
Dramat, którego uczestnikami są Polacy, Niemcy i Rosjanie, ma zadawnioną przeszłość. Już w 1797 roku Rosja, Prusy i Austria podpisały tajną klauzulę do aktów rozbioru Rzeczypospolitej głoszącą, że „…po zaszłej już śmierci tego ciała politycznego żaden z trzech dworów nie użyje nigdy w tytule na wieczne czasy nazwy Królestwa Polskiego, które odtąd zniesione zostaje”.
Półtora wieku później, już w innych realiach politycznych, pomiędzy ZSRR i Niemcami został uzgodniony nowy plan rozbioru Polski. Po podpisaniu przez Ribbentropa i Mołotowa paktu o nieagresji zostały stworzone przesłanki do rozpętania II wojny światowej. Za jej wybuch odpowiedzialność ponoszą właśnie ZSRR i Niemcy.
W dniu 1 września 1939 roku wojska niemieckie z lądu, morza i powietrza zaatakowały Polskę. Do ataku zmobilizowano 72 wielkie jednostki operacyjne o łącznej liczbie 1 516 000 żołnierzy, podczas gdy stan bojowy polski wynosił 39 dywizje, liczące 686 690 żołnierzy.
Straty Polski w 1939 roku — to ponad 100 tys. poległych żołnierzy i oficerów. Do niewoli niemieckiej trafiło 400 tys. Polaków, do sowieckiej 250 tys. Do Rumunii, Węgier, Litwy i Łotwy wycofało się 85 tys. Polaków.
Kiedy Polska toczyła krwawą walkę z Niemcami, 17 września 1939 roku agresor sowiecki podstępnie zaatakował Polskę łamiąc wobec niej następujące umowy:
Traktat Pokojowy podpisany w Rydze między Polską i ZSRR 18 marca 1921 roku;
Układ z dnia 9 lutego 1919 roku;
Pakt o nieagresji miedzy Polską i ZSRR, podpisano 25 lipca 1932 roku;
Protokół z dnia 5 maja 1934 roku, prolongujący pakt o nieagresji do dnia 31 grudnia 1945 roku;
Konwencję podpisaną w Londynie 3 lipca 1933 roku o nieagresji, która określa ją następująco: „Agresja — to także wdarcie się na terytorium jednej ze stron wojsk strony drugiej. Żadne względy natury politycznej lub militarnej, gospodarczej nie może być usprawiedliwieniem aktu agresji”.
Pierwsza okupacja sowiecka Wileńszczyzny, w tym mojej rodzimej ziemi ejszyskiej trwała prawie dwa lata, choć początkowo formalnie odbywała się pod kuratelą administracji litewskiej. Przerwał ją najazd nazistowskich Niemców na ZSRR w połowie 1941 roku, jednak na miejsce sowieckiego wtedy przyszedł okupant niemiecki.
W niedzielę, 22 czerwca 1941 roku, o godz. 4 rano Niemcy III Rzeszy rozpoczęli operację pod kryptonimem „Barbarossa”. W planach Hitlera miał to być „Blitzkrieg”, tj. w parę miesięcy zawojować ZSRR. Fuhrer nazwał operację na cześć uwielbianego niemieckiego władcy Fryderyka I „Barbarossą”.
W dzień złamania układów Ribbentrop – Mołotow sowieckie pociągi i statki jeszcze wiozły do Niemiec zboże, benzynę, strategiczne materiały, metale… Owszem, szpiedzy, jak np. Richard Sorge, uprzedzali Stalina o zdradzie Hitlera, nazywając nawet dzień rozpoczęcia wojny, lecz ten ślepo wierzył w deklaracje swego kumpla. W dzień napaści Niemców dziesiątki tysięcy wagonów, statków deportowało nieszczęsnych „zakluczonnych” przez NKWD na Syberię, północ Rosji, do Kazachstanu. Kolej Transsyberyjska była zapchana wagonami z deportowanymi. Ten fakt i tego konsekwencje kiedyś historycy naświetlą, podając, kto podstawił nogę Stalinowi.
