18 kwietnia mijają 24 lata, jak nie ma z nami Olgierda Korzenieckiego, znanego wileńskiego lekarza oftalmologa, działacza społecznego, człowieka wiernego wszystkiemu, co polskie.
— Ci, którzy znali Olgierda Korzenieckiego, pamiętają o nim do dziś. Rzadko można spotkać człowieka tak otwartego na kontakty zawodowe, towarzyskie, tak szlachetnego i tak skromnego w każdym działaniu czy słowie. Był intelektualistą w pełnym tego słowa znaczeniu. Pasjonował się historią, literaturą, sztuką, zabytkami, fotografią. Był wśród założycieli Społecznego Komitetu Opieki nad Starą Rossą, był wśród tych, którzy wspierali działalność Związku Polaków na Litwie. Jego odejście było okrutną niesprawiedliwością dla Wilna, rdzennych wilnian, Polaków — mówi w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” Krystyna Adamowicz, wileńska dziennikarka, prezeska Towarzystwa Absolwentów „Zawsze wierni Piątce”. Zmarł nagle 18 kwietnia 1998 r.
Czytaj więcej: Zawsze wierni „Piątce”: Gdybym został sam…
— Jego obecność na VII zjeździe Związku Polaków na Litwie była ostatnim hołdem oddanym społeczności polskiej. Los tak chciał, że odprowadzało go w ostatnią drogę wielu rodaków, którzy byli świadkami jego tak niespodziewanego odejścia. Mówili: „Przecież wczoraj był na uroczystości założenia kamienia węgielnego pod Dom Polski” — wspomina Krystyna Adamowicz. Miał 66 lat. Przyjaciele mówią, że ,,odszedł cichutko, tak jak żył”.
— Był niezwykle skromnym człowiekiem, wiernym wszystkiemu, co polskie, kochającym Wilno, swoją szkołę, ludzi, z którymi los go zetknął. Był jednym z pomysłodawców spotkań absolwentów klasy oraz tworzenia archiwum szkolnego „Piątki”, co owocuje do dziś — kontynuuje Krystyna Adamowicz.
Olgierd Korzeniecki ukończył słynną Szkołę Średnią nr 5. Maturę zdał w 1950 r. z wyróżnieniem — srebrnym medalem. Studiował medycynę na uczelni, którą przed laty ukończył jego ojciec — Uniwersytecie Wileńskim. Był wziętym okulistą, jako pierwszy na Litwie zaczął stosować szkła kontaktowe, był wynalazcą szeregu innowacyjnych metod leczenia schorzeń ocznych. Był człowiekiem o niezwykłej życzliwości wobec pacjentów. Wilnianie, obok jego zawodowych sukcesów, pamiętają go jako człowieka, który nie przeszedł obojętnie obok spraw ważnych dla Wilna i ludzi. Kiedy usłyszał, że ma powstać Społeczny Komitet Opieki nad Starą Rossą, jako jeden z pierwszych był u źródła jego założenia. Swój udział w Komitecie uważał za bardzo ważną misję. Razem z Alicją Klimaszewską, Haliną Jotkiałło i Jerzym Surwiłą co roku przez wiele lat stawał w jednym szeregu ze znakomitościami warszawskiej kultury na Powązkach, by zbierać ofiary na renowację Starej Rossy. Pokłosie tej akcji jest widoczne. Działał w Komitecie aż do śmierci. Wspólnie kwestował, doradzał, a przede wszystkim na fotografiach utrwalał osiągnięcia. Pochowany został w rodzinnym grobowcu na Starej Rossie.
Czytaj więcej: Społeczny Komitet Opieki nad Starą Rossą zebrał ponad 3 tys. euro, ale mniej niż w zeszłym roku