Ulicami tego świata chodzą sobie ludzie, dla których czynienie dobra innym wynika niejako z wewnętrznej potrzeby.
Taką wyjątkową osobą, kierującą się odruchem serca, jest z pewnością Tadeusz Romanowski. Bardzo skromny altruista, wyznający nie słowem lecz czynem zasady życia chrześcijańskiego, przykładny mąż i przybrany ojciec. W życiu zawodowym — kierownik firmy przewozowej, radny samorządu solecznickiego. Czasownik, który pasuje do niego najbardziej, to niewątpliwie „pomagać”.
Tadeusz pokazuje mi gruby plik papierów, na których wypisane są imię po imieniu osoby mieszkające w rejonie solecznickim, a znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej. Zna je nie tylko z wydrukowanej linijki w rubryczce, ale dotarł do każdego z osobna. Ich liczba szacuje się na tysiące.
Pomoc bliźniemu nie jest dla niego pustą deklaracją, ale czynnym angażowaniem się w życie tych, którzy tej pomocy potrzebują. Zwłaszcza że ten wewnętrzny imperatyw w dziele pomocy potrzebującym znajduje swe ujście nie tylko z racji na wykonywany zawód, ale płynie też z własnej nieprzymuszonej woli, mającej chyba swe źródło gdzieś wysoko na górze.
— Skąd się bierze ta potrzeba pomagania? To chyba przychodzi z wiekiem. Na początku człowiek, ot tak, musiał trochę pomagać, potem ta potrzeba rosła. Aż przyszedł taki czas, że wszystkim, co człowiek zgromadził, musi się po prostu podzielić, musi zdążyć rozdać ten cały majątek. Płynie to z zaufania temu, który nas posłał. Powtarzam sobie „Jezu, ufam Tobie” i sam też czerpię z Nieba pomoc — mówi Tadeusz Romanowski.
Swój dzień pracy rozpoczyna od porannej Mszy św. w kościele pw. św. Piotra Apostoła w Solecznikach.
— Myślę, że celem naszego życia jest pomaganie tym, którzy najbardziej tej pomocy potrzebują. A jest takich naprawdę wielu. Robię to w imię Jezusa. Nie dla siebie, nie dla kogoś. Wierzę po prostu, że jestem narzędziem w rękach Pana Boga, a On po prostu się mną posługuje — mówi.
Tadeusz Romanowski skończył szkołę średnią w Butrymańcach w rejonie solecznickim, poszedł do wojska, następnie dostał się na Państwowy Uniwersytet im. Michaiła Łomonosowa w Moskwie na kierunek geobotaniki. Na tamte czasy studia w Moskwie równały się zdobyciu kosmosu. Konkurs był 25 osób na 1 miejsce, Tadeusz trafił poza konkursem z racji na skończoną służbę wojskową i zdobytą specjalność pedagoga. Pojechał na krótko, myślał, że nie utrzyma się długo.
— Ale już wtedy Pan Bóg okazał mi swoje miłosierdzie. Nie tylko wstąpiłem na studia, ale też szczęśliwie naukę skończyłem. A dotrwać do końca studiów udało się zaledwie 60 studentom spośród tych 180, którzy dostali się. To był trudny czas, lata 1985-1992. Ale dałem radę, otrzymałem dyplom. To była wielka radość dla mamy, dla rodziny, żony Lusi — opowiada.
Wrócił w ojczyste strony. Założył firmę przewozową, w której pracował razem z żoną. Samorząd rejonu solecznickiego przydzielił mu na starcie, podobnie jak dla wielu innych młodych specjalistów, nieodpłatną działkę pod budowę domu. Wybudował niezadługo dom, do którego zaczęli z żoną zapraszać dzieci z Domu Dziecka w Solecznikach, opiekowali się nimi, umożliwiali im start w dorosłe życie. Obecnie również opiekują się 9-letnią Kariną, którą upatrzyli sobie w tymże Domu Dziecka.
— Karina przypadła nam do serca, bo nikt jej nie chciał. Była dzieckiem stanowczym, potrzebującym wiele uwagi. Postanowiliśmy z żoną, że to my ją weźmiemy do siebie. Początkowo zabieraliśmy Karinę do domu na krótko, na święta, potem zostawała u nas na dłużej. Jest z nami razem już od 4 lat.
O tym, jak było trudno, wie tylko żona Łucja, bo to w większości na nią spadł ciężar opieki nad dzieckiem. Mała dziewczynka miała z początku w sobie wiele żalu i gniewu, trzeba było dużo cierpliwości, miłości i czasu, by stopniowo zasiać w niej zaufanie i dobroć.
Przez dwa lata trzeba było załatwiać formalności z prawnym udokumentowaniem opieki nad Kariną.
— Mamy pod tym względem bezduszny system, choć wiele też zależy od dobrych intencji urzędników. Ale myślę, że największy problem tkwi nawet nie w biurokratycznych przeszkodach, tylko ogólnie w obojętności ludzkiej. Codziennie namawiam kogoś, by zastanowili się nad tym i zdecydowali, żeby uszczęśliwić jakieś samotne dziecko. Nie ma jednak wielu ludzi chętnych — stwierdza.
