Patriarcha litewskich konserwatystów, europoseł Vytautas Landsbergis znowu zaatakował litewskich Polaków. Zaatakował w sposób niewybredny i cyniczny. Oświadczył, między innymi, że polska mniejszość na Wileńszczyźnie ma problemy z odzyskaniem znacjonalizowanej przez sowietów ziemi, bo winni temu jacyś mistyczni urzędnicy, przy czym nie tylko narodowości litewskiej, ale w równej części także Polacy.
Landsbergis uważa też, że na Wileńszczyźnie zachowała się władza sowiecka, zaś uosobieniem tej władzy jest Akcja Wyborcza Polaków na Litwie. O tym prof. Landsbergis opowiadał podczas środowej prezentacji książki „Nasz patriotyzm, ich szowinizm”. Jest to wywiad-rzeka z Landsbergisem, który przeprowadził i spisał polski dyplomata Mariusz Maszkiewicz. Polska prezentacja książki z udziałem Vytautasa Landsbergisa i ambasador Litwy w Polsce Lorety Zakarevičienė odbyła się w ubiegłym roku, 18 listopada, na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Podczas toruńskiej prezentacji profesor również nie szczędził słów krytyki pod adresem litewskich Polaków, jednak w środę, w Wilnie, atakując Polaków, profesor wykazał się szczególnym cynizmem.
— To mogło być w ich interesie — przytrzymać tę ziemię. Bądź, jak sądzę, był również ten powód, że ci ludzie, którzy otrzymają ziemię, niekoniecznie będą na niej mieszkali, mogą ją sprzedać. A wtedy — nie daj Boże — kupi ją Litwin, więc lepiej przytrzymać, żeby sam człowiek jej nie miał, żeby tylko nie sprzedał Litwinowi — profesor Landsbergis „tłumaczył” dlaczego, w jego opinii, proces zwrotu na Wileńszczyźnie był przez lata wyhamowywany.
Zdaniem Landsbergisa, winę za opieszały zwrot ziemi ponoszą zarówno litewscy, jak też polscy urzędnicy w samorządach Wileńszczyzny. Bo — jak twierdzi Landsbergis — samorząd rejonu wileńskiego, w którym od lat i niepodzielnie władzę sprawuje Akcja Wyborcza Polaków, był odpowiedzialny za przygotowywanie planów detalicznych. Zaś kontrolowana przez władzę centralną administracja naczelnika powiatu była odpowiedzialna za przygotowanie planu generalnego oraz końcowe zatwierdzenie planów.
Prezes Związku Polaków Prawników na Litwie, były wicenaczelnik powiatu, a obecnie radny miasta Wilna, Grzegorz Sakson nie chce komentować wypowiedzi profesora, bo jak mówi: „Albo to jest świadome mówienie nieprawdy, albo całkowity brak kompetencji”. Prawnik dodaje jednak, że trudno posądzać europosła o brak niewiedzy w kwestii restytucji praw własności. Grzegorz Sakson uzbraja się w cierpliwość i raz jeszcze wyjaśnia litewskie zawiłości procesu zwrotu ziemi.
— Przede wszystkim należy zaznaczyć, że samorządy na Litwie nie miały i wciąż niewiele mają do powiedzenia w kwestii zwrotu ziemi, a szczególnie samorządy na Wileńszczyźnie. Zostały one rozwiązane we wrześniu 1991 roku i zwrotem ziemi tu zajmował się rządowy zarządca komisaryczny — tłumaczy Grzegorz Sakson. I zaznacza, że właśnie wtedy doszło do bezprecedensowych nadużyć w kwestii zwrotu ziemi miejscowym mieszkańcom, głównie Polakom. Sakson wyjaśnia, że w tamtym okresie zarządca, na mocy swojej decyzji, masowo przyznawał parcele na Wileńszczyźnie wielu przybyszom z całej Litwy.
— Do dziś, w pewnych sytuacjach, ujawniają się machlojki z tamtych lat — zauważa Sakson.
Dalej prawnik tłumaczy, że później, czyli po 1993 roku, kiedy na Wileńszczyźnie znowu pojawiły się samorządy, władze centralne szybko przeprowadziły nowelizację prawa i już w 1995 roku samorządy zostały pozbawione prawa decyzji w kwestii zwrotu ziemi, zaś te funkcje przejęły powołane specjalnie administracje naczelników powiatów. Grzegorz Sakson nie wątpi, że choć nowelizacja dotyczyła wszystkich samorządów, to jednak głównym jej celem było pozbawienie samorządów Wileńszczyzny decydowania w sprawie zwrotu ziemi, gdyż po wyborach 1993 roku rady samorządowe znowu były zdominowane przez miejscową ludność polską.
Dalej było tylko gorzej.
— Następnie, właśnie konserwatyści, wprowadzili kolejne zmiany w prawie umożliwiające przenoszenie ziemi w dowolne miejsce. Właśnie pan Landsbergis, jako jeden z pierwszych, skorzystał z tego prawa i przeniósł rodzinne ziemie pod Wilno — tłumaczy nam prezes ZPPL.
Podczas prezentacji książki Landsbergis przyznał jednak, że litewscy Polacy w pewnych przypadkach zostali pokrzywdzeni, bo często nie mieli archiwalnych dokumentów potwierdzających ich prawo własności.
— Rzeczywiście, w pewnych sytuacjach Polacy naprawdę zostali pokrzywdzeni i nawet teraz to nie zostało naprawione — to zwrot ziemi w rejonie wileńskim. Stało się to problemem również dlatego, że oni nie mieli dokumentów oraz ze względu na wsie sznurowe. Tu przecież zacofany kraj! Na Litwie reforma rolna została przeprowadzona i wszystko jasne, tu zaś pozostały dwory i średniowieczne wsie. Co więcej, w Warszawie podczas wojny spłonęły archiwa państwowe, więc jeśli one były w Warszawie, to też spłonęły — powiedział Landsbergis.
Grzegorz Sakson przyznaje, że brak dokumentów archiwalnych faktycznie stanowił problem, ale jak tłumaczy, na proces zwrotu ziemi większego znaczenia to nie miało, bo początkowo Litwa nie respektowała przedwojennych polskich dokumentów, zaczęto je uznawać dopiero pod koniec 90. lat ubiegłego stulecia.
— Czyli faktycznie wtedy, kiedy zaczęło już brakować wolnej ziemi dla byłych właścicieli — zauważa Sakson.
Z kolei Renata Cytacka, sekretarz Rady samorządu rejonu wileńskiego, opowiada nam, że problemy z dokumentami archiwalnymi były również na Litwie.
— Mamy wiele przypadków, kiedy litewskie archiwa odpowiadały interesantom, że w ich zasobach nie ma dokumentów potwierdzających ich prawa własności. Ludzie jednak nie rezygnowali i sami przeszukiwali archiwa i w wielu przypadkach dokumenty te znajdowali. Ale dopiero teraz, często po tym, jak ich ziemia została wcześniej oddana przybyszom — zauważa Cytacka.