Więcej

    Małgorzata Kozicz i Joanna Bożerodzka na szlaku Camino Lituano. „Pomaga wykrystalizować to, co najważniejsze”

    W ostatnich latach nastąpił renesans ruchu pątniczego na prastarych szlakach, których tradycje sięgają średniowiecza. Jego apogeum to X w., wtedy zyskał – dziś powiedzielibyśmy – turystyczny charakter. Najczęstsze pielgrzymki to były religijne podróże do Rzymu oraz do Jerozolimy, z których ta ostatnia miała oczywiście najwyższą rangę. Tymczasem jeśli raz wejdzie się na Camino, drogę św. Jakuba, to kroczy się już do końca życia. Wyruszyły w nią Małgorzata Kozicz i Joanna Bożerodzka.

    Czytaj również...

    Badaczka boomu pielgrzymkowego Ursula Ganz-Blätter, powołując się na kroniki krzyżowców, naliczyła 264 relacje z pielgrzymek do Jerozolimy między początkiem XIV w. a rokiem 1540. Z kolei Camino de Santiago w Hiszpanii było trzecim po Jerozolimie i Rzymie szlakiem pielgrzymkowym w Europie. Do dziś podążają nim ludzie różnych wyznań i narodowości. Część z 26 dróg jakubowych, które łącznie liczą ponad 6 tys. km, przebiega też przez tereny Polski i Litwy.

    Jaki był i jest cel pielgrzymowania? Dawniej był to cel stricte religijny. Przede wszystkim pielgrzymka miała zapewnić odpuszczenie grzechów, pielgrzymowano dla umocnienia wiary, odbycia pokuty, spełnienia ślubowania, z prośbą o uzdrowienie lub w celach dziękczynnych. Ponadto parafie wysyłały pielgrzymów w intencji ważnej dla danej społeczności, np. prosząc o koniec suszy lub, jak w przypadku miasta Perpignan w 1842 r., o ustąpienie dżumy. W niektórych państwach wyrokiem sądu nakazywano przestępcom pielgrzymkę do Santiago.

    Warto wspomnieć, kim był patron tej najpopularniejszej dziś pielgrzymki do Hiszpanii. Św. Jakub był jednym z 12 apostołów Jezusa Chrystusa i należał do grona najbliższych mu osób. Zginął śmiercią męczeńską. Jest czczony jako święty nie tylko Kościoła katolickiego, lecz także ormiańskiego, koptyjskiego czy nawet ewangelickiego. Według tradycji ciało św. Jakuba złożono w miejscowość Finisterre, po łacinie znaczy to koniec ziemi. W tamtej epoce nie znano jeszcze innych kontynentów, więc na tym miejscu kończyło się rzymskie panowanie nad Europą. Sarkofag odnaleziono między 788 a 838 r. w pobliżu miejscowości Compostela.

    Camino de Santiago przyciąga dziś pielgrzymów z całego świata. Podejmują oni trud wędrowania po górach Nawarry i kastylijskich równinach z wielkim pragnieniem, aby wzorem swoich średniowiecznych poprzedników dotrzeć do grobu św. Jakuba w Composteli. Każdy z nich, z bagażem własnych przeżyć, motywacji i intencji, wpisuje się w ten wiekowy szlak, który ukształtował tożsamość Europy.

    Wiele krajów otwiera dziś swoje wewnętrzne drogi pątnicze, które siecią łączą się ze sobą. Przebiegają obok nas na Łotwie, w Polsce i na Litwie. W 2016 r. Litwa dołączyła do europejskiej sieci słynnego szlaku pielgrzymkowego Camino de Santiago, podkreślając w ten sposób wspólne korzenie chrześcijańskie. Od tego czasu na Litwie można odwiedzić 32 miejsca oznaczone specjalnym symbolem – muszlą św. Jakuba. Każdy z pielgrzymów może wybrać własną trasę. Szlak litewski liczy 500 km i ciągnie się przez całą Litwę. W Wilnie również są zlokalizowane obiekty oznaczone muszlą św. Jakuba: kaplica w Ostrej Bramie, kościół św. Teresy, kościół św. Filipa i Jakuba oraz klasztor dominikanów.

