Nie chciałem się powtarzać, dlatego poszedłem krok dalej i zacząłem się zastanawiać, jak dzisiaj Bułhak, Czechowicz i Fleury fotografowaliby Wilno – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Bartosz Frątczak, młody wileński fotograf pochodzący z Polski, który do końca roku zainauguruje cztery wystawy autorskie.
Niedawno miałeś wernisaż wystawy swoich zdjęć zatytułowanej „Wilno śladami polskich fotografów: Józefa Czechowicza, Stanisława Filiberta Fleury’ego oraz Jana Bułhaka”. Składasz hołd mistrzom fotografii sprzed 100–150 lat. Czy zdjęcia Bułhaka, Czechowicza, Fleury’ego mogą inspirować człowieka XXI w.?
To tak, jakby dziś powiedzieć, że rzeźba Auguste’a Rodina straciła na aktualności i trzeba iść dalej, odrzucić, co przeszłe, i zacząć wszystko od początku, choćby od pisuaru Duschampa. W całej historii sztuki są kamienie milowe, niepodważalne autorytety, do których chętnie wracamy. Z Janem Bułhakiem, Józefem Czechowiczem czy Stanisławem Filibertem Fleurym jest podobnie i wracamy do nich w momentach, gdy jest nam z nimi w jakiś sposób po drodze.
Co masz na myśli, mówiąc „po drodze”?
Przypomina mi się moja wizyta w muzeum sztuki w Sztokholmie, kiedy patrzyłem z podziwem na dzieła wspomnianego wcześniej Marcela Duchampa. Czy pojechałem specjalnie dla niego? Nie, ale będąc już w muzeum, nie mogłem przejść obojętnie obok jego pracy. I tutaj wracam do polskich fotografów – w momencie, gdy kilka lat temu przyjechałem do Wilna, to zrozumiałem, że znam to miasto. Znam te uliczki, budynki, ale skąd? Z fotografii – zdecydowanie najwięcej z prac mistrza Bułhaka. Będąc w Wilnie, zatopiłem się w ich fotografiach i wchodziłem głębiej, i głębiej, nie mogłem przestać o nich myśleć i do dziś nie mogę. W ich pracach znalazłem niekończące się pokłady inspiracji i to stało się właśnie tutaj, jak z Duchampem w Sztokholmie. Jak jest z innymi ludźmi, nie wiem, ale dla mnie Wilno jest takim jednym wielkim zbiorem fotografii Jana Bułhaka, Józefa Czechowicza i Stanisława Filiberta Fleury’ego.
Teraz również twoich?
Na samym początku zastanawiałem się, czy to są moje fotografie, czy jedynie lepsze bądź gorsze kopie wspomnianych mistrzów. Takie wystawy w Wilnie miały już miejsce i robiły je wielkie nazwiska litewskiej fotografii. Nie chciałem się powtarzać, dlatego poszedłem krok dalej i zacząłem się zastanawiać, jak dzisiaj Bułhak, Czechowicz i Fleury fotografowaliby Wilno i jak ja sam je postrzegam. I to właśnie stało się kluczem do opowieści o Wilnie śladami mistrzów.
I jakie jest to twoje Wilno?
Odpowiadając na to pytanie, pozwolę sobie zacytować Helmutasa Šabasevičiusa, który jest litewskim krytykiem fotografii i autorem wstępu do katalogu wystawy. Pisze on: „Miasto Frątczaka jest często puste, zatopione w kontrastach świetlnych – nie dramatycznych, ale raczej delikatnych i subtelnych. Ale fotograf nie mistyfikuje, nie romantyzuje przestrzeni miasta – pozwala się zatrzymać, spojrzeć w górę, aby zatopić wzrok w chmurach nad wieżami kościoła czy wbić go w wylatujący z kadru samolot nad skrzydłami wdzięcznego anioła. To, co wieczne, jest obok tego, co kruche, tymczasowe, co wkrótce zniknie. (…) Obrazy miast i fragmenty architektoniczne uzupełniają ludzie. Ci, którzy tu mieszkali przez całe życie, i ci, którzy tu przyjechali – na krótko lub na stałe, ale również stali się częścią historii i ducha Wilna: swą siłą, swą mądrością, swą tolerancją, swą modlitwą i swą twórczością”.
Wystawa „Co widzę, gdy zamykam oczy? Szkice kresowe” jest poświęcona życiu Polaków na Wileńszczyźnie po litewskiej i białoruskiej stronie granicy. Na Litwie mieszkasz od dobrych kilku lat, jak więc spostrzegasz tę społeczność narodową? Czy nie nużą Cię ciągłe pielgrzymki, koncerty folkowe i uroczystości patriotyczne?
