Po zlikwidowaniu taboru romskiego, największego rynku narkotykowego, który mieścił się na obrzeżach Wilna na Porubanku (lit. Kirtimai), problem narkomanii nie został całkowicie rozwiązany. Większość Romów przeniosła się do Nowego Miasta i okolic, a wraz z nimi i problem narkomanii.
W 2016 r. zostały podjęte kroki w celu zlikwidowania taboru romskiego mieszczącego się na obrzeżach Wilna. Największym problemem taboru w Kirtimai była narkomania. Mieszkańcy produkowali i sprzedawali tam narkotyki. W ciągu kilku lat władze miasta postanowiły powstrzymać rozpowszechnianie się narkomanii w taborze i okolicach, zapewnić lepszą opiekę medyczną mieszkańcom taboru i stworzyć dzieciom możliwość kształcenia się. W rozmowie z „Kurierem Wileńskim” Erik Jalovik, szef Drugiego Komisariatu Policji w Wilnie, powiedział, że po zlikwidowaniu taboru problem narkomanii nie zniknął całkowicie, ale z całą pewnością się zmniejszył.
– Starego taboru, który znajdował się przy ulicy Dariaus i Girėno 185, na szczęście już nie ma, ale jeszcze mamy niewielki problem z miejscem, gdzie została część taboru przy ulicy Rodūnios. Tam jeszcze mieszkają Romowie w domach, które także zostały wybudowane nielegalnie. Trudno jest dzisiaj stanowczo powiedzieć, że z powodu zlikwidowania taboru zwiększył się problem narkomanii w Nowym Mieście i pobliskich rejonach. To, co widzieliśmy wcześniej, jaki przepływ narkomanów był w taborze, to dzisiaj sytuacja jest nie do porównania. Po prostu ludzie nie widzieli, co tam się działo. Tam po narkotyki szły grupy 30-35 osobowe – podobnie jak dzisiaj migranci. Czy dzisiaj gdzieś jest taki przepływ narkomanów? Wątpię. Zgadzam się, że dzisiaj ludziom, którzy nie mieli w sąsiedztwie narkomanów, a dzisiaj ich widzą, sytuacja wygląda bardzo strasznie. Ale zapewniam, że dzisiaj zmniejszyła się liczba sprzedających i zażywających narkotyki, właśnie dzięki temu, że nie ma taboru – mówi funkcjonariusz.
Policja dosyć często otrzymuje zgłoszenia o handlu narkotykami przy ulicy Rodūnios. Udało się już zatrzymać kilka osób, rozpoczęto też dochodzenia przedprocesowe, zarejestrowano kilka zgonów w tym roku. Więc problem z taborem chociaż już nie jest tak znaczny jak wcześniej, ale jeszcze pozostaje.
– Obecne miejsce w taborze przy ulicy Rodūnios, gdzie odbywa się handel narkotykami, jest trudno dostępne dla funkcjonariuszy – to taki ślepy zaułek. Tam trudno jest dojechać niezauważonym, ponieważ z jednej strony znajduje się wspólnota ogrodowa, z drugiej lotnisko, a z trzeciej linia kolejowa, więc pozostaje jedyna droga. Oczywiście, że staramy się, aby jak najszybciej zamknąć i tam handel narkotykami. Zmieniamy taktykę pracy, pracujemy w tym kierunku – tłumaczy szef Drugiego Komisariatu Policji w Wilnie.
Co dotyczy pobliskich miejscowości, na przykład Nowego Miasta i pobliskich okolic, dokąd przesiedlili się Romowie z taboru, to policja także otrzymuje niemało informacji, że tam także odbywa się handel narkotykami.
– Wiemy sami i otrzymujemy zgłoszenia od miejscowej ludności. Pracujemy w tym kierunku. Udało się już wielu zatrzymać, rozpoczęły się procesy sądowe. Handel narkotykami będzie do tej pory, dopóki będzie popyt. Liczba przestępstw handlu narkotykami spada w porównaniu z ubiegłymi latami. Bardzo nas cieszy fakt, że ludzie nie są obojętni, że informują nas o przestępstwach związanych z narkotykami. Dzisiaj ludzie nie boją się, są bardzo odważni. Naszym podstawowym zadaniem było wysiedlenie Romów z taboru i zasiedlenie ich w miejscach zaludnionych, żeby byli na oczach innych ludzi, żeby sąsiedzi informowali nas o przestępstwach. Jesteśmy bardzo wdzięczni tym, którzy z nami współpracują – mówi Erik Jalovik.
Rozmówca twierdzi, że po zlikwidowaniu taboru handel narkotykami zmniejszył się. Sytuacja sprzed 5, 6, 7 laty i wcześniej, gdy rejestrowano przed taborem po 30-40 zgonów osób w wieku 25-30 lat, dzisiaj jest zupełnie inna – rocznie rejestruje się 3-5 zgonów.
Czytaj więcej: Tabor znika, problemy pozostają
Jak mówi szef Drugiego Komisariatu Policji w Wilnie, w okresie, gdy istniał tabor, kwitł tam handel jak na rynku Pod Halą czy na Kalwaryjskim, tylko że handlowano wyłącznie narkotykami. Narkotyk mógł kupić każdy i nawet nie musiał wiedzieć, kto handluje. Tam było wszystko na miejscu: logistyka, marketing, różni specjaliści – ekonomista, dyrektor, buchalter. Przy wjeździe stał ich człowiek, który informował handlarzy, że nadjeżdża policja. Tam wszystko było zorganizowane. Dyrektorzy nie handlowali, mieli sprzedawców, którzy mieli specjalne kryjówki – na przykład przychodzi narkoman do jednej kryjówki, wkłada pieniądze, a z innej zabiera towar. Ich logistyka, taktyka z każdym rokiem doskonaliła się. Stąd bardzo trudno było z nimi walczyć.
– Na szczęście po zlikwidowaniu taboru zmniejszyła się liczba handlarzy narkotykami i samych narkomanów. Pamiętam, że gdy jeszcze był tabor, to koledzy liczyli, ilu w ciągu dnia przychodzi tam narkomanów. Bywały dni, że w ciągu dnia rejestrowali nawet po 2 tys. osób, które przychodziły do taboru po narkotyki. Obecnie sytuacja się zmieniła. Jeżeli dzisiaj narkoman chce kupić sobie dozę i nie wie, kto sprzedaje, to jej nie kupi, ponieważ nikt mu nie sprzeda, bo się boją. Bez znajomego, bez umownego schematu, bez specjalnych znaków nie kupisz dzisiaj narkotyków. I to już jest dobrze. A gdy był tabor, to każdy mógł kupić, kto tylko chciał. Z własnego doświadczenia pamiętam taki wypadek, gdy przyjechał kierowca TIR-a z Kazachstanu, który używał narkotyki, zostawił auto przy firmie logistycznej i poszedł do taboru po narkotyki. Kupił, zażył i nie wiem, czy zemdlał, czy może zasnął i upadł w samochodzie na gazową kuchenkę, na której przygotowywał posiłek i zatruł się tym gazem. Dzisiaj już taki kierowca nie znajdzie miejsca, gdzie kupić narkotyk – wspomina.
Czytaj więcej: Narkomania w czasie pandemii