„Tchórz” był największym wrogiem Targalskiego, bo wiedział, że cały jego wewnętrzny program niepodległościowy od czterech dekad opierał się na przeobrażeniu tchórza i oportunisty myślowego w wolnego i odważnego w myśleniu Polaka, który na serio chce niepodległości i suwerenności Polski.
Ludzie, którzy jako publicyści wypowiadają w artykułach swoje myśli do dna, jak Władysław Studnicki, tym samym rezygnują z możliwości dojścia kiedykolwiek do władzy” – pisał dawno temu Stanisław Cat-Mackiewicz („Kto to są »pułkownicy«”, „Słowo”, 5 maja 1936 r.).
Wystarczyłoby zamienić nazwisko Studnicki na Targalski i wszystko by się zgadzało. Zawsze, kiedy Jerzy Targalski wypowiadał „swoje myśli do dna”, nie przebierając w słowach, porównaniach i poruszając emocje od lewa do prawa, myślałem o starym felietonie Mackiewicza: „To przecież o Targalskim!”. Mógłbym zresztą bez końca porównywać „szalonego” Studnickiego z „szalonym” Targalskim. Niekoniecznie w sferze poglądów czy idei, choć postrzeganie Sowietów i Rosji było u nich niemal tożsame. Niemniej jednak bez trudu mógłbym dowieść, że ich inteligencja, erudycja, znajomość świata, krytyka narodowych wad Polaków i kompletne nieliczenie się z opinią w artykułowaniu sądów i poglądów bardzo ich do siebie upodobniało.
Nawet reakcje na ich śmierć są podobne – nagle, po długich latach ostracyzmu, wzruszania ramionami, odwracania się plecami, ubolewania nad wypowiedzianymi słowami, a nawet pisemnych napaści, Targalski w 2021 r. – jak Studnicki w 1953 r. – ma swój państwowy pogrzeb i Polonię Restitutę od Pana Prezydenta RP na czerwonej poduszce. I ma też zastępy fanów wśród polityków ścigających się w zawołaniu: „Ja z niego!”. I te dziesiątki ckliwych wpisów i wspomnień w mediach społecznościowych, które… odebrały mi prawo osobistego wspomnienia Jerzego.
***
Tylko się cieszyć z takiego obrotu spraw – ktoś mi ostatnio powiedział – bo chociaż po śmierci Jerzy został wreszcie doceniony. Nie zgadzam się z tą opinią. W moim wieku staję się powoli weteranem pogrzebów i coraz częściej mam okazję obserwować tę nieznośną prawidłowość: wzmożenie emocjonalne do czasu pogrzebu, deklaracje i mowy, a potem pył niepamięci przygniata mogiłę zmarłego, by zaledwie po roku kilka osób przypomniało w internecie, że rok temu pożegnaliśmy… Jerzego Targalskiego.
W Polsce, zwłaszcza na prawicy rzecz jasna, nadużywa się cytowania „Przesłania Pana Cogito” Zbigniewa Herberta, bo tu każdy prawie udaje „wyprostowanego wśród tych co na kolanach”. Robię to niezmiernie rzadko, zresztą nie jestem aż tak zakochany w poezji Herberta, by w kółko epatować jego strofami, ale jedna z nich akurat dziś wydaje mi się jak najbardziej na miejscu. Nie ta najchętniej akcentowana o „szpiclach” i „katach”, ale o „tchórzach”, co „wygrają”, „pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę a kornik napisze twój uładzony życiorys”.
No właśnie, tchórzy wołających dziś: „Targalski był wielki!”, jest bez liku. Ktoś powie, to przecież normalna kolej rzeczy, ale kiedy tchórz jest wysokim urzędnikiem państwowym, który może zmienić (nie)porządek rzeczy w realizację, choćby w niewielkim zakresie, konceptów politycznych Targalskiego, a na co dzień notorycznie abdykuje, pławiąc się w osobistych zaszczytach i pieczeniach, by w dniu pogrzebu ścigać się na wielkość wieńca…
No właśnie. Może nie ma dziś nic bardziej smutnego niż widok tego czy innego rzecznika Europejskiego Zielonego Ładu, który oddaje hołd Targalskiemu. Targalskiemu, który krótko przed swoją śmiercią pisał o „niszczeniu gospodarki polskiej pod okiem Brukseli w ramach Zielonego Ładu”. „Wiatraki, panele słoneczne i rosyjski gaz z Niemiec zamiast węgla” – oto co nas czeka, jeśli nie powiemy temu „nie” („Endlösung der polnischen Frage”, 4 sierpnia 2021 r.). Myślę w każdym razie, że nie przypadkiem nasz Wieszcz umieścił tchórzy w szeregu ze szpiclami i katami, i nie jest też przypadkiem, że z tym trójgłowym smokiem – „Szpicel-Kat-Tchórz”, przez całe życie walczył Jerzy Targalski.