Gdybym spróbował odtworzyć sposób postrzegania Polaków na Litwie, pewnie podświadomie zacząłbym kopiować fragmenty „Zakładników historii” dr Barbary Jundo-Kaliszewskiej, dlatego powstrzymam się od jakiejś próby generalizacji. I choć nie potrafię tego ubrać w słowa, to jednak właśnie o tym jest ta wystawa. O moim postrzeganiu, o tym, co widzę, kogo widzę, gdy zamykam oczy i gdy na chwilę przed zaśnięciem mój umysł generuje obrazy z Litwy, które najmocniej odcisnęły się w mojej pamięci. Dodatkowo dołączam teksty do zdjęć, które doprecyzowują moje postrzeganie. Ciekawe jest to, że dołączenie tekstów do zdjęć jest efektem pytania pańskiej żony, która do opublikowanego przeze mnie na Facebooku zdjęcia wstawiła komentarz: „Opis poproszę”. Pomyślałem, że to świetny pomysł, i do zdjęć napisałem krótkie eseje. Mam nadzieję, że w tych kilkudziesięciu fotografiach oraz tekstach, które pokażę na wystawie, odpowiem na pytanie, jak postrzegam społeczność narodową, ale też sam zadam wiele pytań i część pozostawię bez odpowiedzi.
Czy nużą? Fakt, był taki moment znużenia. Pracowałem jako fotoreporter i kiedy po kilku latach pracy przyszedłem na kolejną odsłonę jednego z wydarzeń w Domu Kultury Polskiej w Wilnie, zrozumiałem, że mój zachwyt zniknął. Byłem tym załamany. Zrozumiałem, że muszę chronić w sobie to „dziecko zachwytu”, bo inaczej mogę sprzedać aparaty i zająć się czymś innym, a tego sobie nawet nie potrafię wyobrazić. Nie potrafię żyć bez fotografii. Jestem człowiekiem, który składa się z takich porannych uniesień i zachwytów, to mnie napędza i motywuje do działania. Bez tego nie potrafię nic robić, a w dodatku, o zgrozo, jestem perfekcjonistą. To dziwne połączenie i dość niebezpieczne. W rezultacie przestałem na jakiś czas fotografować dla prasy. Ciekawe jest to, że nie przestałem fotografować wydarzeń z życia Polaków na Litwie, ale robiłem to już w kontekście wystaw i bez takiej wewnętrznej presji, że taki, a taki kadr musi się pojawić w galerii. To mi bardzo pomogło i dziś znów pracuję jako fotoreporter, ale tym razem jako freelancer, i realizuję mniej tematów, ale dzięki temu mogę zrobić to bardziej osobiście, intymnie i z tym wspomnianym entuzjazmem. Choćby w tym roku uczestniczyłem w pielgrzymce Ejszyszki–Ostra Brama, byłem na szlaku od rana do nocy przez cztery dni i wszystko dokumentowałem zdjęciami. Jak po kilku dniach wróciłem do domu i przeanalizowałem opublikowane galerie, to zrozumiałem, że to jest to, co chcę robić, i mam nadzieję, że nigdy nie przestanę.
Kolejna wystawa nosi tytuł: „U stóp Matki. Opieki Matki Boskiej Ostrobramskiej” – skąd wziął się pomysł na nią? Czy szykując wystawę tematyczną lub cykl zdjęć, zagłębiasz się w temat (czytasz książki lub materiały archiwalne), czy po prostu skupiasz na tym, co jest „tu i teraz”?
Jest to jeden z tematów, który w jakiś sposób prześladuje mnie od dłuższego czasu. Na samym początku dużo czytałem, szukając zrozumienia mojej obsesji i inspiracji do tego, w jaki sposób ten temat przedstawić. W jednym z ciekawych artykułów na temat Matki Boskiej Ostrobramskiej natrafiłem na znanego w Wilnie prof. Mieczysława Jackiewicza, którego poprosiłem o napisanie wstępu do katalogu tej wystawy. Wracając do tego, co finalnie znalazło się na zdjęciach, to kiedyś byłem osobą bardzo religijną, dziś może już trochę mniej, ale gdy idę do Ostrej Bramy i patrzę na modlących się ludzi, to jestem świadkiem czegoś na pograniczu światów – tego widzialnego i mistycznego. I to pogranicze starałem się sfotografować.
Ostatnia wystawa jest poświęcona weteranom Armii Krajowej. Co to znaczy, że jest w kontynuacji?
