O tym, czy biznes ma płeć, rozmawiam z Anną Złotkowską – kobietą trudną do zaszufladkowania, łamiącą stereotypy, odważną w swoich decyzjach i ciekawą świata. Anna Złotkowska to wileńska bizneswoman, założycielka i akcjonariuszka prężnie działającej od lat na rynku spółki Izovoltas, zajmującej się sprowadzaniem i sprzedażą części i systemów taboru kolejowego, części do naprawy samolotów wojskowych, promującej e-mobility i technologie wodorowe.
Powszechnie uważa się płeć piękną za słabszą i nienadającą się do zarządzania, a już szczególnie w branży technicznej. Temu poglądowi, który, moim zdaniem, nie ma żadnego uzasadnienia, nadal przypisuje się kilka stereotypów myślowych, m.in.: kobiety w biznesie są mało kobiece; kobiety powinny się trzymać „swoich” branż; kobiety w biznesie kierują się emocjami, prowadząc firmę nastawione są na pasje, a nie na zysk; kobiety są za delikatne (mało wojownicze!), aby być liderkami; kobieta, która wybiera biznes zamiast macierzyństwa, jest egoistyczną karierowiczką…
Piękna lista skamieniałości (śmiech). Czuję, jakbym przeniosła się lata wstecz, i pamiętam, jak bardzo mnie nurtowały podobne kwestie jeszcze za czasów mego trzyletniego członkostwa w Zarządzie Stowarzyszenia Kobiet Biznesu Litwy. Jak bardzo zależało mi na tym, by przekonać kobiety do stanowczego podążania za własnymi pomysłami i marzeniami, przestać robić zniżki własnym kosztem tylko dlatego, że jestem wychowana jako uległa i stonowana dziewczynka.
Co się zmieniło? Mam szczęście widzieć, jak dorasta dzielna przyjaciółka mojego 15-letniego syna, która w tej chwili przebywa w Chorwacji z delegacją prezentującą naszą ukochaną Mickiewiczówkę (Erasmus), jak moje serdeczne przyjaciółki zabierają głos w zarządach spółek ubezpieczeniowych, reprezentują mieszkańców w samorządach czy sejmie lub też zakładają spółki handlujące commodity w krajach sąsiedzkich. Widzę, że nauczyłyśmy się doceniać siebie, swoją pracę i inwestować w rozwój własny.
Najbardziej mnie cieszy, że pamiętamy też o otoczeniu i potrafimy zadbać nie tylko o siebie czy własną rodzinę, lecz jeszcze wystarcza naszych sił na pomoc uchodźcom. Zachwyca mnie Ewa Wołkanowska-Kołodziej. Jej działalność wspieramy na różne sposoby, bo zależy nam na pomocy kobietom, dzieciom i chorym. Nasz klub z kolei bardzo intensywnie włączał się do różnych projektów związanych z pomocą uchodźcom z Ukrainy. Również w Izovoltas zaczęliśmy zatrudniać Ukrainki.
Kobiety zapraszam do naszego klubu „Wileńszczyzna jest kobietą”. Mile są widziane osoby pomysłowe, zachęcające do łączenia się w projektach twórczych czy charytatywnych, chętne do pomocy w już istniejących. Oczywiście, dzisiejszy kryzys przyczynił się do tego, że rzadziej się spotykamy, ale wierzę, że za chwilę to się zmieni. Odpowiadając na pytanie, czy stereotyp kobiety w biznesie się zmienia, stanowczo należy powiedzieć, że tak. Zmiana ta jest na pewno prostym następstwem przemian społeczno-kulturowych, jakie obserwujemy obecnie.
Czytaj więcej: Wileńska położna Bożena Kaczanowska: „To samodzielny zawód”
Przez parę lat po studiach pracowała Pani jako księgowa. Przemiana w odnoszącą sukcesy przedsiębiorczynię brzmi bajkowo. Czy te doświadczenia z księgowości pomogły i pomagają we własnej firmie?
Księgowa czy przedsiębiorczyni? Tak, pracowałam przez kilka lat jako księgowa w Stowarzyszeniu Polaków Naukowców na Litwie i w firmach prywatnych. Równocześnie studiowałam, zaliczałam kursy w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, odbywałam różne praktyki w Polsce. Te wszystkie doświadczenia zaowocowały później, idealnie łącząc księgowość z biznesem własnym. Dzisiaj widzę moje pierwsze wykształcenie fachowe raczej jako trampolinę do kolejnych działań, rozwoju. Cyferki często towarzyszą mi w życiu.
Czy można odpowiedzieć, że zawsze było bajkowo? Zdecydowanie nie, ale nie był to nigdy powód do zdecydowanych ustępstw czy rezygnacji. Firma w sierpniu będzie liczyła 19 lat, dzisiaj, m.in. z racji wojny na Ukrainie, mierzę naszą historię całą serią kryzysów, które przetrwaliśmy. I które zawsze były powodem i rękojmią do kolejnych zmian, a to w kierunku działania, a to partnerów, a to rynku. Cieszę się gronem lojalnych pracowników, część z nich pracuje ze mną od 15 lat, wspólnie tworzymy spójny zespół, kroczący pewnie naprzód.
