10 października Aleksander Łukaszenka oświadczył, że na terytorium jego państwa powstanie Regionalne Zgrupowanie Wojsk (RZW) Białorusi i Rosji. Ukraińska agencja informacyjna Interfax-Ukraina podała, że na Białoruś ma przybyć do 9 tys. rosyjskich żołnierzy.
Przed tygodniem strona białoruska poinformowała, że do ich kraju przybyły eszelony z rosyjskimi żołnierzami i techniką wojskową. Nie sprecyzowano jednak, o jaką dokładnie chodzi liczbę. Poza tym 11–12 października na Białorusi przeprowadzono kompleksowy sprawdzian stanu gotowości bojowej dwóch samodzielnych brygad zmechanizowanych i jednej desantowo–szturmowej. Kilka dni później władze w Mińsku oświadczyły, że w związku z napiętą sytuacją na zachodniej granicy wprowadzony został stan „zwiększonego zagrożenia terrorystycznego”.
Przeciąć szlaki logistyczne
W miniony piątek Sztab Generalny Ukrainy poinformował, że istnieje duże prawdopodobieństwo ponownego ataku ze strony Białorusi. „Ryzyko wznowienia przez siły zbrojne Rosji ataku na froncie północnym rośnie. Tym razem kierunek ataku może być zmieniony na zachód białorusko-ukraińskiej granicy, by przeciąć główne logistyczne szlaki dostaw uzbrojenia i sprzętu wojskowego Ukrainie od krajów partnerskich” — oświadczył na konferencji prasowej gen. Ołeksij Hromow. Wojskowy poinformował, że na terytorium Białorusi trwa rozmieszczanie „jednostek lotniczych, jednostek innych rodzajów wojsk, sił zbrojnych Rosji” na lotniskach i w obiektach infrastruktury wojskowej, które zostały podporządkowane w całości Rosjanom.
Co prawda brytyjskie ministerstwo obrony, po przeanalizowaniu informacji wywiadowczej, wydało oświadczenie, w którym mówi się, że Rosjanie nie są w stanie rozmieścić dużych sił na Białorusi. „Rosja raczej nie jest w stanie wygenerować gotowych do walki formacji o deklarowanej wielkości, jej siły są zaangażowane w Ukrainie. Wojsko białoruskie najprawdopodobniej utrzymuje minimalną zdolność do podejmowania złożonych operacji. Zapowiedź jest prawdopodobnie próbą zademonstrowania solidarności rosyjsko–białoruskiej i skłonienia Ukrainy do skierowania sił do ochrony północnej granicy” — napisano w oświadczeniu.
Czytaj więcej: Dziś najważniejsze wyzwania to wojna na Ukrainie i wojna na Białorusi
Kwestia czasu
Białoruski opozycjonista Paweł Marinicz, który od lat przebywa na emigracji, oświadczył, że Białoruś będzie zmuszona oficjalnie stać się stroną konfliktu.
— Warto przypomnieć, że Białoruś od dawna jest okupowana przez Rosję. Stało się to jeszcze przed wojną. Ciągle o tym mówiliśmy. Niestety nikt, nawet nasi ukraińscy koledzy, nas nie słuchał. Mówiliśmy o niebezpieczeństwie, które zawisło nie tylko nad Ukrainą, ale również nad Europą. Co się tyczy Łukaszenki, to on jest takim samym wasalem Putina, jak Kadyrow. Sądzę, że tak się stanie, ale dokładnie, kiedy to się stanie, trudno powiedzieć. Dziś na pewno nie są na to gotowi. Nie mają wystarczająco sił, aby iść na Kijów. Tym niemniej jest to tylko kwestia czasu. Wszystko będzie zależało od tego, jak i kiedy Putin ostatecznie przyciśnie Łukaszenkę do ściany — mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Paweł Marinicz.
Analityczka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Anna Maria Dyner nie jest do końca przekonana, że Białoruś oficjalnie zaatakuje Ukrainę. Łukaszenko w ostatnim czasie jeszcze bardziej wzmocnił antyzachodnią retorykę. Na przykład 12 października przed konsulatem RP w Grodnie odbyła się antypolska manifestacja z udziałem białoruskich parlamentarzystów.