    Pielgrzymowanie do Santiago zaczyna się od progu własnego domu i obojętnie, w jakim celu i intencji wyrusza się w trasę, to jest to wydarzenie, które zapisuje się w pamięci i sercach. W trasę lokalną po Litwie, Camino Lituano, wyruszyły Małgorzata Kozicz, redaktorka TVP Wilno i rzeczniczka prasowa Sodry, oraz fotografka mediów polskich na Litwie Joanna Bożerodzka – słynne wilnianki, które podjęły trud pokonania ponad 170 km tej trasy w sześć dni.

    | Fot. Joanna Bożerodzka

    Brenda Mazur: Camino to szlak, który można pokonać pieszo, rowerem lub, jeśli ktoś jest wystarczająco odważny, konno lub na osiołku. Wy zdecydowałyście się na pieszą, oryginalną, ale mocno forsującą wyprawę. Co Wami kierowało? Czy chodziło o odnowienie duchowe, o udowodnienie sobie, że „dam radę”, o pokonanie strachu czy o zwykłą przygodę?

    Małgorzata Kozicz: W moim przypadku chodziło raczej o wyprawę turystyczną, wędrówkę w trochę innej formie niż wszystkie do tej pory. Podczas pandemii, jak chyba wielu ludzi, z grupą znajomych odkryliśmy spacery i poznawanie przy okazji uroków Wilna i Litwy. Przeszliśmy w odcinkach szlak 100 km dokoła Wilna, potem zaczęliśmy wyruszać w dłuższe wyprawy – 30, 40, 55 km w ciągu dnia. Złapałam bakcyla. Stoję twardo na ziemi, tak że nie odnalazłabym się we fruwaniu czy pływaniu, ale wytrwałe dreptanie i przy okazji takie zdrowe danie sobie w kość dzięki pewnemu wysiłkowi fizycznemu – to coś dla mnie. Szukając nowych tras, już od pewnego czasu rozmawiałyśmy z Joanną o litewskim Camino. Chciałyśmy spróbować, jak by to było: nie jednodniowy wysiłek, ale codzienne wstawanie, zbieranie się od nowa i ruszanie w kilkudziesięciokilometrową drogę. Udało się zgrać urlopy i poszłyśmy.

    Joanna Bożerodzka: Ja o Camino dowiedziałam się już w czasach gimnazjalnych. Od tego czasu marzyłam o wybraniu się w taką podróż, ale wydawało mi się to takie dalekie, wręcz niemożliwe. Na szczęście osiągnięcie rzeczy niemożliwych zaczyna się od zrobienia pierwszego kroku. I tak jak u Małgorzaty, też czas kwarantanny odkrył we mnie zamiłowanie do wędrówek pieszych. Już po roku regularnych spacerów 40-, 50-kilometrowe szlaki nie były mi obce. I kiedy został otwarty szlak Camino Lituano, nagle plan działań stał się jasny. Postanowiłyśmy z Małgosią ruszyć w drogę.

    Czytaj więcej: Klawesyn i podróże: pasje, które mogą współgrać

    Czy inspiracją było Camino de Santiago, czyli droga jakubowa?

    M.K.: Camino Lituano, czyli litewska wersja drogi św. Jakuba, jest właśnie zainspirowane drogami jakubowymi w Hiszpanii i na całym świecie. Jest jeden główny, 500-kilometrowy odcinek, prowadzący od granicy z Łotwą do Polski, gdzie łączy się z polskim szlakiem. Są też odnogi regionalne i my wybrałyśmy odcinek żmudzki, bo nie znałyśmy w ogóle tego regionu; poza tym wydawał się optymalny na te kilka dni, które miałyśmy do dyspozycji. Na Camino ludzie wyruszają z różnych powodów – religijnych, duchowych, ale też, tak jak my, turystycznych, sportowych czy poznawczych. Szlak prowadzi przez małe miasteczka, wsie, zabytki architektury i pomniki przyrody, ma na celu zaangażowanie też lokalnych społeczności poprzez oferowanie miejsc noclegowych czy innego rodzaju usług. Toteż owszem, chciałyśmy poznać tę litewską wersję Camino, tym bardziej że na hiszpańskiej nie byłyśmy.