Jest Pani bardzo kobieca, blondynka o marzycielskich oczach. Czy to pomaga w prowadzeniu negocjacji handlowych? Umie Pani być twarda i stawiać „sprawy po męsku”? Tutaj przychodzą mi na myśl książki Sylwii Day, których bohaterką jest zjawiskowa bizneswoman wykorzystująca swoje atuty, również te dotyczące aparycji (szpilki, szminki, kobiecy seksapil), do załatwiania korzystnych transakcji.
Pani Brendo, myślałam, że te tematy mamy daleko za sobą, a dzisiaj widzę, że powinno się jeszcze poświęcać im czas i uwagę. Ja, zapewne jak każdy przedsiębiorca, idę co rano do pracy, by wykonać swoje obowiązki tak, jak umiem najlepiej, czy jestem kobietą czy mężczyzną, a czy poszłoby mi lżej, gdybym była kimś innym – w sumie się nie zastanawiam. Tak, muszę zadbać o swoje zdrowie i samopoczucie. Tak, prowadzę aktywny tryb życia wśród ludzi przeważnie skutecznych i fachowych, więc stale mam ten dobry przykład przed oczyma. Czy moi partnerzy współpracują ze mną, bo jestem kobietą? Wątpię. Słyszę, że jestem słowna, pomagam, nie pozostawiam z możliwymi problemami. Czy to są cechy tylko kobiece, odpowiedzcie państwo na to pytanie sobie sami.
Czytaj więcej: Dialog sztuki z technologią. Rozmowa z Ivoną Tau
Dużo już powiedziałyśmy o biznesie, ale jak Pani podkreśla, oczkiem w głowie są dla Pani różnego rodzaju akcje społeczne i charytatywne. Wspomniała już Pani o akcji pomocowej dla Ukrainy. Jest Pani znana też jako założycielka ciągle rozrastającego się klubu „Wileńszczyzna jest kobietą”. Proszę opowiedzieć o tej sferze Pani życia.
„Wileńszczyzna jest kobietą” jest klubem damskim, działa od czterech lat. Założyłyśmy go początkowo jako miejsce do wymiany zdań i możliwych spotkań. Miałyśmy cykl spotkań ukierunkowany na promocję zdrowego trybu życia: spacery, spędzanie razem wolnego czasu na łonie przyrody. Taką stałą akcją jest uczestnictwo w Międzynarodowym Dobroczynnym Kiermaszu Świątecznym (ICCB) w Ratuszu wileńskim. Organizatorem wydarzenia jest Międzynarodowe Stowarzyszenie Kobiet (IWAV). I nam udało się dołączyć do tej wspaniałej akcji, mimo że z założenia w kiermaszu biorą udział placówki dyplomatyczne i działające w Wilnie szkoły międzynarodowe. W tym roku mamy nadzieję wystąpić wspólnie z Ambasadą RP w Wilnie. Inną akcją, do której chętnie włączają się nasze dziewczyny, jest pomoc na rzecz wileńskiego Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki, prowadzonego przez cudowną kobietę, s. Michaelę Rak.
Praca pochłania zapewne dużo czasu. A prowadzenie biznesu to nie jest „piece of cake”. Czy ma Pani czas dla siebie? Czy lubi Pani siebie rozpieszczać? Czy jest czas na hobby, pasje?
Praca jest dla mnie takim wątkiem, który łączy, tak naprawdę, wszystkie moje pasje i hobby plus pozwala na dostojny poziom życia. Jako dyrektorka czy właścicielka firmy działam od roku 1993, kiedy to założyłam swoje pierwsze przedsiębiorstwo. Był to handel częściami zapasowymi do aut ciężarowych. Sama czasem się zastanawiam, jak do tego doszło, że odważyłam się na taki krok, nie mając faktycznie doświadczenia w handlu ani tym bardziej w prowadzeniu działalności własnej. Po kilku stanowiskach, a pracowałam jako księgowa czy jako „księgowa – sekretarka – handlowiec w jednym” (w Warszawie), które dały widocznie dostateczny bodziec do stawiania sobie ambitnych celów.
W okresie międzywojennym moi pradziadkowie radzili sobie pewniej. Były to liczne działki w Kolonii Wileńskiej czy na Porębach w Wilejce. Rodziny żyjące w dostatku, dzieci uczące się w gimnazjach. Przyjście Sowietów nie przeszło niezauważenie. Nie powiem, ktoś pozostał pracownikiem kolei państwowych, ktoś pracował w księgowości, ale duża część rodziny przeniosła się do Polski wraz z granicami, inna zamieszkała w Sankt Petersburgu. I kontakty w wielu przypadkach się pogubiły czy zanikły. Chociaż mam ukochaną chrześniaczkę, Marię Złotkowską, urodzoną w Rosji (jej chrzest odbył w Ostrej Bramie).