„Poprzez wskazanie rosnącego zagrożenia ze strony państw NATO białoruskie władze mogą dążyć do uniknięcia bezpośredniego zaangażowania swoich SZ w działania zbrojne na Ukrainie. Rozwinięcie RZW i ogłoszenie stanu podwyższonego zagrożenia terrorystycznego ma dodatkowo wzmocnić przekaz o niebezpieczeństwie grożącym ze strony państw wschodniej flanki” — czytamy w analizie Dyner.
Analityczka dodaje, że „działania władz Białorusi powodują jednak zwiększenie rosyjskiej obecności wojskowej w tym państwie, a tym samym wzrost napięcia zarówno w stosunkach z Ukrainą, jak i z państwami NATO. Choć ponowne otwarcie frontu kijowskiego z użyciem sił Białorusi jest obecnie mało prawdopodobne, strona ukraińska stale podkreśla istotne zagrożenie związane z białoruskim terytorium i udostępnianiem Rosji przestrzeni powietrznej Białorusi w celu prowadzenia ataków na Ukrainę”.
Reakcja wojska
Teoretycznie żadnego ze scenariuszy nie można odrzucić. Paweł Marinicz zaznacza, że jeśli dojdzie ze strony Białorusi do otwartej agresji, to reakcja wojskowych będzie zróżnicowana.
— Nawet jeśli 80 proc. wojskowych nie popiera Łukaszenki, to pozostaje 20 proc. Te 20 proc. to są te jednostki, które pomagały pacyfikować protesty w 2020 r. Oni bardzo dobrze rozumieją, że dopóki u władzy jest Łukaszenka, dopóty mają wszelkie możliwe korzyści oferowane przez reżim — oświadcza opozycjonista.
Zdaniem naszego rozmówcy, udział białoruskich wojskowych w inwazji w Ukrainie jest potrzebny Rosji do celów propagandowych i do jeszcze większego uzależnienia Mińska od Moskwy.
— Nie sądzę, że to Białorusini będą podstawą ugrupowania wojskowego, które uderzy na Ukrainę. Tym niemniej część z tych zwyrodnialców tam będzie. Teoretycznie tych 80 proc. może skierować broń przeciwko reżimowi, ale na razie w to nie wierzę. Oczywiście będzie sabotaż. Będą przejścia na ukraińską stronę. Bo wszyscy rozumieją, że tę wojnę Rosja przegrała. Jak długo potrwa agonia putinowskiego reżimu, na razie trudno powiedzieć. Wszystko będzie zależało od pomocy Zachodu Ukrainie. Mówię przede wszystkim o pomocy wojskowej — podkreśla Marinicz.
Czytaj więcej: Mniejszy potencjał obronny, większe bezpieczeństwo
Siły Zbrojne Białorusi
Anna Maria Dyner podkreśla w swym raporcie, że nawet jeśli Białoruś oficjalnie nie stanie się stroną konfliktu, to nadal stanowi mocne zaplecze dla rosyjskiej armii. „Z Białorusi prowadzone są ostrzały rakietowe oraz ataki dronów na cele cywilne i infrastrukturę energetyczną Ukrainy. Białoruś wspiera też Rosję, umożliwiając leczenie rannych, dostarcza także paliwo i smary na potrzeby rosyjskich jednostek walczących na Ukrainie. W ostatnich tygodniach białoruskie władze zdecydowały się również na przekazanie Rosji co najmniej 67 czołgów T-72A ze swoich zapasów, niezbędnej amunicji i innego uzbrojenia. Na rosyjskie potrzeby pracują też białoruskie zakłady remontowe, naprawiając sprzęt wojskowy. Najprawdopodobniej na Białoruś trafi też część zmobilizowanych w ostatnich tygodniach Rosjan. Po przeszkoleniu przez białoruskich instruktorów mogą oni zostać wysłani na Ukrainę” — napisano w dokumencie.
Przed wojną siły zbrojne Białorusi liczyły 48 tys. żołnierzy i oficerów. Z personelem cywilnym w wojsku było około 62 tys. osób. Jednak pod koniec maja władze Białorusi zapowiedziały, że chcą zwiększyć liczebność wojska do 80 tys. Na razie nie wiadomo, na ile plany te udało się urzeczywistnić. Poza tym władze Białorusi dysponują tzw. Wojskiem Wewnętrznym, które podlega resortowi spraw wewnętrznych, liczącym ponad 10 tys. osób. Do tego dochodzi jeszcze ponad 14 tys. funkcjonariuszy Straży Granicznej.
Projekt jest częściowo finansowany przez Departament Mniejszości Narodowych przy Rządzie RL