Tadeusz już trzecią kadencję jest radnym samorządu rejonu solecznickiego z ramienia AWPL-ZChR, pracuje w komitecie ds socjalnych i opieki zdrowotnej, razem z radnymi Teresą Butrymowicz, Natalią Gudacz i Dalią Jankelaitienė. Pokazuje pokaźny stos kartek z listą osób potrzebujących pomocy w rejonie solecznickim. Poznał tych wszystkich ludzi osobiście: to samotni staruszkowie, rodziny wielodzietne, mężczyźni w wieku od 30 do 50 lat, którzy pogubili się w życiu i szukają zapomnienia w alkoholu. Wszyscy ci ludzie potrzebują pomocy, a nie radzą sobie sami.
— Do każdego potrzebne jest inne podejście. Widzimy konkretny problem, konkretną potrzebę i udzielamy stosownej pomocy. Obok wsparcia materialnego nierzadko tacy ludzie potrzebują pomocy w postaci podpowiedzi, że jest akurat dobry kurs zdobycia kwalifikacji, czasem jest potrzeba zorganizowania jakichś badań medycznych… A nawet poznajemy z jakąś dobrą dziewczyną, a nuż jakąś rodzinę uda się założyć, żeby samotnie życia nie zaprzepaścić — opowiada radny.
Zakres potrzebnej pomocy nierzadko wykracza poza ramy nakreślone przez samorządowy komitet. Wystarczy wspomnieć o jednym z ostatnich przypadków, kiedy do szpitala w Solecznikach trafiła głuchoniema samotna matka, która urodziła niemowlę.
— W szpitalnej kaplicy w czwartki zawsze odbywa się Msza św. A wiem, że matka bardzo chciała ochrzcić dziecko. Wszedłem do kilku szpitalnych sal, żeby zaprosić chorych na Mszę i zapytać, czy ktoś może zgodzi się zostać ojcem chrzestnym. Jakoś nikt się nie zgłosił, każdy miał jakąś przyczynę. Doszedłem do wniosku, że może trzeba, żebym to ja został ojcem chrzestnym. No i ochrzciliśmy dziecko z mamą chrzestną Janiną, daliśmy mu na imię Jacek. (Kupił też głuchoniemej mamusi specjalne urządzenie, które sygnalizuje zapaleniem światła, że dziecko płacze. Tadeusz nie wspomina o zakupie, dowiaduję się tego od osób postronnych).
Pokazuje w swoim telefonie komórkowym zdjęcie 9-miesięcznego już Jacka.
— Rośnie na ładne i dobre dziecko — mówi uśmiechem. — Mieszka z mamą w Domu Opieki w Czużekampiach. A jego mama radzi sobie dziś przy pomocy pracowników opieki socjalnej.
Tadeusz pomagał również innej rodzinie, w której przypadku sprawdza się porzekadło, że nieszczęścia chodzą parami. Samotna matka wychowująca trójkę małych dzieci pochowała swoją zmarłą matkę, następnego dnia o 4 nad ranem wybuchł w domu pożar.
— Matka wspominała później, że we śnie coś (albo Ktoś) ją tknęło. Obudziła się, zdążyła chwycić na ręce dwoje małych dzieci, starsza 8-letnia dziewczynka wybiegła sama. Stało się to w ciągu sekundy. Dom spłonął w ciągu 15 minut. Był to dla nich ogromny szok — wspomina.
Jak mówi Tadeusz, rodzinie pomogła wtedy Wspólnota Miłosierdzia Bożego. Włączył się przedsiębiorca Kazimierz Kropa, kupił rodzinie lodówkę, starosta Butrymańc Wanda Bielska zorganizowała zbiórkę i dostarczono cały mikrobus ubrania i żywności. Dzieciom kupiono mebelki — łóżko, biurko. Załatwiono wszystko, czego potrzeba było pogorzelcom.
Kiedy pytam o Wspólnotę Miłosierdzia Bożego, Tadeusz Romanowski ożywia się.
— To nasze ostatnie dziecko, które sprawia nam wiele satysfakcji — mówi. — Najbardziej jestem zaangażowany we Wspólnocie, gdyż tutaj wyraźnie widzę, że Pan Bóg nas mocno prowadzi i pomaga.
Do Wspólnoty Miłosierdzia Bożego należy dziś 18 osób, w tym mer Zdzisław Palewicz, także kierowniczka działu opieki socjalnej i ochrony zdrowia Regina Sokołowicz, Edgar i Janina Ałkowscy z Biura Zdrowia w Solecznikach, Olga Kowzan z komisji ds niepełnosprawnych przy radzie samorządu solecznickiego.
