W ostatnich latach Rosja aktywnie poszerza, jeśli nie granice, to strefy wpływów, na południu i północy. Czy możemy spodziewać się, że podobne działania Kreml podejmie również w kierunku zachodnim, czyli Litwy, Łotwy, Estonii i Finlandii?
O możliwości takich działań ostrzegł niedawno prezydent Ukrainy Petro Poroszenko, który w wywiadzie dla francuskiego RFI powiedział, że atak Rosji na kraje bałtyckie jest możliwy.
„Czy napadnięcie Finlandii jest możliwe? Tak, i Finlandia o tym wie. Czy napadnięcie krajów bałtyckich jest możliwe? Tak” — powiedział prezydent Poroszenko.
— Ukraiński prezydent w zasadzie niczego nowego nie powiedział. Powtórzył to, o czym mówią nasi politycy, zachodni eksperci, również kierownictwo NATO, że rosyjska agresja jest zagrożeniem — wypowiedź ukraińskiego prezydenta ocenia w rozmowie z „Kurierem” Vytautas Keršanskas, ekspert wydziału analiz politycznych i badań z Centrum Studiów Europy Wschodniej (CSEW). Zdaniem rozmówcy, ostrzeżenie Poroszenki nie jest niczym nowym, lecz kolejnym przypomnieniem o istniejącym realnym zagrożeniu.
— Ukraina i jej liderzy muszą w ten sposób stale przypominać europejskim liderom, że Rosja dziś stwarza zagrożenie dla pokoju — wyjaśnia Keršanskas. Dodaje, że jest to ważne przypomnienie, żeby temat rosyjskiego zagrożenia w Europie nie został zapomniany w kontekście chociażby dyskusji o nielegalnych uchodźcach.
Vytautas Keršanskas uważa jednak, że krajom bałtyckim, w tym też Litwie, raczej nie grozi napaść rosyjskich wojsk i wojna konwencjonalna, lecz tzw. wojna hybrydowa.
— Nie możemy jednak już mówić, że grozi nam inwazja „zielonych ludzików”, jak było w przypadku Krymu, bo dziś „zielonym ludzikiem” może być chociażby rosyjskojęzyczny 15-latek na jednym z placów Tallinna trzymający plakat z napisem, że jest dyskryminowany — tłumaczy analityk CSEW. Zauważa też, że o ile nasz kraj, jako członek NATO, broni przed agresją konwencjonalną 5. punkt umowy sojuszu, o tyle do zwalczania działań hybrydowych potrzeba równie współczesnych mechanizmów.
— Przeciwstawić się nowoczesnej agresji możemy również nowoczesnymi sposobami, które obejmują chociażby działania medialne i informacyjne, ale też działania skierowane na zmniejszanie napięć socjalnych, etnicznych — zauważa nasz rozmówca.
Tymczasem nie tylko ukraiński prezydent, ale też wielu polityków i ekspertów na Litwie, w krajach bałtyckich, Europie oraz w samej Rosji, nie wykluczają zbrojnego ataku na kraje bałtyckie.
Fiński minister obrony Jussi Niinisto powiedział niedawno, że „zielone ludziki” mogą pojawić się również w jego kraju.
„Kryzys na Ukrainie i aneksja Krymu spowodowały zwiększenie aktywności wojsk krajów NATO oraz Rosji na Morzu Bałtyckim. Sytuacja się zmieniła i gdyby w regionie doszło do konfliktu zbrojnego, Wyspy Alandzkie mogłyby być pierwszym miejscem, gdzie pojawiłyby się „zielone ludziki” — powiedział Jussi Niinisto, cytowany przez portal yle.fi. Minister zaznaczył, że siły zbrojne jego kraju są przygotowane na taką ewentualność i rozważają wszystkie możliwe scenariusze.
Znajdujące się między Szwecją a Finlandią Wyspy Alandzkie należą do Finów, aczkolwiek mają rozległą autonomię — własny parlament i rząd. Ponad 90 proc. miejscowej ludności deklaruje szwedzkie pochodzenie. Na mocy konwencji genewskiej z 1921 roku Wyspy Alandzkie mają statut terytorium zdemilitaryzowanego i neutralnego.
Fiński minister uważa, że wyspy mogłyby — podobnie jak Krym — zostać zajęte bez wypowiedzenia wojny przez Rosję.
O potrzebie wręcz zajęcia przez Rosję wszystkich krajów bałtyckich pisze z kolei, kiedyś ukraiński, dziś na usługach Kremla grupy medialnej „Rossija segodnia”. W obszernej analizie z kwietnia tego roku „Odkupienie okupu” Iszczenko pisze, że Rosja musi „dokonać prewencyjnej aneksji krajów bałtyckich”. Według Iszczenko atak na Litwę, Łotwę i Estonię, miałby być odpowiedzią na „prowokację USA”, toteż byłby usprawiedliwiony i nie wywołałby silnego sprzeciwu Niemiec i Francji.
Zajęcie krajów bałtyckich, zdaniem rosyjskiego politologa, „dałoby wiele do myślenia również Polsce i Rumunii”. Zdaniem Iszczenko, Rosja musiałaby sprytnie wykorzystać spory zarówno wewnętrzne, jak też pretensje krajów sąsiednich do krajów bałtyckich. W tym kontekście autor „Odkupienia okupu” przypomina, że do 1939 r. Wileńszczyzna należała do Polski, a potem do Białorusi, a Łatgalowie na Łotwie od lat dążą do autonomii, jednak większość łotewska odmawia im.
„Rosja nigdy nikomu nie odmawiała autonomii” — zauważa Iszczenko. Jego zdaniem, na zajętym terytorium musiałoby powstać kilka autonomii oraz nowych państw, które byłyby w konfederacji lub federacji z Rosją, a ich polityka zagraniczna i obronna byłaby koordynowana z Moskwy.
Prognozy Iszczenko nie są bynajmniej analityką jednego z wielu politologów, bo o konieczności dokonania prewencyjnej aneksji krajów bałtyckich w przypadku konfliktu zbrojnego na kontynencie mówił niedawno rosyjski wicepremier Dmitrij Rogozin.
W ocenach Iszczenko, zarzewiem takiego konfliktu będzie Naddniestrze, gdzie niebawem ma dojść do wybuchu wojny.
„W ciągu ostatnich 500-1 000 lat, w okresie przemian geopolitycznych, kraje te zawsze zmieniały przynależność. Dziś chyba nikt nie zaprzeczy, że w tym regionie mamy właśnie do czynienia z takimi zmianami” — podsumowuje swoją ekspertyzę rosyjski politolog, który w rosyjskich mediach jest pozycjonowany jako ekspert, „którego prognozy zawsze dotąd się sprawdzały”.