„Odzyskanie kościoła i klasztoru zajęło mi 24 lata życia, w tym 9 lat w procesach sądowych” — powiedział „Kurierowi Wileńskiemu” były gwardian klasztoru franciszkanów w Wilnie o. Marek Adam Dettlaff OFM Conv.
Antoni Radczenko: Został ksiądz nominowany do tytułu „Polak Roku”. Jaka była pierwsza reakcja?
O. Marek Adam Dettlaff: Zdziwiłem się. Dowiedziałem się o tym od ks. Wojciecha Górlickiego.
Od kiedy ksiądz jest na Litwie?
Na Litwie jestem od 28 lat. Przyjechałem w 1993 r., faktycznie jako młody zakonnik od razu po święceniach. Uczyłem się języka litewskiego na Uniwersytecie Wileńskim. Czując się samotny, chodziłem pod nasz kościół, którego okna były zabite blachą. Kościół był zamknięty, zniszczony, dach groził zawaleniem. Zobaczyłem, że ludzie ulicy, bezdomni, idą do Kaplicy Suzinowej, która stoi na rogu ulic Trockiej i Franciszkańskiej. Dołączyłem do nich. Robiłem dla nich rekolekcje, w trakcie których były krótkie kazania trzy razy dziennie. Dawałem im taką gęstą zupę, że aż łyżka stoi. Oglądaliśmy stare filmy religijne na wideo. Załatwiłem im gitarę, więc ci bezdomni śpiewali romanse rosyjskie. Od tamtego czasu rozpoczęła się trudna i żmudna praca, aby odzyskać kościół i klasztor.
Czytaj więcej: Znani już są kandydaci do tytułu „Polak Roku 2021”
28 lat na Litwie i 25 lat w Polsce. Gdzie ksiądz „czuje się u siebie”?
Tutaj. Kiedy jadę do Polski, to jadę przede wszystkim do brata, ale u siebie czuję się na Litwie.
Jaka była reakcja rodziny na wybór życia zakonnego i wyjazdu na Litwę?
Rodzice woleli, bym został księdzem diecezjalnym, aby w ten sposób być bliżej nich. Takie zwykłe odczucie rodziców. Jeśli chodzi o to, że wyjechałem na Litwę, to pierwszy chłopak mojej mamy pochodził z Litwy, konkretnie z Gajdów spod Ignaliny. Więc mama wiedziała, czym jest Litwa.
Droga do odzyskania kościoła i klasztoru była długa i złożona.
Zajęła mi 24 lata. W tym 9 lat w procesach sądowych. Kościół udało się odzyskać po pięciu latach w 1998 r., a klasztor dopiero po 24 latach w 2017 r.
Dlaczego w ogóle ksiądz trafił na Litwę?
Całe życie chciałem pracować na Łotwie. Całe życie, to znaczy od diakonatu. Miałem dużo wydarzeń dosłownie cudownych w swoim życiu. Jako kleryk w 1991 r. pojechałem na Łotwę. Tam, nie będąc jeszcze diakonem, ochrzciłem umierające dziecko, które zostało przywrócone do życia. To był niemowlak, Martins miał na imię. Ponadto byłem w tych samych miejscach, gdzie o. Maksymilian Kolbe odprawiał msze święte i znalazłem ziemię, którą on otrzymał na budowę Niepokalanowa łotewskiego. Myślałem, że Pan Bóg chce, abym tam pojechał. Z woli przełożonych, po rocznych protestach, zgodziłem się przyjechać na Litwę.
Na Łotwie mieszka sporo katolików, jednak zawsze była bardziej kojarzona jako kraj protestancki…
Łotwa jest bardzo ciekawym krajem. W tamtych latach było odrodzenie kościoła katolickiego. Wszyscy jednak żyli ekumenicznie. Luteranie mieli nabożeństwa w kościołach katolickich, a katolicy w kościołach luterańskich. Odwiedzano się wzajemnie we wszystkie święta. Włącznie z prawosławnymi. Wydawano nawet wspólne czasopismo chrześcijańskie. To był taki ekumenizm życiowy. Właściwie to, czego myśmy uczyli się w seminarium o ekumenizmie, to na Łotwie był to ekumenizm praktyczny. Ludzie oddolnie wzajemnie się szanowali i patrzyli w jedną stronę.
Czytaj więcej: Litwa i Łotwa wspólnie widzą zagrożenie ze strony elektrowni atomowej w Ostrowcu. Łotwa nie chce białoruskiej energii
Czy sytuacja na Litwie i w Polsce w 1993 r., pod względem religijności społeczeństwa, mocno się różniła?
