Nawet przypadkowi przechodnie starali się przez płot popatrzeć co się działo przedwczoraj na boisku przedszkola – szkoły „Šaltinėlis” (Źródełko), które znajduje się w dzielnicy Naujininkai.
Bo to właśnie ta wyżej wymieniona placówka już po raz drugi przygotowała finał konkursu fotograficznego „Moje dziecko w obiektywie”, który tradycyjnie organizuje „Kurier Wileński”. W tym roku odbył się już po raz jedenasty, bynajmniej nie tracąc na popularności (redakcja otrzymała ponad 200 zdjęć), wręcz odwrotnie zdobywając coraz więcej zwolenników i coraz więcej wyróżnionych. Bo takie jest założenie tej tradycyjnej imprezy, że laureatów ma być tyle, ile lat liczy nasze codzienne jedyne polskie pismo na Litwie. A więc w tym roku równo 56.
Ale co tam mówić o takiej liczbie, kiedy piszemy o tej chwili, kiedy to właśnie na tym nowiutkim boisku, ufundowanym dla danego przedszkola – szkoły przez samorząd miasta Wilna za chwilę miał się odbyć ten wspaniały koncert – zabawa przyszykowany staraniem wychowanków danej placówki, jak też wręczenie nagród zwycięzcom. Przecież ta liczba pomnaża się kilkakrotnie, poprzez rodziców, dziadków, krewnych i znajomych, którzy gremialnie towarzyszyli pociechom.
Takich chwil opisać się nie da, bo nawet aparat fotograficzny nie jest w stanie w pełni przekazać emocji, łez wzruszeń tej widowni. I tych, tak różnych wiekowo widzów.
5–miesięczny Tomek jest najmłodszym nie tylko widzem, ale też zwycięzcą konkursu. Ale, jak za chwilę dowiemy się, od jego mamy, Marzeny Guleckiej, jest na takim konkursie już po raz (!?) drugi. Co prawda, pierwszą imprezę „oglądał”, jeszcze w brzuszku mamy. Wtedy to nagrodę konkursową, piękny samochód, z rąk naszej stałej sponsorki Zofii Matarewicz odbierała jego starsza, dziś 3,5 latka licząca siostrzyczka Agatka. Od razu powiedziała mamie: „Jak będę miała braciszka, to tym samochodem przywiozę go na takie święto”.
Braciszek urodził się 1 stycznia, czyli 1 czerwca na Międzynarodowy Dzień Dziecka [z którym regularnie jest łączony finał konkursu], liczył równiutko pięć miesięcy. A szczęśliwy los sprawił, że razem ze starszą siostrzyczką trafił do grona zwycięzców.
Mama Marzena Gulecka z zawodu jest nauczycielką. Prowadzi język angielski w dwóch szkołach: St. Moniuszki w Kowalczukach i M. Balińskiego w Jaszunach. Obecnie jest na urlopie macierzyńskim, opiekuje się dziećmi i stara się dla nich zapewnić wszelkie rozrywki. Kiedy tylko ogłoszono kolejny konkurs, wysłała zdjęcie obu pociech z nikłą nadzieją, że może choć jedno dziecko znajdzie się wśród laureatów. Trafiło dwoje i mały Tomek stoicko, na rękach mamy, siostrzyczki i znajomych przetrwał cały maraton koncertowo – zabawowy, wraz z wręczaniem nagród, które odbyło się [z powodu tego deszczu] już w sali.
Ale jak żartobliwie zaznaczył w swym słowie powitalnym prezes „Kuriera Wileńskiego” Zygmunt Klonowski: „Powiodło się wszystkim, bo mamy nie jedną imprezą, ale dwie – jeden występ pod otwartym niebem, natomiast drugi – kameralny, ale niemniej jednak wesoły. Zresztą, podczas deszczu rosną nie tylko grzyby, ale też dzieci”.
Te momentalne przenosimy z jednego miejsca na drugie, zostały przyjęte przez wszystkich jako zabawa, bo gospodarze i w tym miejscu okazali się na wysokości zadania – odbyło się to błyskawicznie. A że w sali było nieco ciasnawo – no to trudno, ale ciepło, swojsko i jakoś bardziej rodzinnie.
Co prawda, widząc jak deszcz psuje dekoracje tej sali pod otwartym niebem – żal ogarniał, bo tu pracujące panie tak dużo czasu, starań i pomysłów tu włożyły.
