaną – uczyłam się historii komunistycznej, w której Piasecki nie istniał.
Wojciech Jaskuła: Nic odkrywczego nie powiem, bo mam podobne doświadczenia. Moja znajomość twórczości przez całe dekady niczym nie różniła się od tzw. przeciętnego Polaka. Sergiusz Piasecki? Był ktoś taki. Napisał „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”. I to w zasadzie wszystko, co o nim wiedziałem, choć nie ukrywam, że byłem molem książkowym; ale jego książek po prostu nie było.
„Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” przeczytałam w późnych latach 80. ub.w., kiedy ten tytuł pojawił się w drugim obiegu, i… przeżyłam szok, chociaż już wcześniej zorientowałam się, że mnie w szkole oszukiwano. A jak u Pana przebiegała znajomość z pisarzem?
Trafiłem na niego jeszcze później. Już w czasach mediów społecznościowych, w jakiejś grupie poświęconej Kresom, ktoś udostępnił fragment jego książki pt. „Człowiek przemieniony w wilka”, zaczynający się od słów: „W mojej wyobraźni wszystko to jest cyrkiem. Cyrkiem szatana. Ustawiono dla niego trybunę na Górze Zamkowej. Zasiadł tam ze świtą diabłów i wiedźm i bawi się widowiskiem”. Dalej następuje opis tego, jak Wilno przeszło z rąk polskich w sowieckie, z sowieckich w litewskie, z powrotem w sowieckie, później w niemieckie i znów w sowieckie. „Szatan ryczy ze śmiechu. No, a co dalej? Przecież upłynęło dopiero rok i pięć miesięcy…” – mówi Piasecki słowami bohatera swojej książki.
Niby znam historię, ale ta wrażliwość Piaseckiego na los miasta mnie zastanowiła. Zaczęło się właśnie od „Człowieka przemienionego w wilka”, druga była kontynuacja, czyli „Dla honoru organizacji”, a trzecia niedokończona „Upadek wieży Babel”, który to trójksiąg osobiście nazywam trylogią wileńską.
Czy dzisiejszy tzw. przeciętny czytelnik ma prawo czuć się winny, że nie zna twórczości Sergiusza Piaseckiego?
Nie sądzę. W czasach II RP rekordy sprzedaży biły książki Henryka Sienkiewicza, Ferdynanda Ossendowskiego i właśnie Sergiusza Piaseckiego. Po II wojnie światowej w Polsce socjalistycznej perfekcyjnie wyczyszczono pamięć o drugim i trzecim z powodu obnażania przez nich patologii komunizmu. To tylko pokazuje, jak działał system cenzury. Nie możemy się obwiniać, że żyliśmy w czasach, w których wymazywano pisarzy z powodu ich niepoprawności ideologicznej. To jest wina systemu, a nie ludzi, którzy w nim żyli.
Co fascynuje Pana najbardziej w Sergiuszu Piaseckim – jego książki czy jego porywający życiorys?
Przede wszystkim fascynuje mnie jako człowiek i jego sposób patrzenia na świat, w którym najważniejszy jest tzw. zwykły człowiek. Piasecki nie interesuje się Wielką Historią, ale patrzy, jak Wielka Historia wpływa na życie zwykłych ludzi, co doskonale widać na przytoczonym powyżej przykładzie. Wojska przechodziły przez Wilno w te i we wte, a ludzie musieli w tych warunkach jakoś żyć. Sergiusz Piasecki – przemytnik, złodziej, kryminalista skazany na wieloletnie więzienie. Ciężko o kimś takim powiedzieć, że jest humanistą, a jednak zaryzykuję i stwierdzę, że jego twórczość cechują humanizm i podkreślenie podmiotowości, a nie przedmiotowości człowieka. Gdzieś trafiłem na określenie, że Piasecki pisał o tzw. szlachetnych złodziejach. To klasyczny oksymoron, ale… przypomina mi się kultowa scena z filmu pt. „Vabank”, w której Kwinto mówi: „Zamiast kraść jako dyrektor fabryki, sekretarz czy inny prezes, lepiej już kraść par excellence jako złodziej. Tak jest chyba uczciwiej”. Fikcyjny bohater filmowy i prawdziwy pisarz mówią dokładnie to samo. Smutne jest to, że te słowa są także i dziś aktualne.
Czy jego dzieciństwo mogło wpłynąć na jego dalsze życie? Przypomnijmy, że był nieślubnym dzieckiem zruszczałego polskiego szlachcica Michała Piaseckiego i białoruskiej wieśniaczki Kławdii Kułakowicz. Jego wychowaniem zajmowała się konkubina, która się nad nim znęcała.
Oczywiście, że tak. Kluczowe były relacje, a raczej patologia tych relacji. Psychologowie twierdzą, że całą miłość, jaką rodzice mogą dać dziecku, to jest okres do trzeciego roku życia dziecka, a on tej miłości był pozbawiony. Później rewolucja październikowa, która zabrała mu przyjaciół. Następnie I wojna światowa i w końcu wojna polsko-bolszewicka. W wieku 21 lat, gdy człowiek dopiero co wchodzi w dorosłe życie, on był już bardzo życiowo doświadczony. Który z dzisiejszych dwudziestolatków ma taki bagaż negatywnych doświadczeń?