Czytaj więcej: Mistrz Jerzy Targalski 1952–2021
***
Ale hydra, której na imię „Tchórz”, jest z tej potrójnej hydry najważniejsza, a na pewno najważniejszym obiektem walki Jerzego Targalskiego. „Szpicle” i „kaci” są paradoksalnie stosunkowo łatwi do zdemaskowania, ich los kończy się zazwyczaj po demaskacji; zaś „tchórze” są skryci, działają najczęściej w przebraniu realistów, patriotów i oportunistów, no i są najbardziej liczni.
„Tchórz” był największym wrogiem Targalskiego, bo wiedział, że cały jego wewnętrzny program niepodległościowy od czterech dekad opierał się na przeobrażeniu tchórza i oportunisty myślowego w wolnego i odważnego w myśleniu Polaka, który na serio chce niepodległości i suwerenności Polski. To był – można by rzec – warunek powodzenia codziennego znoju Targalskiego, bo Polacy po dziejowych kataklizmach XX w. i dziesiątkach lat okupacji niemiecko-sowiecko-komunistycznej w zasadzie utracili swoją tożsamość i stali się ludźmi trwale uszkodzonymi.
„Gdyby Polskę wyobrazić sobie jako pojedynczego człowieka, to ów człowiek tych wszystkich przejść prawdopodobnie by nie przeżył, a jeśliby mu się to udało, to byłby kaleką o ciężkich urazach psychicznych” – pisał w „Eseju o duszy polskiej” Ryszard Legutko. „Polska stała się poczwórną ofiarą: agresji niemieckiej, komunistycznego zniewolenia, społecznej destrukcji oraz terytorialnego zaboru. Jeśli nadto uzmysłowimy sobie, że Polacy byli społeczeństwem, które pierwotnej agresji niemieckiej dzielnie się przeciwstawiało, to kolejne agresje można uznać za akty wyjątkowo krzywdzące”.
Czytaj więcej: Ostatnia droga Jerzego Targalskiego
***
Jerzy Targalski obrał sobie najtrudniejszą z dróg, bo wyszedł poza ramy diagnostyki narodowej i stanął na pozycji diagnosty aplikującego leki na polepszenie stanu zdrowia. Tę zmianę upatrywał w pracy indywidualnej z wyłuskanymi przez siebie młodymi ludźmi. Temu służyły wykłady, ćwiczenia i seminaria w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i Centrum Badań nad Bezpieczeństwem Akademii Sztuki Wojennej.
Był przy tym zawsze surowym lekarzem. Nie upiększał, nie brązowił, nie słodził, jakby chciał nam powiedzieć za Józefem Mackiewiczem, że „optymizm nie zastąpi nam Polski”. U niego nigdy nic nie było idealne, a co najwyżej zadowalające. Wobec tego, co społeczne, co w ujęciu politycznej poprawności ma być „zbiorową mądrością”, był bezwzględny. Nawet całkiem niedawno pytał retorycznie w kontekście konfliktów Polski z Komisją Europejską: „Po co Polakom suwerenność, skoro można ją sprzedać, i to nawet nie za kasę, tylko jej obietnicę?”, po czym sam sobie odpowiadał: „Na wszystko Polacy się oczywiście zgodzą, i to nawet za miskę soczewicy. Obiecaną, nie rzeczywistą”.
Dziś na tej najtrudniejszej z dróg pozostaliśmy sami. I wcale nie jest pewne, że z niej jak najszybciej nie uciekniemy, bo już pierwszy zakręt może nas zniechęcić. Ale jedno jest pewne: Jerzy Targlaski dziś wyrecytowałby nam pełen realizmu i goryczy wiersz Jerzego Czecha pt. „Wyspiański”, który kiedyś tak pięknie wyśpiewał Przemysław Gintrowski, a który tak trafnie oddaje postać i sposób myślenia Jerzego:
A ja o Polsce marzę
Co nie jest tylko witrażem
I nie komedią na scenie
Ale spełnieniem
Niechże się taka stanie
Co by nie była udaniem
By szyldem tylko nie była
Lecz żeby żyła
A ludzie, co mnie mijają
I czymś tam się pocieszają
Pociecha dla nich jak tarcza
I to już im wystarcza
A myśl ich podła kusi
Że tak już zostać musi
I będą sobie kłamać
Że zmartwychwstanie sama
A we mnie wielki okrzyk drga
Słowami tymi natchniony –
Wyzwoleń ten tylko doczeka się dnia
Kto własną wolą wyzwolony!
Żegnaj, Jerzy, odpoczywaj w pokoju!
Sławomir Cenckiewicz
Dr hab. Sławomir Cenckiewicz jest historykiem czasów najnowszych i publicystą. Od 2016 r. dyrektor Wojskowego Biura Historycznego im. gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego, polskiej instytucji publicznej zajmującej się badaniem dziejów Wojska Polskiego.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 40(115) 02-08/10/2021