Do „Źródełka” na finał konkursu „Moje dziecko w obiektywie” przyszli przedstawiciele oświaty samorządu miasta Wilna, kierownicy innych przedszkoli stołecznych, starosta danego starostwa, na którego terenie znajduje się przedszkole – szkoła. Zresztą, czy wszystkich wymienisz!
Ale niewątpliwie najważniejszymi gośćmi tego dnia byli finaliści konkursu. 56 odświętnie ubranych, uroczych i tak różnych wiekowo dzieci. To z myślą o nich i dla nich, staraniem „Źródełka” został przygotowany program artystyczny. Takiego krakowiaka, jakim zainaugurowana została impreza, nie powstydziłaby się nawet scena zawodowa. Kto zna Marzenę Grydź i kierowany przez nią zespół „Sto uśmiechów”, doskonale wie, jak wysokie wymagania ma wobec tych, których uczy. Dlatego poszczęściło się dzieciom, uczęszczającym do „Šaltinėlisu”, bo tu także Marzena tańce prowadzi.
Młoda, energiczna, ambitna, pracowita — te wszystkie przymiotniki dotyczą dyrektorki tej placówki, Wiolety Kuczinskiej. Przy tym skromnej i bardzo koleżeńskiej. Zapytana, kto najbardziej się przyczynił do powodzenia całej imprezy, odpowiedziała: „Cały zespół”. I wiemy, że nie było to jedynie kurtuazyjne zdanie, a szczera ocena pracy każdego z kim od lat pracuje, a od kilku lat kieruje, jako dyrektor.
Jolanta Szwabowicz oraz Danuta Gołubowska, panie na co dzień pracują jako przedszkolanki, a podczas imprez artystycznych prowadzą konferansjerkę. I to jak prowadzą! Miały więc dla każdego miłe, serdeczne słowa, kto tu był. I tym słowem szczodrze się dzieliły z każdym, kto wstąpił w progi „… naszego Domu, gdzie w tym dniu spotkała się cała rodzina – rodzina Czytelników „Kuriera Wileńskiego”. A przepustką do tego spotkania był dobry humor, który każdy z sobą przyniósł.
Robert Mickiewicz, redaktor naczelny „Kuriera Wileńskiego”, witając zebranych, nie omieszkał pozdrowić z Międzynarodowym Dniem Dziecka, z którym łączony jest finał tego konkursu fotograficznego, jak też podziękować sponsorom, bez których nie odbyłaby się żadna, w tym też ta impreza”.
A mówiąc o sponsorach „Kurier” ma wyjątkowe szczęście. Bo, na przykład, w tym roku każde dziecko zostało obdarowane ciastkami piekarni „Kamion”, którą to sukcesywnie w Zujunach prowadzi rodzina państwa Andrzejewskich. Szczodrze sponsorując wiele imprez, dołączyli się też w tym roku po raz pierwszy [ale sądzimy, że nieostatni] i do naszego konkursu fotograficznego „Moje dziecko w obiektywie”.
To tylko jedyny przykład „wyłapanych” przez kierownika działu promocji naszego pisma Zbigniewa Markowicza, sponsorów. Zbyszek umie dojść do każdego, porozmawiać o życiu i tak jakoś nienatrętnie zachęcić do udziału. I co najważniejsze, zachować te kontakty na następne lata. Co prawda, stały organizator wszystkich naszych konkursów, w tym i tego, czyli nasz kolega, tym razem zorganizowany przez siebie konkurs nie mógł oglądać, bo znajduje się w szpitalu, ale sercem, duszą był w tej chwili na sali i na pewno przeżywał o wiele więcej niż zazwyczaj.
Piosenkę zamieniał taniec a taniec wesoła zabawa, a chmury coraz szybciej zbliżały się do „Źródełka”. Widocznie też chciały zabawę pooglądać. Próbowały, co prawda, dzieci je rozpędzić, biorąc do rączek wesołe jasne promyki, ale niestety, deszcz uparciuch nie chciał się wycofywać.
I kiedy na scenie na całego rozbawiły się smerfy, zaczęło… kap, kap…. Ale, smerfy nie byłyby wesołymi smerfami, żeby ich krople przestraszyły – doskonale zabawę kontynuowały w sali, a dzieciaki na widowni aż piszczały z zachwytu, kiedy na nich posypał się inny deszcz – cukierkowy. A po nim… nagród.