W niedzielę po nieszporach powracaliśmy z mamą z kościoła, gdy nad Ejszyszkami pojawił się samolot, pierwszy zresztą, jaki widziałem w życiu. Jakiś czas krążył nad miasteczkiem, aż zrzucił trzy bomby. Spadły na posadzoną przez Horodków kapustę niedaleko mostku nad Wersoką. A że to była niedziela, na polu, na szczęście, nie było nikogo. Już w poniedziałek, 23 czerwca 1941 roku od strony Oran do Ejszyszek wkroczyli Niemcy: kolumna motocyklowa z karabinami maszynowymi, za nimi — opancerzone samochody z żołnierzami, czołgi. Otoczono szkołę na Jurzdyce, której budowę zakończono przed samą drugą wojną światową. Ulokowano w niej „ostkomendaturę” a na dachu ustawiono wieżę obserwacyjną.
Początkowo narodowo-socjalistyczna władza nie uciskała srodze Polaków. Tylko co niektórych włościan i zagrodowych wieśniaków z furmankami razem z Żydami zapędzono do robót publicznych przy remoncie dróg. Z biegiem czasu na robotach tych zostawiono wyłącznie samych Żydów. W Ejszyszkach zaczęto wprowadzać niemieckie porządki. Zarządzający komendanturą nakazał w wyznaczony dzień zebranie mężczyzn. Gdy się zgromadzili, przez tłumacza kazał wybrać sołtysa. Ktoś z tłumu, możliwie dla żartu, nazwał Antoniego Masalskiego, mającego pociąg do kierowania. Niemiec nakazał wystąpić.

Popatrzył na Antoniego i powiedział: „Gut!”, co oznaczało, że zatwierdza. Z biegiem lat uświadomiłem, jak piekielna to była powinność. Za niewypełnienie nakazu — pod ścianę… U Niemców więzienia nie było w odróżnieniu od litewskiej policji tzw. saugumy, która również w Ejszyszkach stacjonowała. W byłej poczcie z okratowanymi oknami urządzili więzienie. Komendantem policji był Astrauskas, jego zastępcą — Jonas Rudzinskis. Litewscy nacjonaliści nie byli jedynymi, którzy mieli nadzieję zyskać na współpracy z III Rzeszą. Podobnie myślała część białoruskich działaczy narodowych. Z biegiem czasu i jedni, i drudzy rozczarowali sięw swoich nadziejach , gdyż Niemcy nie mieli w planach przyznania niepodległości ani Litwie, ani Białorusi.
Do pełnienia władzy przysłano dwóch volksdeutschów, znających język polski. Całą władzę nadzorował obersturmfuhrer SS Gamann, Ślązak z pochodzenia, który biegle mówił po polsku.
Dla podtrzymania porządku zorganizowano Judenrat (radę żydowską) na czele z rabinem Szymonem Rozowskim. Niemcy wymusili na członkach Judenratu wypłacanie kontrybucji.
Miał on też przydzielać mężczyzn do przymusowych robót. Niemcy zatrudniali Żydów przy remoncie i utrzymywaniu w porządku dróg Grodno – Wilno i Ejszyszki – Orany. Drogi były żwirowane, więc podążające tędy na wschód czołgi i inny ciężki sprzęt robił wyboje i jamy, które ciągle trzeba było „łatać”. Władze niemieckie nakazały Żydom noszenie na piersiach i plecach po lewej stronie żółtych łat z literą „J” (Jude — Żyd). Zakazano im chodzenia po chodnikach. Litewska policja w dzień i w nocy przeprowadzała na nich obławy, rabując co cenniejsze rzeczy. Z kolei niemieccy strażnicy, pilnujący pracujących Żydów, dręczyli swe ofiary coraz wymyślniejszymi szykanami. Do roboty i z powrotem Gamann kazał im chodzić szeregami i śpiewać: „Nasz Hitler złoty/Nauczył nas roboty/Bo jak był Śmigły Rydz/To nie umieli nic.”
Kto tego nie czynił, był szczuty psami.
Pewnej soboty, czyli w szabat, jakichś 10 uzbrojonych Niemców z psami kazali się stawić wszystkim Żydom. Zostali szeregami zagnani nad rzeczkę Wersokę, gdzie ustawieni na kolanach zostali zmuszeni przez Gamanna jeść trawę. Potem mieli skakać jeden przez drugiego, a kto chciał tego unikać, był szczuty psami. Po wymuszonym napiciu się wody w rzeczce pędzono ich do miasteczka pod śpiew: „Nasz Hitler złoty…”.
