
Informacje o hodowcy drapieżnych ptaków, Sławomirze Tabero z Rudominy, i o jego parku docierały do mnie już od dawna. Mówiono, że ma takie dziwne hobby, z którego podobno nawet się utrzymuje. Ferma drobiu, wylęgarnia piskląt – tak, ale sokoły i sowy? W końcu postanowiliśmy tam pojechać.
Pogoda dopisywała. Przy wejściu do „Pelėdų parkas” (Parku Sów) czekali na nas gospodarze, Sławomir i Marzena, którzy podczas naszego pobytu opowiadali o swoim zamiłowaniu do ptaków i oprowadzali po swoim gospodarstwie. W pewnym momencie, w trakcie spaceru zatrzymaliśmy się. Marzena wystawiła prawą rękę osłoniętą ogromną skórzaną rękawicą. Wydała krótki gwizd. I wtedy naszym oczom ukazał się sokół. Leciał bardzo nisko, jakiś metr nad ziemią.

Najboleśniejsze były rozstania
– Polubiłem ptaki od pierwszych lat mojego życia. Ta przygoda zaczęła się we wczesnym dzieciństwie. Odkąd pamiętam, zawsze w moim domu były ptaki. Tą pasją zainspirował mnie mój ojciec. Często zabierał mnie na spacery do lasu, tam opowiadał o jego mieszkańcach i wspólnie obserwowaliśmy zachowanie ptaków w naturalnym dla nich środowisku. Pierwszymi ptakami hodowanymi przez mojego ojca były szczygły, makolągwy, czyże, dzwońce i kanarki, które urzekały nas swoim śpiewem. Kiedy miałem 15 lat, trafiła do nas moja pierwsza sowa uszata. Był to pisklak znaleziony w lesie. Nie zastanawiałem się ani chwili, od razu zaopiekowałem się zmarzniętym i głodnym ptakiem. Tak mnie urzekł ten ptak, że postanowiłem, iż w przyszłości właśnie ten gatunek będę hodował i tej rodzinie ptaków poświęcę swoją pasję – wspomina Sławomir Tabero.
Młoda sowa zamieszkała w rodzinnym domu Sławomira, dzieląc z nim pokój. – Jesienią nauczyłem ją polować na gryzonie i z wielkim bólem serca stwierdziłem, że ptak jest już w pełni samodzielny i poradzi sobie na wolności. Zwróciłem go naturze – opowiada hodowca.

Ludzie w okolicy wiedzieli, że rodzina Taberów to miłośnicy ptaków. Niedługo po tym, jak oddał ukochaną sowę naturze, w ręce Sławka trafił puszczyk, którego potrącił samochód. Ptak miał zwichnięte skrzydło. Defekt skrzydła uniemożliwił mu powrót na łono natury. Dwa tygodnie później przyniesiono Sławomirowi kolejnego puszczyka, także z uszkodzonym skrzydłem. Ptak nie mógł polować i na wolności byłby skazany na śmierć.
– Przyjąłem chętnie te dwa puszczyki i postanowiłem się nimi zaopiekować. Gdy okazało się, że to parka, zrobiłem własnoręcznie wolierę i wpuściłem do niej ptaki. Ku mojemu zaskoczeniu puszczyki szybko się zaakceptowały i na wiosnę odbyły się lęgi. Sprawiło mi to ogromną radość. Niestety, gdy musiałem się wyprowadzić, sowy z bólem serca oddałem mojemu znajomemu, który wówczas prowadził minizoo. Po przeprowadzce wciąż myślałem o tym, żeby rozpocząć hodowlę sów – mówi miłośnik drapieżnych ptaków.
Wymogi dla hodowcy wyśrubowane
Cztery lata temu marzenie Sławomira się spełniło. Nabył dom z dużym ogrodem w Rudominie, zbudował duże woliery i rozpoczął hodowlę sów, którą zarejestrował w Ministerstwie Środowiska. Hodowlą ptaków drapieżnych na Litwie można się zajmować tylko wtedy, kiedy uzyska się odpowiednie pozwolenia i dokumenty potwierdzające, że ptaki pochodzą z legalnej hodowli (dokumenty CITES).
Chociaż na Litwie hodowla ptaków drapieżnych nie jest rozpowszechniona ani popularna, to wymagania są niezwykle surowe. Na przykład powierzchnia woliery musi wynosić co najmniej 36 mkw., tymczasem w Europie obowiązuje norma o połowę mniejsza. Dwa razy do roku hodowcę odwiedzają urzędnicy z ministerstwa, a gdy wylęgają się pisklęta, to są one rejestrowane.
– Po spełnieniu wszystkich wymogów potrzebnych do prowadzenia legalnej hodowli oraz stworzenia odpowiednich warunków, w których zwierzęta będą się czuły dobrze, postanowiłem nabyć ptaki. Pierwszymi, które zakupiłem, były pięciomiesięczne sowy mszarne. To właśnie one urzekły mnie najbardziej swoim gęstym i puszystym upierzeniem – podkreśla Sławomir Tabero.