    Te główne trasy: hiszpańska, portugalską, francuska, są bardzo popularne i w sezonie letnim zatłoczone. Jak przy nich prezentuje się litewskie Camino. Czy ta droga jest popularna. Dużo pielgrzymów spotkałyście na trasie?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    M.K.: Odcinek żmudzki został stworzony dopiero w ubiegłym roku i jest jeszcze w powijakach. Miejscowi są niezmiernie zdziwieni widokiem pielgrzymów popylających przez pola. Codziennie na szlaku jest może z pięć osób. W miejscach noclegowych przez kilka nocy spotykałyśmy trzy panie, potem nasze trasy się rozeszły. Są pielgrzymi rowerowi, którzy przeskakują po kilka odcinków dziennie. Na razie jest naprawdę kameralnie. Aczkolwiek główna trasa Camino Lituano staje się coraz bardziej popularna i uczęszczana.

    J.B.: Na litewskim Camino naprawdę jest luksus przestrzeni osobistej w odróżnieniu od zatłoczonych hiszpańskich albergów. Spotkani po drodze ludzie często dziwili się na widok dwóch maszerujących pastwiskiem pielgrzymek i pytali, czy nie potrzebujemy pomocy. Myślę, że na głównym szlaku Camino Lituano powinno być trochę więcej ludzi.

    Muszę dodać, że bardzo cieszę się z naszego wyboru szlaku żmudzkiego. Nigdy dotąd nie zwiedzałam Żmudzi, a ponieważ nie rozumiem języka żmudzkiego, czułam się jak za granicą. Krajobrazy potrafiły zaskoczyć, a czasami zachwycić, sądzę, że są nawet piękniejsze od tych hiszpańskich. Niesamowite wnętrza drewnianych kościołów, interesujące historie miasteczek – naprawdę rozszerzyłam swoją wiedzę.

    Czy odcinki są przygotowane dobrze, oznakowane tradycyjną muszlą? Czy infrastruktura działa? A co z bazą noclegową dla wędrowców, pielgrzymów, gościnnością w oazach?

    M.K.: Tak, podczas naszych wcześniejszych wędrówek widziałyśmy wiele tras i oznakowań i trzeba powiedzieć, że ta jest jedną z najlepiej oznakowanych – charakterystyczne muszelki dobrze wskazywały drogę. Infrastruktura jest podstawowa – na końcu każdego odcinka jest jedno miejsce noclegowe (na głównej trasie jest ich więcej do wyboru). Idąc, nigdy nie wiedziałyśmy, co się zastanie na końcu trasy. Spałyśmy i w drewnianym domku w środku lasu, bez elektryczności i bieżącej wody, ale za to z kominkiem i ogromnymi oknami z widokiem na drzewa (taki modny ostatnio glamping za jedyne 10 euro od osoby), i w zaniedbanym domu wspólnotowym, gdzie było po prostu bezczelnie brudno: w kuchni lepiące się naczynia, zdechłe muchy na podłodze i podarte materace. Największe wrażenie wywarła na nas gościna u przemiłych ludzi, którzy po wielu latach emigracji wrócili na Litwę i z ruin odbudowali wiejską posiadłość. Teraz jest to rajski zakątek z domkiem dla gości, który udostępniają pielgrzymom. Tam miałyśmy po prostu luksusowe warunki, poza tym kolację na tarasie gospodarzy z deserem i winem i długimi rozmowami na wiele tematów. Ale takie noclegi powinny raczej pozostać wisienką na torcie – proste warunki rodem z kolonii szkolnych też pozytywnie uziemiają i wpisują się w taki pielgrzymkowy odpoczynek.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Wybrałyście się dość kameralnie – dwie młode, ładne dziewczyny. Czy nie obawiałyście się, że ta samotna wyprawa może być niebezpieczna?