Kiedy po latach analizuję to zajście, dochodzę do wniosku, że to chyba nie był wymysł lokalnego „władcy”, lecz odgórna wskazówka w sposób psychiczny wykończyć człowieka, upokorzyć, zabić w nim człowieczeństwo przed zaplanowanym mordem.
W Ejszyszkach-Jurzdyce były dwa obszerne, w dobrym stanie gumna — Stanisława Mickiewicza oraz Stanisława i Marii Wasilewskich, które Niemcy nakazali zwolnić i wyczyścić. Pod zbrojną eskortą litewskich „szaulisów” z Olkiennik, Koleśnik, Butrymańc i okolicy do tych gumien zwieziono i osadzono całe rodziny Żydów. Nocami pijani Litwini urządzali orgie, gwałcili co piękniejsze Żydówki.
Gumna te znajdowały się około 50 metrów od naszego domu. Oświetlenia w nocy nie pozwolono, a i też nie było czym. Z gumien donosił się płacz dzieci, szlochy kobiet, zawodzenia starców. Po paru dniach ojciec poszedł do ochroniarzy Litwinów, by wybadać sytuację, w jakiej znaleźli się ci nieszczęśnicy. Dowiedział się, że Żydzi mają parę worków mąki. Za wódkę wyprosił u strażaków pozwolenie, żeby mógł upiec z mąki chleb dla więzionych. Litwini pozwolili więc opuścić miejsce uwięzienia czterem kobietom, pozostawiając wprawdzie w gumnach ich dzieci, co miało powodować, by mające wypiekać chleb nie uciekły. Pięć wypieków w ciągu doby spowodowało, że nawet piec nie wytrzymał — pękł. Po przekupieniu strażników paroma butelkami gorzałki Żydzi mogli też brać wodę ze studni.

Po tygodniu więzionych Żydów przewieziono do urządzanego w centrum Ejszyszek getta. Ogrodzono część ulic, gdzie były dwie żydowskie szkoły, między nimi synagoga oraz tzw. koński rynek. Najpierw Niemcy i rządzący Litwini zebrali kontyngent inwalidów oraz umysłowo i psychicznie chorych. Było takich osób wielu, co było skutkiem zawierania małżeństw z bliskiego pokrewieństwa, naznaczonych genetycznymi więzami krwi. Wówczas bowiem herezją trąciło, żeby Żydzi stawali na ślubnym kobiercu z tzw. gojami, czyli nie Żydami. Zebrali oprawcy wszystkich nieszczęśliwców, zapakowali do ciężarówek, wywieźli i rozstrzelali w niewiadomym miejscu.
Sensacyjnym zdarzeniem w końcu sierpnia 1941 roku, miesiąc przed rozpoczęciem mordu Żydów w Ejszyszkach, było przybycie krytej brezentem ciężarówki z eskortą SS-manów Gestapo. Wywiad niemiecki wywąchał, że w miasteczku zamieszkuje bliska rodzina Lazara Mojsiewicza Kaganowicza — członka Politbiuro WKP(b) — ministra kolei ZSRR.
Załadowano całą rodzinę i wywieziono w stronę Wilna. Domyśleli się Żydzi, że Niemcy mieli za cel wymianę z ZSRR wysokiej rangi Niemca na rodzinę Lazara Kaganowicza. O dalszych losach wywiezionych nie było żadnej informacji.
Na początku września Niemiec kazał sołtysowi Antoniemu Masalskiemu wydzielić 10 ludzi z łopatami. Domyślano się, że czeka ich akcja trącąca zgrozą. Nie było chętnych. Antoni błagał na kolanach: „Ludzie, mnie zastrzelą!”. Więc poszli, musieli iść. Przeczuwali, że idą zakopywać ofiary mordu — znajomych Żydów, z którymi bok o bok żyli dziesiątki lat.
Nie znam losów wszystkich. Odnotuję tylko dwóch sąsiadów — Romualda Antula oraz Jana Stańczyka.
Grzegorz Koszczuk
Cdn. w kolejnym magazynowym wydaniu