Kontynuując rubrykę teatralną, spotykamy się z Krystianem Lupą — wybitnym polskim reżyserem teatralnym i scenografem.
Podobno nie lubi udzielać wywiadów. Dla „Kuriera Wileńskiego” najwyraźniej robi wyjątek. Asystent Mistrza zaznacza, że mamy na rozmowę najwyżej 30 minut. Zrozumiałe, trwają ostatnie przygotowania przed premierą „Placu Bohaterów” („Didvyrių aikstė”), która odbędzie się w Litewskim Narodowym Teatrze Dramatycznym 27 marca br.
Afisze zapowiadają, że jest to najważniejsze wydarzenia teatralne tego sezonu.
Co tym razem sprowadziło Pana do Wilna?
Już dwukrotnie wystawiałem sztuki w Wilnie. Pierwszy raz był to „Kalkwerk”, sztuka austriackiego dramaturga Thomasa Bernharda (spektakl zaliczony do Złotej Setki Teatru Telewizji — od aut.). Po raz drugi przybyłem ze spektaklem autorskim „Marilyn”.
Propozycja, żeby tym razem był to „Plac Bohaterów” Thomasa Bernharda (1931-1989) padła od dyrektora teatru Martynasa Budraitisa. Jako wielbiciel twórczości, Bernharda, oczywiście znałem ten utwór, ale osobiście o jego wyreżyserowaniu nie myślałem, bo jest bardzo specyficzny. Po wgłębieniu i przeanalizowaniu bardzo się cieszę, że wziąłem się za tę sztukę.
To jednak trudna sztuka?
Może stanowić pewną trudność zaraz na początku. Jest to rzecz o nienawiści zbiorowej do rozmaitych grup tzw. wykluczenia. Z Bernhardem bywa tak, że, jak się wejdzie w oglądanie, to już się z tego nie wychodzi.
Mowa jest o tym, że jednostka w pewnej sytuacji otoczona nienawiścią w gruncie rzeczy traci możliwość istnienia, rozwoju i tego wszystkiego, co może dać drugiemu człowiekowi, swojej ojczyźnie, której potrzebuje, do której wraca, z którą jest związana tajemniczym związkiem. O tym jak człowiek sens życia unicestwia. Antysemityzm podany tu jest w pewnej metaforze.
Jak ocenia Pan litewskich aktorów?
Casting przebiegł fantastycznie, nigdy nie robię jakichś przesłuchań czy egzaminów, tym bardziej, gdy jestem gościnnie.
To były spotkania, rozmowy. Aktorzy mieli obowiązek przeczytać sztukę.
W środowisku teatralnym Wilna jest wielkie ożywienie na temat sztuki, aktorstwa, teatru. Temperatura tych rozmów jest wyższa niż w Polsce.
W jakim języku porozumiewa się Pan z aktorami?
Po polsku, tłumaczem jest mój aktor z Warszawy, urodzony w Wilnie. W sensie temperamentu, energii słów mam wrażenie, że rozumiem, co mówią do mnie aktorzy. W czasie pracy bardzo szybko coś takiego następuje, że zjawia się poczucie innego języka, mimo że nie rozumie się ani słowa.
Związany jest Pan z Krakowem, innymi miastami Polski…
Mieszkam w Krakowie. Współpracuję tylko z teatrami o profilu, który mnie interesuje. W których oprócz tego, że wystawia się sztuki, trwają twórcze poszukiwania czegoś nowego.
Ostatnio pracuję w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Do niedawna była Warszawa i Kraków. Ale na skutek zmian, które nastąpiły w kierownictwie teatrów, te dwie współprace zerwałem.
Jaka była Pana pierwsza sztuka?
W 1977 roku była to sztuka dyplomowa w Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Później nastąpił okres, kiedy tworzyliśmy z grupą zapaleńców – wariatów w teatrze im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze. Jelenia Góra była wtedy miejscem, gdzie działał bardzo ambitny teatr. Potem związałem się z Teatrem Starym w Krakowie, to była moja najdłuższa współpraca.
Co fascynuje Pana w twórczości Thomasa Bernharda?
Jego mistyczna odwaga w ujawnianiu do tej pory nieujawnionych nurtów w ludzkim ja, takich można powiedzieć wstydliwych rzeczy. Jest on tropicielem kłamstwa, oszustwa w kulturze, wartościach, systemie, w rzeczach, które są dla nas święte, nietykalne. Mimo że zdajemy sobie sprawę, że są fałszywe, nie chcemy ich zmieniać. W tej chwili trwa walka o to, czy człowiek da się przemeblować, przestawić na nowoczesne, bardziej tolerancyjne rozumienie inności drugiego człowieka. Bernhard był jednym z pionierów tego nurtu.
Pan w Wilnie, Eimuntas Nekrošius z „Dziadami” Teatrze Narodowym w Warszawie…
Słyszałem, że jest zafascynowany tym dramatem. Bardzo mnie to cieszy. Co prawda, sporo jest inscenizacji „Dziadów” w Polsce. Robi to teraz głównie młode pokolenie, po swojemu, rozbijając tę opowieść. „Dziady” Nekrošiusa będą, sądzę, z innej perspektywy, w innej filozofii teatralnej zrobione.
Dlaczego ten utwór Adama Mickiewicza wciąż cieszy się popularnością?
Popularność dotyczy historycznych uwarunkowań.
Sądzę, że chodzi głównie o dotknięcie fenomenu Polaka, jego rozdarć duchowych, tego co powoduje jego frustracje i niepewność, inspiruje jego pragnienia i marzenia.
Ktoś może sądzić, że jest to utwór antyrosyjski. To nie jest tak, aczkolwiek było naturalną sprawą, że konflikt z kimś, kto narodową suwerenność Polaków zabrał, będzie ich naturalnym wrogiem.
Rok 2015 w Polsce jest Rokiem Teatru…
Byłem wielkim optymistą pięć lat temu. Uważałem, że teatr polski podjął się odnowy, pojawi się nowy teatr. Niestety w tej chwili jest bardzo niekorzystna tendencja ze strony władzy. Wiele teatrów, które były w trakcie poszukiwań zostało rozwiązanych. Trwa spór pomiędzy artystami i urzędnikami, którzy zajmują się kulturą. Wiele rzeczy jest ignorowanych przez ludzi, którzy wobec kultury mają cyniczny stosunek. Jest tendencja do komercjalizacji teatru. Mam jednak nadzieję, że teatr mimo wszystko odrodzi się.
Pana plany dotyczące Wilna?
Są zamiary, jest dobra wola z obu stron, żeby współpraca, która została nawiązana, nie przerwała się i nie była jednorazowym wydarzeniem.
Teraz robię spektakl w Barcelonie, a reszta dopiero w zalążkach i powijakach.