    M.K.: Nigdy nie należy zachowywać się zbyt beztrosko, ale raczej nie miałyśmy obaw. Najpóźniej kończyłyśmy trasę o godz. 18, 19, czasem o wiele wcześniej, kiedy zdecydowanie jest jeszcze jasno. Bałyśmy się psów, po pewnych traumatycznych przeżyciach z wcześniejszych wędrówek. Joanna wyposażyła się w specjalny przyrząd, który emituje ultradźwięk podobno irytujący dla psa, tak że ten nie chce się zbliżać. Kiedy próbowałyśmy go zastosować na ujadających kundelkach, nie robiło to na nich wielkiego wrażenia, ale na szczekaniu się kończyło. Jako miastowe dziewczyny, które idąc, zastanawiały się, czy to rośnie ziemniak, czy kukurydza, bałyśmy się też krów, ale w końcu nauczyłyśmy się odróżniać krowę od byka i nawet obsługiwać „elektrycznego pastucha”. Od ludzi żadnego zagrożenia nie odczuwałyśmy, raczej nas ignorowali. Żmudzini zadziwili nas swoim kompletnie zamkniętym usposobieniem. Zdarzali się oczywiście ludzie, którzy zagadywali, a jeden pan proponował ślub, ale najczęściej ludzie nawet nie reagowali na pozdrowienia i po prostu gapili się na nas jak cielę w malowane wrota.

    Czy tak długie przebywanie razem, dwie kobiety 24 godziny na dobę, nie było męczące? Czy nie powodowało, że miałyście siebie dość?

    M.K.: Joanna pościągała sobie na telefon podcasty i zapowiedziała, że jak będziemy miały siebie dość, to będzie dzień podcastów, czyli założy słuchawki i będzie nieobecna. Ja zapomniałam słuchawek, ale w końcu dnia podcastów nie było. Czasami rozmawiałyśmy, czasem milczałyśmy. Dobrze się dogadywałyśmy w kwestiach organizacyjnych. Nie wymagało to żadnego przegadywania czy ustalania, w moim odczuciu wszystko odbywało się zupełnie organicznie.

    J.B.: Myślę, że maszerowanie w dobrym towarzystwie jest ciekawsze. Kilometry mijają szybciej i jest raźniej. Ale jeśli idzie się dla głębszych przeżyć duchowych, na pewno warto wybrać się samemu i zmierzyć ze swoimi myślami.

    Czytaj więcej: Harcerze podróżują w czasie. Wiosnowisko „Time for everyone”

    Pogoda była raczej niesprzyjająca pokonywaniu takich dystansów. Akurat był to czas niezwykłych upałów. Czy nie miałyście momentami dość?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    M.K.: No cóż, to taki specyficzny stan, kiedy masz dość prawie przez cały czas, ale jednocześnie wiesz, że nie zamierzasz zrezygnować. Nie jest tak, że idziesz sobie rozanielony. Cały czas a to coś gryzie, a to smali, a to ciąży, a to naciera. Momenty, kiedy nic nie boli, są rzadkie. Po prostu włączyłam taki tryb, kiedy idziesz tak trochę „obok siebie”, ignorujesz niedogodności fizyczne, bo one i tak będą, czy się na nich skupiać, czy nie. W zamian non stop towarzyszą piękne widoki. Nawet kiedy to był piąty dzień oglądania kłosów, dla mnie to i tak była uczta dla oczu i dla duszy. Wymarzony stan relaksu – po prostu iść sobie polną drogą.

    Ale oczywiście nie forsowałyśmy się, słuchałyśmy sygnałów swojego ciała, zwłaszcza w upale. W dniu, kiedy było 31 stopni, o wiele częściej się zatrzymywałyśmy, piłyśmy non stop, w cieniu starałyśmy się ochłodzić.