Było wiele wspólnego. Zarówno wierni w Polsce oraz wierni na Litwie cierpieli. To był element łączący. Wiadomo, że na Litwie sowieckiej było mniej swobód religijnych, kościół w Polsce bardziej potrafił powiedzieć „nie” ateizacji. Pamiętam sytuację, kiedy kościół już został odzyskany, ale jeszcze nie był poświęcony. Zwrócili się do mnie muzycy, którzy chcieli robić u nas koncerty, na które się zgadzałem. Starsze osoby bardzo przeżywały tę sytuację, albowiem jeszcze pamiętały, jak kościoły były przemieniane na sale koncertowe.
Albo magazyny.
Albo magazyny. Kiedy organizowaliśmy koncerty, to trzeba było tłumaczyć ludziom, dlaczego. To było trudne dla ludzi. Dzięki temu jednak w świadomości, przede wszystkim społeczności litewskiej, kościół zaistniał jako budynek, jako miejsce. Był czas, kiedy ludzie ze starówki wyrzucali śmieci pod naszym kościołem. Dzień przed odzyskaniem kościoła była próba podpalenia świątyni. Dzięki temu, że w tym czasie byłem tutaj z panem Donatasem Katkusem, który planował zorganizować koncert, usłyszałem, że ktoś biega po poddaszu. Kiedy wyszliśmy z kościoła, to dach już się palił. Straż pożarna została szybko wezwana i zalali dodatkowo nasz już zawilgocony, odzyskany kościół. Dzień po odzyskaniu kościoła samorząd miasta Wilna chciał mnie ukarać za to, że pod kościołem są śmieci. Odruchowo zacząłem się śmiać, mówiąc: dajcie samochody, ja dam ludzi i wywieziemy śmieci.
Czy obecnie przy kościele i klasztorze są prowadzone akcje skierowane do bezdomnych lub potrzebujących?
Tak. Współpracujemy z Polską Fundacją Narodową, poprzez proboszczów i starostów dzielimy paczki dla najbiedniejszych rodzin. W tym roku są to Miedniki, Mickuny, Rukojnie, Ławaryszki oraz szkoła w Niemieżu. Przechowujemy i rozwozimy te paczki do parafii i szkół.
Czytaj więcej: Finał akcji „Świąteczna Paczka z Polski”
Ksiądz pochodzi z Polski, więc chyba nie da się ominąć tematu relacji polsko-litewskich?
Dla mnie pierwszym takim pozytywnym zaskoczeniem był przyjazd Lecha Wałęsy na Litwę i podpisanie Traktatu o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy z ówczesnym prezydentem Algirdasem Brazauskasem. Regularnie czytałem pismo „Lietuvos aidas”, gdzie w tygodniu trzy razy były artykuły antypolskie i faktycznie po podpisaniu umowy te artykuły się skończyły. Przychodzili do mnie przyjaciele Litwini, mówiąc: nic nie rozumiemy, całe życie uczono nas, że Polacy są wrogami i teraz są przyjaciółmi. To był szok. Pierwszy moment, kiedy faktycznie dokonał się przełom w świadomości ludzkiej. Dla Polaków to zawsze było jakąś formą nadziei na lepsze jutro, a dla Litwinów wychowanych na historii według Šapoki i historiografii odrzucającej tradycje WKL, to był przełom, który wymagał pewnego przemyślenia sytuacji.
Z Litwinami po raz pierwszy ksiądz spotkał się na Uniwersytecie Wileńskim, a kiedy po raz pierwszy spotkał się z litewskimi Polakami?
To odbyło się równocześnie, bo sobotami i niedzielami jeździłem do Miednik i tam był mój pierwszy kontakt z litewskimi Polakami. Natomiast w Wilnie miałem z jednej strony kontakt ze środowiskiem bezdomnych, z drugiej ze środowiskiem studenckim. W kościele św. Janów były odprawiane nabożeństwa w języku litewskim przez jezuitę ks. Merkysa. Później kardynał Bačkis zrobił mnie kapelanem wszystkich wspólnot litewskojęzycznych „Wiara i światło”. Po pewnym czasie udało się założyć wspólnotę „Wiaro i światło” dla polskich rodzin, które miały dzieci umysłowo niepełnosprawne…
Czy między tymi dwoma społecznościami były zauważalne różnice?
Tak. Mentalność jest zupełnie inna. Inna religijność, inny charakter. Dlatego też muszą być inne formy duszpasterstwa.
Na zakończenie prosiłbym o krótkie życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia (uśmiech)
Życzę, aby te Święta były spokojne, radosne, ciepłe i pełne opieki Bożej.