9–letnia Marta Stankiewicz chyba więcej cieszyła się z nagrody, którą otrzymał jej 1,5– roczny braciszek Karol niż sama. Bo ona, niepierwszy raz w takim konkursie uczestniczy, a on pierwszy. Trzeba było widzieć, jak opiekuje się braciszkiem i jak stara się mu wytłumaczyć, co dalej będzie, i jak on ma „po męsku” się trzymać, bo już, już będą prezenty.
Ano i był ten deszcz upominkowy, o który zatroszczyli się hojni sponsorzy, których też szczerość i otwartość dzieci tak ujęła, że od lat w takiej imprezie, nie zważając nawet na ogólny kryzys ekonomiczny, uczestniczą.
Nie żałowali też sił i wysiłku rodzice, by przyjechać na finał konkursu, szczególnie ci, mieszkający dosyć daleko od Wilna. Od lat na finał do stolicy kuzynów Wiktorię i Eimutisa Okstin przywozi Helena Ališkevičienė, która nie tylko nie żałuje fatygi, ale też nie omieszka podziękować gazecie i podstawowemu organizatorowi panu Markowiczowi za tak oczekiwaną nie tylko przez dzieci imprezę.
Nie pożałowała też trudu Wioleta Dulko z Rakańc, by pokonać w jedną stronę 24 kilometry autobusem (tato był w pracy), by pokazać małej dwuletniej Adrianie i o dwa lata starszej Gabrieli tę wspaniałą zabawę.
A to, że 2,5–letni Andrzej Żało znalazł się wśród finalistów — to zasługa babci, czyli Czesławy Romanczyk z Niemenczyna. Bo to ona wyczytała w „Kurierze”, że taki konkurs odbywa się. Powiedziała o tym córce Joli Żało, no, i w ten sposób zdjęcie Andrzejka zostało wysłane na konkurs.
A z tą gazetą, to już, jak mówi pani Czesława, to zasługa córki, czyli Joli. Bo to ona dla rodziców „Kurier” zaprenumerowała w prezencie (oby więcej takich przykładów) i w ten sposób rodzina seniorów, czyli Czesława i Bernard Romanczyk wciągnęli się od nowa do lektury gazety. Kiedyś ją regularnie prenumerowali i teraz obowiązkowo zaprenumerują, bo bez niej dnia nie rozpoczynają. A teraz proszę i wnuka finalistę mają. Przyjechała oczywiście cała rodzina — babcia, dziadek, mama, tato. Mama nawet własną fryzjernię, którą w Niemenczynie prowadzi, na te godziny porzuciła, no, bo jakże, przecież to pierwsza wygrana synka.
Takich spotkań na sali mieliśmy wiele. Nie sposób je wszystkie wymienić. Ale nie można ominąć milczeniem spotkanie z nader sympatycznym panem z Warszawy, czyli Witoldem Semikiem, który na tę imprezę do „Źródełka” wraz z córką Beatą przyjechał.
Pan Witold reprezentuje Stowarzyszenie „Dobry Duszek” i jak przystało nazwie, którą sam wymyślił, jest rzeczywiście dobrą duszą na Wileńszczyźnie, wszędzie tam, gdzie potrzebna jest pomoc. Jaką tylko da się zebrać — przybory szkolne, aparatura itd. Przekazuje je szkołom, przedszkolom, dzieciom. I tak już od 2002 roku przyjeżdża na Wileńszczyznę, dotąd znaną tylko z literatury, historii. I mimo że żadnych korzeni rodzinnych tu nie ma, to jak sam mówi, jest już wilniukiem i ten bakcyl wileński chce córce przekazać. Dlatego do Wilna po raz pierwszy ją przywiózł.
Wszystko, co dobre, prędko się kończy. Dobiegł końca finał jedenastego już tradycyjnego konkursu „Moje dziecko w obiektywie”.
Pozostały tylko wspomnienia. Jak najlepsze. A do tych pozytywnych wspomnień przyczyniły się wszystkie niestrudzone panie ze „Źródełka”, które wraz ze swą dyrektorką zrobiły wszystko, by każdy czuł się tu dobrze i swojsko.