Kobiety w naszej rodzinie zawsze były dzielne, ale nigdy nie prowadziły przedsiębiorstw. W moim pokoleniu są dyrektorki departamentów, kierowniczki projektów kulturalnych czy IT, ale biznesu na razie żadna się nie podjęła. Stąd mogę przypuszczać, że słowa mojego starszego syna, które kiedyś bardzo mnie zdziwiły: „Mamo, dzięki za przykład, wiem, że tak harować w życiu to nie będę chciał”, nie są widocznie przypadkowe.
Moje hobby – takie jak: terapia kolorami, rozwój osobisty łączony z coachingiem, aromaterapia – są na tyle przeplecione z codzienną pracą, że już czasem nie potrafię wyraźnie powiedzieć, gdzie się kończy hobby, a zaczyna biznes, i odwrotnie. A podróże? Zdawałoby się, że wystarczająco się najeździ człowiek w tematach pracy, powinien już sobie na spokojnie robić przerwy, urlopy w domu, a ja wciąż wybieram urlop za granicą! Ze starymi czy nowymi przyjaciółmi! Przecież w pracy spędzamy tak ogromną część naszego życia, że często koledzy, partnerzy biznesowi zostają naszymi przyjaciółmi i nierzadko spędzamy z nimi czas i po pracy.
Moja bezpośrednia praca powiązana z podróżami dziś, po pandemii i kryzysach ekonomicznych, generalnie ogranicza się do krajów bałtyckich, Polski, Czech i Włoch. Wcześniej niemało się przemieszczałam też po Rosji, Białorusi i Ukrainie. Ale w czasie pandemii wiele też kontaktów się przemieściło w przestrzeń wirtualną i tam zostało. Natomiast dzisiejszy kryzys na Wschód od nas pewnie jeszcze bardziej zmieni tryb naszej pracy i jej wątek. Stad jestem sobie wdzięczna za moje zamiłowania, które pomogły i pomagają utrzymać, zarówno zdrowie fizyczne, jak i psychiczne, moje i mojego otoczenia – w równowadze, za pomocą olejków eterycznych, doboru kolorów i spokojnej roboczej atmosfery w pracy i domu.
Czytaj więcej: Daniel Zmitrowicz: Hobby stało się moim zawodem
Czym dla Pani jest dom? Jak Anna realizuje się w domu? Lubi Pani siebie rozpieszczać?
Gdy słuchałam pani pytania, od razu przypomniały mi się nasze święta rodzinne, które zawsze asocjują z czasem dla siebie i miłością okazywaną przede wszystkim poprzez czas dla siebie, dla rodziny, ale też poprzez nasze rytuały. Poprzez szykowanie dań, gdzie często każdy starszy członek rodziny ma swoje, które po prostu mają już na stole być. Inaczej nie jest to do końca święto! Mój tato, Krzysztof Złotkowski, jest zobowiązany już od lat tradycyjnie przygotować śledzie „pod szubą”. Oczywiście wszyscy czekamy i na jego mięsne potrawy, ale te śledzie… Takim sposobem na naszym świątecznym stole zawsze jest winegret, ale też odeszły już z ukochanymi osobami takie dania, jak pieczona przez babcię Helenę Złotkowską z Żukowskich nutria. Gastronomia odgrywa tak naprawdę nie lada rolę w naszej rodzinie. I zauważam, że podróżując, uwielbiamy poznawać lokalne kuchnie i jesteśmy otwarci na nowe smaki.
Jak Pani lubi spędzać czas u siebie i dla siebie?
Czas dla siebie u mnie to czas na spokojną kawę i spacer z psem. A mam kilka zwierzaków, bo poza moimi domowymi ulubieńcami mamy jeszcze wilczura w biurze. Fajny serial czy książka. Czasem pod kocykiem. Samotny wypad na szkolenie. Basen. Czas spędzony z ukochanym. Znów spacer. Wizyta w salonie fryzjerskim czy kosmetycznym. Uwielbiam wyjścia do teatrów czy na koncerty, zwykle w towarzystwie. Świat muzyki, teatru i kina jest ważną częścią mojego życia. Muzyka klasyczna, jazz, ale też popularna, balet, litewskie teatry czy zagraniczne, oglądanie blockbusterów czy filmów festiwalowych – wszystkie te światy równoległe są zachwycającym źródłem natchnienia i przemyśleń.
Osoba Pani formatu na pewno się nie zatrzymuje. Jakie ma Pani pomysły na przyszłość? Czy wyznacza sobie pani listę celów? Jakie są Pani marzenia?
Na pewno w tym, co powiem nie będę oryginalna, ale moim marzeniem jest stabilizacja. Aby niebo nad naszymi głowami było pokojowe, abyśmy mogli połączyć tę logikę gospodarczą, polityczną i po prostu ludzką, aby to wszystko współpracowało dla dobra człowieka. A tak osobiście, to proszę tylko, abym była zdrowa, ciekawa życia i żebym wciąż dostrzegała i cieszyła się tym, co mnie otacza.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 20 (58) 21-27/05/2022