Wspólnota jest instytucją publiczną non profit, prowadzi działalność charytatywną, której celem jest wspieranie wszystkich osób znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej, niezależnie od pochodzenia, wiary czy narodowości. Członkowie Wspólnoty spotykają się z rodzinami, poznają konkretne potrzeby, następnie decydują, w jaki sposób mogą pomóc. Ostatnią większą inicjatywą Wspólnoty było zorganizowanie letniego obozu dla dzieci przy Wileńskim Seminarium Duchownym im. św. Józefa. Pomysłodawcą i organizatorem kolonii był przewodniczący Wspólnoty Tadeusz Romanowski. Od strony finansowej wsparcia udzielił solecznicki samorząd.
— Cieszy nas bardzo, że latem udało się zorganizować katolicki obóz dla ponad 100 dzieci z uboższych rodzin przy wileńskim seminarium. To były bardzo udane kolonie, spędzone w duchu wartości chrześcijańskich. Nie brakło też dobrej zabawy, zajęć muzycznych, plastycznych, sportowych, tanecznych. Mamy zamiar również w tym roku zorganizować dzieciom podobny wypoczynek. Chcielibyśmy tylko podwoić liczbę wypoczywających i ogarnąć Miłosierdziem 200 dzieci — planuje Tadeusz.
Wspólnota już teraz rozpoczęła przygotowania do zorganizowania kolonii, ale nie ogranicza się jedynie do zapewnienia dzieciom letniego wypoczynku. W międzyczasie pomaga wielu potrzebującym. Na święta Bożego Narodzenia przygotowała również prezenty dzieciom, niezbędne rzeczy, takie jak lodówki, łóżeczka, pościel, żywność, a nawet świece, gdyż w niektórych domach brak prądu.
— Dlatego teraz doprowadzamy prąd. Zresztą pomoc nie ogranicza się tylko do wsparcia materialnego. Cieszą zwyczajne ludzkie kontakty, że dzieci telefonują, nawet wtedy, gdy chcą zwyczajnie porozmawiać lub opowiedzieć o swoich problemach — mówi.
O dobrych uczynkach Tadeusza Romanowskiego można by pewnie napisać osobną księgę. Dodać jeszcze wypada, że część budynku, w którym mieści się biuro firmy przewozowej Tadeusza, została udostępniona dla osób bez dachu nad głową. Czasami nie mają oni dokąd pójść, ale wiedzą, że jest takie bezpieczne schronienie i przychodzą — zjeść, napić się herbaty, spędzić noc, nawet obejrzeć telewizję. Kiedy nie ma mrozu, przychodzą 3-4 osoby, jak jest chłodniej — nawet 10. W pokoikach stoją tu schludne tapczany, lodówka od góry do dołu jest wypełniona produktami.
Tadeusz Romanowski jest też założycielem Caritasu w Solecznikach. Przy pomocy Jewgienii Morozowej, kierowniczki Caritasu w Małych Solecznikach, tę charytatywną organizację pomagającą najuboższym powołano również przed 8 laty przy parafii w Solecznikach. Tadeusz udziela się również tutaj, jest wolontariuszem, zajmuje się zbiórką ubrań dla potrzebujących, artykułów pierwszej potrzeby, szykowaniem paczek na święta.
Tak wyjątkowe wydarzenie w życiu parafii solecznickiej, jak sprowadzenie relikwii św. Jana Pawła II, błog. ks. Michała Sopoćki oraz św. Faustyny Kowalskiej również odbyło się z udziałem Tadeusza. Inicjatorem był ks. Daniel Narkun oraz ks. prałat Wacław Wołodkowicz, proboszcz parafii solecznickiej. Pojechali we trójkę do Krakowa na spotkanie z metropolitą krakowskim, kardynałem Stanisławem Dziwiszem. Delegacja z Solecznik miała odebrać z jego rąk relikwie św. Jana Pawła II, traf chciał (cud?), że wrócili również z relikwiami św. Faustyny Kowalskiej.
— Do relikwii trzeba dorosnąć, „domodlić” się, docenić je. To jest dla nas, parafian, wielki zaszczyt — mówi Tadeusz Romanowski. — Może obecność relikwii w naszej parafii to również dobry znak i nadzieja na początek budowy nowej, większej świątyni w Solecznikach. Szukamy teraz odpowiedniego projektu architektonicznego, który byłby do przyjęcia.
Marzy o świątyni pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego.
— Miłosierdzie Boże jest rzeczywistością. Nie ma innego zbawienia. Dlatego tutaj, na ziemi, trzeba zrobić dużo dobrych spraw — mówi Tadeusz Romanowski, dla którego te słowa nie są tylko słowami, ale działaniem.
„Zacznijmy w tym roku otwierać serca, rozbudzając uwagę na bliźniego, na tego, kto jest obok” — z okazji Światowego Dnia Pokoju w swym orędziu apelował 1 stycznia papież Franciszek.
Tadeusz Romanowski nie musi „zaczynać” otwierać serca — on to po prostu zwyczajnie, bez rozgłosu, po cichu — czyni. Dzień po dniu wyciągając pomocną dłoń do tych, którzy tego właśnie potrzebują.