Wystawa multimedialna pod tytułem „Ostatni świadkowie. Portrety bohaterów II wojny światowej” będzie kontynuowana do momentu, gdy będę mieć szansę na spotkania z ludźmi, którzy byli świadkami tamtych wydarzeń. Wciąż fotografuję i nagrywam wywiady, którymi uzupełniam wystawę. Dodatkowo zmodernizowałem wystawę, którą w ubiegłym roku można było oglądać w klasztorze franciszkanów w Wilnie, i dodałem lektorów do wypowiedzi moich bohaterów. Teraz będzie można oglądać portret i słuchać wypowiedzi w oryginalnej wersji polskiej, a także w litewskim i angielskim tłumaczeniu.
Czy weterani są wdzięcznymi modelami?
Weterani to jedni z najpiękniejszych modeli, których kiedykolwiek miałem, i obawiam się, że trudno mi będzie znaleźć lepszych.
Jak to jest przygotowywać aż cztery wystawy w jednym roku. Trzeba to wszystko sfotografować, ułożyć, wydrukować…
Cieszę się, że zadałeś takie pytanie. Szczególnie że często spotykam się z takim twierdzeniem, iż wystarczy zrobić kilka zdjęć, wydrukować i powiesić w jakiejś przestrzeni i otworzyć wystawę. A to nie jest prawda. Każda wystawa, nawet ta najmniejsza, to niesamowity wysiłek twórczy oraz organizacyjny, który niesłychanie trudno udźwignąć w pojedynkę. To zaangażowanie wielu ludzi i instytucji. Jest jeszcze druga strona medalu – to te osoby, które robią wystawy, wydają książki i na końcu twierdzą, że to jedynie ich sukces. I nawet to, że otrzymali finansowanie na wydruki czy inne sprawy organizacyjne, to dlatego, że im się to po prostu należało. To bardzo ryzykowne stwierdzenie, z którym się nie zgadzam, a przypisuje się je ludziom małym, którzy boją się, że ktoś skradnie sekundę z ich minuty sławy.
Gdy myślę o planowanych wystawach, to w głowie mam ludzi czy konkretne instytucje, bez których nie wyobrażam sobie, by się to wszystko udało. Zaczynając od współpracy z Fundacją „Pomoc Polakom na Wschodzie” oraz Kancelarią Prezesa Rady Ministrów RP, z pomocą których powstają wszystkie wspomniane wystawy, które to instytucje nie tylko finansują, ale wspierają, koordynują. Gdybym policzył połączenia telefoniczne i mejle, w których coś planowaliśmy, nad czymś się zastanawialiśmy, to śmiało mogę mówić, że były ich setki. Czy choćby pomoc Instytutu Polskiego w Wilnie w wyszukiwaniu miejsc na wystawy i organizacji otwarcia czy prowadzenia rozmów z innymi partnerami, albo Ambasady RP na Litwie, bez których nie wydrukowałbym niektórych materiałów, bo zwyczajnie zabrakłoby mi pieniędzy. Chciałbym też wspomnieć o Galerii Foje z Trok, która bez wahania pożyczyła mi sztalugi do jednej z wystaw, czy Wileńskie Centrum Duchowości, którego przedstawiciel po krótkiej rozmowie telefonicznej powiedział: „Oczywiście, twoje wystawy są u nas mile widziane”. Chciałbym też wspomnieć o Danielu i Gulnarze z ArtPrint, którzy stworzyli niesamowity design katalogów i materiałów graficznych, dodatkowo cierpliwie znosząc dziesiątki zmian, które co chwilę wprowadzałem. Czy Monika Bogdziewicz, która na nocne wiadomości o treści: „Proszę, szybko przetłumacz”, odpowiadała w kilka minut, wysyłając tłumaczenie. Zakończyć chciałem wątkiem prywatnym. Moja partnerka, Jovita, przynosiła mi posiłki ze słowami: „Proszę, zjedz coś”. Ilu jeszcze osób nie wymieniłem? Pewnie wielu, ale mam nadzieje, że podczas otwarcia wystaw będę mógł podziękować wszystkim, którzy są tym magicznym spoiwem pracy organizacyjnej.
| Fot. Bartosz Frątczak
(ur. 8 września 1987 r. w Stargardzie) fotograf zajmujący się fotografią dokumentalną i artystyczną. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Szczecińskim. Od 2020 r. członek i współzałożyciel organizacji na Litwie „Kultura na wynos”. Urodził się w Polsce, od kilku lat mieszka na Litwie.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 46(133) 14-20/11/2020