    J.B.: Ja lepiej znoszę upał niż chłód, chociaż nieraz w południowej temperaturze 31°C miałam kilka śmiesznych dialogów wewnętrznych: po co ja to sobie robię z własnej, nieprzymuszonej woli!

    Twoje dzieci, Małgosiu, są niezmiernie twórcze, pełne inicjatyw i pomysłów. Niemniej jednak czy nie miały obaw co do takiej wyprawy ich mamy? Czy ją wspierały?

    Chciałabym odpowiedzieć coś idyllicznego, ale ze strony dzieci zainteresowanie było raczej zerowe… Są przyzwyczajone, że regularnie gdzieś wędruję, i jedyne, na czym im zależy, to żebym nie ciągnęła ich ze sobą (czego czasem i tak nie udaje im się uniknąć). Aczkolwiek, kiedy po zakończeniu drogi zamieściłam naszą triumfalną fotkę na Instagramie, to córka skomentowała: „To moja mama!”, i kciuk w górę, co traktuję jako uznanie.

    Mówi się, że Camino to lekcja życia, że po Camino już nic nie jest tak jak wcześniej. Czy tak jest? Czy Camino uwalnia od wielu spraw, leków, obaw, nerwów. Czy ma się inne spojrzenie na życie?

    M.K.: Jeżeli hiszpańskie Camino ma 700 km, a my przeszłyśmy zaledwie 171 km, to znaczy, że odebrałyśmy jedną czwartą lekcji. Tak na serio to nie przeżyłam żadnego objawienia, oświecenia, po prostu doskonale odpoczęłam, wręcz zresetowałam się, oczyściłam głowę. Owszem, w drodze jest tylko to, co tu i teraz, i człowiek przekonuje się o tym, że niewiele potrzebuje. Cieszę się jednak, że w życiu codziennym też mam kontakt ze sobą, ze swoją głową i ciałem, toteż nie doświadczyłam jakichś rewolucyjnych przełomów. Mówi się często o wyjściu ze strefy komfortu, ale umówmy się, kiedy wiadomo, że jest to przygoda na tydzień czy dwa, a potem i tak wrócisz do swojego komfortu, to jest to raczej zabawa, a nie jakaś próba charakteru. Mnie po prostu było bardzo dobrze, odcięłam się od przebodźcowania, od telefonu, od załatwiania wielu spraw na raz, przeżywałam świadomie każdą chwilę, odbierałam wyraźnie każdy smak, zapach, widok, i to jest bardzo dobre doświadczenie.

    J.B.: Ja bardzo polecam wyjście ze strefy komfortu. Pomaga to w wykrystalizowaniu w życiu tego, co jest ważne, docenieniu tego, co masz i jak niewiele potrzebujesz.

    Czytaj więcej: Podróżnik z Solecznik, Marek Kołosowski: „Do trzydziestki chcę zaliczyć 50 krajów”

    Jak zorganizować taką wyprawę? Jak się dobrze przygotować? Czy trzeba ćwiczyć hart ducha i formę ciała jakoś szczególnie intensywnie na długo przed? Jakieś rady i sugestie dla zainteresowanych?

