Sumy pieniędzy trzymanych na kontach bankowych i innych instytucji finansowych na Litwie kolejny rok z rzędu bije rekordy. Przy tym oprocentowanie wkładów maleje również z roku na rok i mówi się nawet, że niebawem będziemy musieli dopłacać za trzymane pieniądze na kontach. Władze przekonują, że jest to oznaką ożywienia gospodarczego. Tymczasem ekonomiści i finansiści wiążą to co najmniej ze stagnacją gospodarczą.
— W sytuacji, kiedy nikt w nic nie inwestuje, to i „zerowe” oprocentowanie wkładów jest dobre — mówi w rozmowie z „Kurierem” jedna z czołowych litewskich ekonomistów dr. Aušra Maldeikienė z Uniwersytetu Wileńskiego. Jej zdaniem, sytuacja, kiedy liczba wkładów bankowych rośnie mimo oprocentowania bliskiego zera, ma kilka wymiarów.
— Po pierwsze oznacza to, że nikt nikomu nie ufa. Obywatele, czyli tzw. gospodarstwa domowe nie ufają sytuacji gospodarczej, dlatego zamiast inwestować, czy wydawać pieniądze, niosą je do banku. Biznes również woli trzymać wolne środki na kontach zamiast inwestować, bo też nie wierzy w perspektywę gospodarczą. Z kolei banki nie ufają biznesowi i niechętnie udzielają kredytów inwestycyjnych — wyjaśnia ekonomistka. — Mamy więc sytuację patową — zauważa.
Jej zdaniem, sytuacja ta świadczy, że wciąż mamy sytuację kryzysową, mimo że kolejny rok z rzędu kraj odnotowuje wzrost PKB na poziomie 2-3 procent.
— To jest pusty wskaźnik, bo PKB nakręca eksport. Tymczasem w kraju mamy stagnację, bo nie ma inwestycji, nie ma wewnętrznego popytu. A to oznacza, że gospodarka nie rozwija się, liczba miejsc pracy nie rośnie — tłumaczy dr. Aušra Maldeikienė.
Skąd więc bierze się rekordowy wzrost wkładów bankowych, a i banki też odnotowują rekordowe zyski przy stagnacji w sektorze kredytów inwestycyjnych?
W ocenie naszej rozmówczyni, banki generują zyski obsługi bardzo drogich kredytów, oraz — jak mówi — odzierając ze skóry swoich klientów.
— Ostatnio mamy do czynienia z niesamowitym wzrostem cen usług bankowych — zauważa ekonomistka.
Mimo tych ocen oraz prawie zerowego oprocentowania wkładów ich wzrost — 47,6 mld Lt na początku tego roku w porównaniu do 44,6 mld Lt rok wcześniej — świadczy, że klienci banków chętniej trzymają oszczędności na kontach niż w przysłowiowej skarpecie. Zdaniem ekonomistów, wytłumaczeniem tej paradoksalnej sytuacji mogą być gwarancje udzielane wkładom bankowym. Wszystkie bowiem środki zgromadzone zarówno na kontach osobistych, jak i oszczędnościowych czy lokatach bankowych, czy w innych instytucjach finansowych (np. kasach oszczędnościowych), podlegają gwarancjom Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Gwarantuje on wypłatę całości ulokowanych środków do wysokości 100 tys. euro na jedną osobę w jednym banku. System ten sprawdził się w przypadku likwidacji kilku kas oszczędnościowych, czy też upadku banków „Snoras” i „Ūkio bankas”, dlatego zdaniem ekspertów, ludzie i firmy wolą trzymać wolne środki na kontach bankowych, nawet jeśli te środki nic nie zarabiają. A że nie zarabiają, świadczą o tym marne zarobki banków z oprocentowani lokat bankowych. Sami bankowcy oceniają sytuację jako paradoksalną, bo mimo rekordowych środków zgromadzonych na kontach bankowych, bankom nie wystarcza pieniędzy na kredytowanie inwestycji firm i gospodarstw domowych. Ze struktury lokat bankowych w 2013 roku wynika, że około 60 proc. środków firm i osób prywatnych znajduje się na tzw. rachunkach rozliczeniowych. Pakiet środków znajdujących się na lokatach terminowych wynosi więc niespełna 20 mld litów i, jak wynika z zestawienia wyników finansowych banków, w ciągu roku wzrósł zaledwie o ponad 100 mln litów, przy ogólnym wzroście lokat o około 3 mld litów.
W ocenie bankowców, na wzrost wkładów bankowych większe znaczenie miały przelewy litewskich imigrantów z zagranicy niż domniemany wzrost gospodarczy. W ubiegłym roku — i to też kolejny rekord — imigranci przekazali na Litwę około 4,9 mld litów. Środki te miały ogromny wpływ na wzrost wkładów bankowych, jak też przyczyniły się do wzrostu krajowego PKB na poziomie około — 0,6 proc.
— Warto też zwrócić uwagę, kto u nas trzyma pieniądze w bankach — zauważa ekonomistka Maldeikienė. Jej zdaniem, są to pieniądze głównie emerytów albo osób bardzo bogatych.
— Dlatego banki od wielu lat ukrywają informację o strukturze wiekowej swoich klientów, bo gdyby zechcieli opublikować te dane, to przypuszczam, że zobaczylibyśmy tam głównie osoby w wieku emerytalnym — mówi nasza rozmówczyni. Zauważa też, że młodzież, czy też osoby w wieku średnim, w gospodarkach rozwiniętych stanowiący podstawę tzw. klasy średniej, na Litwie po prostu nie mają z czego oszczędzać. Maldeikienė przyznaje, że sama należy do osób dobrze zarabiających, ale jak twierdzi, nie za bardzo ma z czego oszczędzać, bo po opłaceniu wszystkich rachunków, wystarcza jej jedynie na wydatki bieżące oraz na wsparcie dla dzieci.
— Dlatego mówienie, że wychodzimy z kryzysu, jest nieprawdą, bo wciąż mamy do czynienia z sytuacją kryzysową. A jej koniec zależy głównie od sytuacji globalnej, przede wszystkim od większego niż obecnie wzrostu gospodarczego Stanów Zjednoczonych oraz głównych ekonomik Unii Europejskiej — zauważa ekonomistka.