Rozmowa z dr. Tomaszem Bożerockim z Wydziału Komunikacji Uniwersytetu Wileńskiego.
Ilona Lewandowska: Wojna w Ukrainie różni się od innych również tym, że pojawia się o wiele więcej informacji na temat toczących się tam wydarzeń. Możemy niemal na bieżąco śledzić to, co się dzieje, a jednak nie brakuje osób, które uważają, że nie jest łatwo w tym natłoku przekazu znaleźć wiarygodne informacje. Jak ich szukać?
Dr. Tomasz Bożerocki: Bardzo uważnie obserwuję dyskusje toczące się w mediach społecznościowych na ten temat. I muszę przyznać, że wiele twierdzeń, jakie się pojawiają, niepotrzebnie wprowadzają w błąd. Jak szukać obiektywnej informacji? Bardzo często pojawia się np. stwierdzenie, że trzeba mieć informacje z różnych źródeł. Niestety, nie wystarczy obejrzeć wiadomości z pięciu różnych kanałów, by mieć pewność, że poznało się różne punkty widzenia. W przypadku rosyjskich kanałów nie ma praktycznie różnicy, czy mówimy o telewizji państwowej, czy też komercyjnej. Wiadomości, które są wytwarzane w Rosji, są kontrolowane przez Kreml. Niezależne media zostały zamknięte na początku wojny z Ukrainą, między innymi za samo używanie tego słowa. Szukanie obiektywnej informacji nie jest więc takie proste. Nie wystarczy sięgać po różne źródła, trzeba przede wszystkim wiedzieć, kto stoi za konkretnym źródłem, kto je finansuje, jakie ma polityczne interesy, do czego dąży — dopiero wówczas porównanie źródeł ma sens. To wymaga wysiłku, dosyć dużej wiedzy ogólnej i nie oszukujmy się — bardzo niewiele osób ma na to czas i siły.
Czytaj więcej: Tomasz Bożerocki: Na uniwersytecie zachęcono mnie do korzystania z tego, że jestem Polakiem
Jest jakaś prostsza droga?
Jeżeli mówimy o informacji dotyczącej polityki zagranicznej, myślę, że najprostsze jest po prostu zaufanie państwowemu nadawcy. Oczywiście, bardzo wielu krzyknie zaraz, że tam też są polityczne interesy, ale w kwestiach, które dotyczą bezpieczeństwa państwa, spraw międzynarodowych, na przekazie mediów państwowych możemy polegać. My naprawdę żyjemy w demokratycznym państwie. Nie jest ono doskonałe, czasem może trochę trudno mu zaufać — myślę, że po wyroku sądu w sprawie MG Baltic zdecydowanie przybyło tych nieufnych wobec państwa, ale jednak mamy wolność słowa. Nie możemy temu zaprzeczyć. Państwowy nadawca ma bardzo wielką odpowiedzialność i dzięki temu możemy być pewni, że nie będzie podawał informacji niesprawdzonych. Jest też finansowany przez państwo, nie musi więc gonić za sensacją, by podnieść oglądalność. Oczywiście, w kwestiach polityki wewnętrznej byłbym bardziej ostrożny, ale — jeśli mówimy o sprawach międzynarodowych i bezpieczeństwie — publicznemu nadawcy możemy zwykle wierzyć. Poza tym, media są tym bardziej wiarygodne, im bardziej biorą odpowiedzialność za przekazywane treści. Ważne jest to, czy podane jest źródło informacji, czy ktoś podpisał się pod nią imieniem i nazwiskiem. Pamiętajmy, że gazeta, portal czy telewizja odpowiadają za podawane treści także pod względem prawnym. Zupełnie inna sytuacja jest w mediach społecznościowych. Tam weryfikacja informacji jest o wiele trudniejsza.
Czytaj więcej: MG Baltic próbował wpływać na polityczną mapę Litwy
Tymczasem wiele osób uważa, że to właśnie media społecznościowe mówią prawdę, a media tradycyjne kłamią…
Media społecznościowe mówią taką „prawdę”, jak nam się podoba, dlatego nie brakuje osób, które chcą im wierzyć. Wielu ludzi szuka informacji nie po to, żeby czegoś się dowiedzieć, ale po to, by utwierdzić się w swoich przekonaniach. Jeżeli wybieramy źródła po to, by potwierdzić swe własne przemyślenia (niekoniecznie rozsądne), to zawsze w końcu znajdziemy jakiegoś proroka na YT, który będzie się z nami zgadzał. Mówiąc o aktualnej sytuacji, jeśli człowiek uważa, że Rosja ma zawsze rację, to po prostu będzie odrzucał informacje, które tej tezy nie potwierdzają. I nie ma znaczenia, ile programów zobaczy. I tak zatrzyma się przy tych, które odpowiadają jego światopoglądowi. Rzeczywistość można zobaczyć obiektywnie tyko wtedy, jeśli zgodzimy się na podważenie naszych przekonań.
Czy jest szansa, by umiejętność krytycznego odbierania informacji była powszechna?
Bardzo w to wątpię. Zawsze będą ludzie, którzy szukają tylko potwierdzenia własnych przekonań i to właśnie oni są najbardziej podatni na manipulację. Rosyjska propaganda potrafi to świetnie wykorzystać. Oczywiście poza taką bardzo prymitywną propagandą, jaka w Rosji powstaje w związku z agresją na Ukrainie (w takiej sytuacji nie mam wątpliwości, że dobrze się stało, że na Litwie odłączono rosyjskie programy TV), jest również ta bardziej zawansowana. Działa ona np. przez rosyjską kulturę, ale także inne obszary naszego życia. Ktoś jest bardzo wierzący — proponuje mu się Rosję jako jedyną wierną chrześcijańskim wartościom, ktoś jest pasjonatem historii — mamy mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Na pewno jednak takie wydarzenia jak rosyjska agresja na Ukrainę są dla wielu ludzi okazją do przebudzenia. To wstrząs, który sprawił, że wielu ludzi musiało zweryfikować swoje poglądy. Jeden z moich przyjaciół zawsze był prorosyjski. Jeszcze 24 lutego mówił, że to nie tak strasznie będzie, że Putin wie, co robi… Po czterech dniach dzwonił do mnie z zupełnie innymi przekonaniami. Zacząć szukać informacji, czytać, po prostu otworzył się na zupełnie inny punkt widzenia niż ten, który był dla niego oczywisty przez lata.
Jeśli miałbym jakoś podsumować — o wiele większą szansę na obiektywizm i krytyczne podejście do informacji mają ludzie, którzy nie ograniczają się do jednego środowiska, którzy potrafią rozmawiać z ludźmi, którzy myślą inaczej niż oni. Ktoś, kto szuka jedynie potwierdzenia własnych przekonań, nie będzie w stanie ich zweryfikować, niezależnie od informacji, jakie będą do niego docierać. Ważne jest też to, żebyśmy mieli takie podstawowe zaufanie do swojego państwa, które — przyjemniej obecnie — działa na demokratycznych zasadach. Paradoksalnie — zbytnia podejrzliwość i szukanie wszędzie teorii spiskowych także nas od prawdy oddala.
Czytaj więcej: Za ołowiem idzie kłamstwo. Pięć sposobów na to, jak nie stać się narzędziem propagandy