    M.K.: Trasa jest już podzielona na odcinki przez organizatorów. Wszystko jest opisane na stronie internetowej, porad można też szukać na forach pielgrzymów. Czasem gospodarze proszą o rezerwację noclegu jakiś tydzień przed, ale niektórzy wędrowcy robią to w marszu. Moim zdaniem specjalne przygotowanie fizyczne nie jest potrzebne. Niezależnie od kondycji plecak będzie ciążyć, mięśnie będą boleć. Zaleca się, by plecak ważył nie więcej niż 10 proc. masy ciała. Wzięłam naprawdę mało rzeczy, nawet bieliznę prałam na bieżąco, a ważę też niemało, więc niby było sporo kilogramów do zabrania, a mimo to limit przekroczyłam. Dotąd nigdy nie wędrowałyśmy z ciężkimi plecakami i to naprawdę jest uciążliwe, pierwszego dnia na ramionach zrobiły nam się wręcz guzy. Potem znikły. Tak więc nieważne, jak sprawny jest człowiek, po kilku kilometrach w upale 9–10-kilogramowy plecak i tak będzie ciążyć, jeżeli zrobią się bąble, to będą boleć i nie ma rady. Dlatego kluczowe jest przygotowanie głowy, po prostu nastawienie się na to, że będzie ciężko, ale będzie też fajnie. Owszem, kondycja pewnie się przyda. Pamiętam, że kiedy przed kilkoma laty pierwszy raz przeszłam 40 km dziennie, wydawało mi się, że na koniec byle podmuch wiatru mnie powali, bolały mnie nawet policzki. A podczas Camino oprócz zwykłego zmęczenia mięśni nie działo się nic szczególnego. Toteż na pewno regularne treningi czy zwykła aktywność są na plus, chyba nie warto startować w drogę prosto z kanapy, ale zakładam, że osoby lubiące kanapę nie są zainteresowane tego typu odpoczynkiem. A te, które lubią chodzić, mogą po prostu zrobić pierwszy krok i iść.

    J.B.: Potwierdzam, że istotniejsze od fizycznej formy jest nastawienie psychiczne. Te kilometry nie są takie straszne, jak czasami rysuje je wyobraźnia.

    Camino po Litwie to była niezła rozgrzewka. Czy zainspirowało Was to do dalszych, dłuższych zagranicznych tras? Może następnym razem podążycie hiszpańską drogą – Camino de Santiago?

    M.K.: Tak, na pewno zainspirowało! Jedyną przeszkodą jest wykombinowanie tak długiego urlopu – na hiszpańskie Camino potrzeba jakichś trzech tygodni, a przecież urlop jest też czasem z rodziną, z przyjaciółmi, więc na razie poświęcenie trzech tygodni na swoją własną pasję wydaje się dość trudne. Dlatego z realizacją tego marzenia trzeba będzie poczekać do momentu, aż dzieci zaczną podróżować samodzielnie albo zechcą wyruszyć ze mną. Ale są jeszcze do przejścia pozostałe litewskie odcinki, no i polskie, łotewskie, potem te trochę dalsze – wszystkie drogi stoją otworem!


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 32 (94) 13-19/08/2022

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Stary Sącz, miasto Sądeckiej Pani – węgierskiej księżniczki, która została świętą

    Już patrząc z daleka na miasto skryte w zieleni pól i łąk, wiedziałam, że czeka mnie niezwykła przygoda, którą zapowiadały wieże świątyń i mury obronne wokół ogrodu klasztornego, urocze kamieniczki, brukowane uliczki, no i wszechobecne ślady św. Kingi, Sądeckiej...

    Nowa Huta – jak powstawała duma PRL-u

    W czerwcu 1949 r. rozpoczęła się budowa Nowej Huty, najbardziej reprezentatywnego dzieła socrealizmu w Polsce. Miasto powstało nieopodal starego Krakowa i mimo tej bliskości przez lata dzieliła je „przepaść”. Dziś Nowa Huta jest dzielnicą Krakowa i odzyskuje utraconą pozycję. Powstało...

    Czy Wilno pokocha pisarkę, która to miasto ukochała?

    Brenda Mazur: Pani książki same przez siebie mówią o tym, że Wilno i Wileńszczyzna zauroczyły Panią. Jak to się zaczęło? Ewa Sobieniewska: Sama pochodzę z małego polskiego miasteczka w województwie świętokrzyskim, ale w moim rodzinnym domu pełno było Wilna i...

    Każdy dzień na wagę złota: o tych, którym śpieszno na świat, czyli o wcześniakach

    Pod wpływem tego radosnego, ale i zarazem dramatycznego wydarzenia, uświadomiłam sobie, jak ważny jest każdy dzień bycia „dłużej w brzuchu mamy”, jak istotne jest każde 100 gramów wagi noworodka, gdyż to właśnie do samego końca całego procesu ciąży kształtuje...