Miał prawo stracić wiarę w rodzinę i, nazwijmy to, opiekuńcze państwo. Nie widział się w roli posterunkowego w Wilnie i szybko złożył podanie o przeniesienie do wydziału śledczego. Nie złożył przysięgi Armii Krajowej w czasie kierowania wileńską egzekutywą podczas II wojny światowej. Dla mnie są to dowody, że nie czuł się akceptowany społecznie i nie chciał być trybikiem w aparacie państwowym.
Wspomniał Pan o wojnie polsko-bolszewickiej. Po niej nie mógł znaleźć sobie normalnego zajęcia i żył życiem tułacza. Zajmował się przemytem, szulerką, fałszerstwami, a nawet – podobno – produkcją pornografii. Ten etap życia stał się również inspiracją jego późniejszej twórczości, pełnej wątków osobistych co opisał w książce pt. „Żywot człowieka rozbrojonego”.
Jest taki słynny film pt. „Pluton”, w którym amerykański reżyser Oliver Stone przedstawia traumy, jakie mają żołnierze na wojnie i po wojnie w Wietnamie. A czy zbyt ryzykowną tezą będzie stwierdzenie, że Piasecki pisał o tym samym kilka dekad wcześniej? Czy w tych dwóch z pozoru niemających nic wspólnego ze sobą historii nie można dopatrzyć się wspólnego mianownika? Wszystkie wojny są takie same. Bez względu na umiejscowienie geograficzne i spory ideologiczne, które do nich doprowadzają – kończą się dramatem wszystkich. Ofiar, bo stracili życie, i tych, co przeżyli, bo wojna poczyniła w ich psychice nieodwracalne spustoszenie. Ile słyszy się historii o syndromie stresu pourazowego u osób wracających z konfliktów wojennych? A czy Piasecki miał prawo cierpieć na taki uraz po tym czego doświadczył? Balansował od dzieciństwa na skrajnie granicznych emocjach.

| Fot. archiwum prywatne Wojciecha Jaskuły
Przekraczanie granicy stało się w ogóle jego zawodem…
I tutaj dochodzimy do wątku, który najbardziej lubię u Piaseckiego, a więc tego, jak wielka polityka wpływa na życie zwykłych ludzi. Proszę zobaczyć, że w swojej najsłynniejszej książce pt. „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” Piasecki chyba nawet jednego razu nie krytykuje postanowień traktatu ryskiego, na mocy którego pojawiła się granica, na której dzieje się akcja książki. Gdy byłem w Stołpcach, Białorusini mi przypomnieli mi, że tu w czasach II RP była ostatnia polska stacja kolejowa. Nieopodal jest Raków, gdzie dzieje się akcja „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”. Ktoś gdzieś na mocy jakiegoś traktatu postanowił, że tu będzie granica, ale tym samym w sposób nienaturalny podzielił społeczność, która tu żyła od wieków. Granica utrudniła relacje i interesy. Społeczną odpowiedzią na granicę był przemyt. Przemytnik Piasecki. Źle się to kojarzy, ale znów zapominamy o kontekście historycznym. Piasecki nie krytykuje, nie żąda rozliczeń za to, że ktoś w zaciszu jakiegoś gabinetu narysował palcem na mapie granice. Po prostu opisał to, jak sobie ludzie w tej sytuacji radzili – przy jego nieskromnym udziale. To skupienie się na ludziach sprawia, że nazywam go kronikarzem losów Wileńszczyzny.
O mały włos byśmy tych kronik Piaseckiego nie mieli, gdyby Melchior Wańkowicz nie nagłośnił sprawy jego uwolnienia z więzienia na św. Krzyżu.
Myślę, że w tym przypadku kluczowe znaczenie ma fakt, że Wańkowicz także pochodził z Kresów. Nagle trafiła do niego książka jakiegoś więźnia, który opisuje folklor pogranicza polsko-sowieckiego. To był świat, który Wańkowicz doskonale znał. Mnie jednak fascynuje coś innego. Patrząc na wynędzniałego, schorowanego więźnia, trudno dostrzec pisarza, który przejdzie do historii. To dowód, że nigdy nie można oceniać drugiego człowieka, a tym bardziej go przekreślać. Ile jest historii, że ludzie po okropnych przeżyciach nie radzą sobie i popełniają samobójstwa, albo chwytają za broń i „odreagowują”. Piasecki miał „papiery”, aby zostać psychopatą, a został… pisarzem. System skazał go na zapomnienie w lochach św. Krzyża, a tu proszę… dzięki swojej twórczości stał się niezapomniany wbrew wszelkim wyrokom aparatu państwowego. Wielka afirmacja życia człowieka.
Równie ciekawy jest wątek w sprawie Józefa Mackiewicza, skazanego na śmierć przez wileński sąd Armii Krajowej pod pretekstem kolaboracji z Niemcami. Piasecki stanął w jego obronie.