Kontakt ptaka z człowiekiem
Hodowla ptaków drapieżnych dla Sławka to nie tylko hobby, ale przede wszystkim szansa na prowadzenie własnej działalności gospodarczej. Park Sów odwiedzają nie tylko uczniowie z całej Litwy, lecz także turyści z zagranicy. Nie narzeka na brak klientów, w końcu w kraju niewiele osób zajmuje się tym zawodowo.
– Przez 20 lat zajmowałem się ptakami, nie mając z tego żadnego dochodu. Dopiero przed czterema laty moja żona Marzena namówiła mnie na udostępnianie ptaków publicznie. Muszę przyznać, że to był bardzo dobry pomysł. Przybywają do nas zarówno rodziny, jak i zorganizowane grupy z przedszkoli bądź szkół. Wtedy demonstruję prawie wszystkie ptaki, które mam, i opowiadam o korzyściach tej hodowli dla otoczenia – opowiada hodowca z Rudominy.

Pokarmem drapieżników są jednodniowe kurczaki, dorosłe przepiórki oraz myszy karmowe. W zamrażarce hodowcy zawsze jest 1000–2000 kurczaków, 500 przepiórek i kilka setek myszy. Tych ostatnich kupuje mniej, bo są stosunkowo drogie. Kurczaki kupuje na fermach kur niosek – tam koguty nie są mile widziane i sprzedaje się je za symboliczną cenę. Zaopatruje się w samej Rudominie, czasami przywozi drób z Polski.
– Drapieżniki i praca z nimi podoba mi się dlatego, że te ptaki można ułożyć, czyli wytrenować tak, że ptak nie będzie się bał człowieka, będzie do niego przylatywał i siadał na rękawicy. Hodowla ptaków przynosi wiele radości. Obserwuję, jak rosną młode, dokarmiam niektóre w domu, żeby ptak miał jeszcze większy kontakt z człowiekiem. No i po prostu lubię przebywać z ptakami. Nie wystarczy jednak po prostu dać jeść, ptakom trzeba poświęcać dużo czasu. Żeby sowa była łagodna jak kotek, trzeba ją zaraz po wykluciu zabrać i samemu wykarmić. Dorosłe trzeba brać na rękę, chodzić z nimi, głaskać je, karmić, kontakt musi być bliski i częsty. Latem, kiedy są małe, musimy wstawać kilka razy w ciągu nocy, żeby je nakarmić. Jesienią, kiedy młodych już nie ma, ptaki wystarczy nakarmić raz lub dwa w ciągu dnia, a poza tym trzeba po prostu spędzać z nimi czas – dzieli się swoim doświadczeniem.

Ptasia siła, ludzka szlachetność
Sławomir ma zamiar rozszerzyć swoją fermę. Dziennikarzom „Kuriera Wileńskiego” pokazał szkielety budowli przyszłych wolier. Ptaki kupuje w Europie: Polsce, Czechach, Niemczech, Belgii, na Słowacji. Cena zależy od gatunku ptaka. Może być to 100 euro albo nawet kilkanaście tysięcy.
– Ptaki drapieżne, zwłaszcza orły, od wieków kojarzono z siłą, władzą, szlachetnością. Ich wizerunki pojawiły się w godłach państw, herbach miast czy rodów szlacheckich. W naszej hodowli są: puchacze zachodniosyberyjskie, puszczyki mszarne, sowy śnieżne, sowy jarzębate, puchacz wirginijski, puchacz bengalski, puszczyk zwyczajny, płomykówki, raróg, pustułka – wylicza Sławomir Tabero.
W kilku europejskich krajach zarówno hodowla ptaków drapieżnych, jak i sokolnictwo, czyli polowanie z wykorzystaniem latających drapieżników, są niezwykle popularne. Jednak Sławomir za sokolnika się nie uważa. Nigdy nie polował ani na cietrzewia, ani bażanta, ani na kaczkę czy zająca. Nie zamierza też tego robić w przyszłości. Natomiast hodowli ptaków drapieżnych jest oddany całym sercem.
Charakterystyka ptaków drapieżnych
Ptaki drapieżne charakteryzują się ostrymi, zakrzywionymi szponami, silnym, haczykowato zagiętym dziobem opatrzonym w tzw. woskówkę, zróżnicowaną wielkością (długość ciała 15–130 cm), dymorfizmem płciowym (samica zazwyczaj jest większa od samca), przeważnie szarą, brązową lub czarną kolorystyką upierzenia. Pisklęta są gniazdownikami niewłaściwymi, tzn. lęgną się pokryte puchem i z zazwyczaj otwartymi oczami (a nie nagie i ślepe), ale długo przebywają w gnieździe pod opieką rodziców. Jaja w jednym lęgu znoszone są w dość dużych odstępach czasu, wysiaduje je zazwyczaj samica, samiec dostarcza jej zaś pokarm. Zdarza się, że pierwsze pisklę, które się wylęgnie, jest karmione częściej, przez co staje się silniejsze i wyrzuca z gniazda pozostałe młode. Gdy rodzice nie są w stanie wykarmić wszystkich piskląt, zachowanie to zapewnia najsilniejszemu przetrwanie.
Fot. Marian Paluszkiewicz
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 25(122); 29/06-05/07/2019