I znów mamy fikołek z systemowych zamierzeń. Wyrok śmierci AK. Jest papier, więc trzeba wykonać. Przypomnę, że do wydania wyroku śmierci przez AK m.in. na Mackiewicza przyczynił się artykuł opublikowany w wileńskiej gazecie „Niepodległość” pt. „Trzej panowie z »Gońca Codziennego«”. Piasecki nie wykonał wyroku, a więc rozkazu swoich przełożonych. W książce pt. „Dla honoru organizacji” Piasecki świetnie przedstawił dylematy, które wówczas nim targały.
Przecież równie dobrze Piasecki sam mógł dostać wyrok śmierci za to, że odmówił wykonania wyroku na Józefie Mackiewiczu. Gdyby tak się stało, to dziś mielibyśmy książki Mackiewicza, ale nie byłoby książek Piaseckiego. A może nie byłoby i książek Mackiewicza, bo wykonanie wyroku powierzono by komuś innemu. Na cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie przecież leżą ofiary egzekutywy Piaseckiego i do dziś budzą polemiki historyków.
Czytaj więcej: Wileńszczyzna Józefa Mackiewicza
„Zapiski oficera Armii Czerwonej” to z pewnością książka, która „pomogła” Piaseckiemu trafić do lamusa w PRL. W tym jednak przypadku już po upadku systemu doczekaliśmy się przynajmniej sztuk teatralnych. Również tej wileńskiej zrealizowanej w Polskim Teatrze „Studio”.
Osobiście uważam, że każda polska wycieczka do Wilna powinna mieć w swoim programie obowiązkowo sztukę w reżyserii Sławomira Gaudyna z wybitną rolą Edwarda Kiejzika. Zobaczyć sztukę w mieście, w którym dzieje się akcja książki, jest czymś niesamowitym. Widziałem też wersję białostocką, gdzie w rolę starszego lejtnanta Michaiła Zubowa wcielił się Krzysztof Ławniczak. Obie adaptacje nie są do końca wierne książce, a smutna konstatacja jest taka, że Piasecki, kończąc książkę, uświadamia czytelnika, że system bolszewicki jest systemem niereformowalnym, czego w teatralnych interpretacjach nie ma. Rozumiem intencje autorów sztuk teatralnych, że upłynęło sporo czasu od napisania tej książki przez Piaseckiego i świat się zmienił. Wydarzenia jednak ostatnich kilku lat pokazują, że to jednak Piasecki miał rację. Imperializm nigdy się nie zmieni.
Czytaj więcej: „Zapiski oficera Armii Czerwonej” na dużym ekranie!
Co można by zrobić, aby dorobek Sergiusza Piaseckiego stał się bardziej popularny?
Marzy mi się wielka filmowa produkcja, nie tyle adaptacja którejś z książek, ile życiorysu Sergiusza Piaseckiego. Przecież on miał tyle przeżyć, i to tak skrajnie ekstremalnych, że niejeden fikcyjny bohater filmowy mógłby się zawstydzić. Jestem pewien, że po projekcji, tłumy ruszyłyby do bibliotek.

| Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Rozmawiamy o Piaseckim z okazji jego 61. rocznicy śmierci. Zmarł tak jak żył. Całe życie na marginesie; spoczywa z dala od miejsc, w których żył i tworzył, czyli na cmentarzu w Hastings pod nagrobkiem ozdobionym gwiazdozbiorem Wielkiej Niedźwiedzicy.
Myślę, że Sergiusz Piasecki zasługuje na jakąś formę upamiętnienia w Wilnie. Może tablica pamiątkowa? Może ekshumacja i pochówek w Wilnie. Tym, którym przeszkadza jego życiorys, mogę powiedzieć tak: kto znajdzie życiorys jakiegokolwiek pisarza bez skazy, niech pierwszy rzuci w Piaseckiego kamieniem. W Piaseckim Wileńszczyzna ma nie tylko kronikarza, lecz także ambasadora, który o Wileńszczyźnie tak mówił.
„Ja zaś kocham macochę, bo pochodzę z Nowogródzkiego. Wilno poznałem, gdy miałem 22 lata. Byłem nim urzeczony, chociaż powodziło mi się tam marnie. Do Wilna wracałem zawsze, gdy mogłem. Przetrwałem tam, w warunkach okropnych, cała wojnę, chociaż miałem kilka sposobności, żeby się wydrzeć za granicę… A teraz, jeśliby zorganizowano ankietę: jakie miasto i kraj są najpiękniejsze na świecie? – odpowiedziałbym bez namysłu: Wilno i Wileńszczyzna”.
Miał biologiczną macochę, która go krzywdziła, ale jak sam mówił, miał też drugą i chyba już najwyższy czas, aby Wilno i Wileńszczyzna upomniały się o swego przybranego syna, bo choć był dzieckiem trudnym, to zostawił po sobie piękny pamiętnik miłości dla wileńskiej macochy.
Niech Wileńszczyzna mu się odwdzięczy za to co dla niej zrobił.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 37 (104) 13-19/09/2025