Najtrudniej w miastach
Tegoroczna, wyjątkowo ciepła jesień była łaskawa dla tych, którzy ze względu na skutki wojny i rosyjskich ostrzałów nie są pewni, czy zdołają ogrzać swoje domy w czasie zimy. W najbliższych dniach mają przyjść pierwsze mrozy. Ukraina jest na nie przygotowana, choć zapewne dla bardzo wielu osób będą one ogromnym wyzwaniem.
— Najgorzej jest w wielkich miastach. Moi krewni czy przyjaciele, którzy mieszkają w Kijowie w wieżowcach, zdecydowali się na wyjazd z miasta. Ludzie mieszkający na 14 piętrze w bloku bez prądu są całkowicie bezradni. Nie da się zapewnić bezpieczeństwa i znośnych warunków życia. Dlatego ludzie przenoszą się na wieś lub wyjeżdżają za granicę. Moja siostra wyjechała do USA. Zaprosiła ją koleżanka ze studiów. Ona nigdy nie planowała emigracji, ale paradoksalnie tak odległy, trudny do zorganizowania wyjazd, okazał się dla niej najprostszym rozwiązaniem — mówi Wiktoria Bednarska.
Rozmówczyni „Kuriera Wileńskiego” podkreśla, że władze państwowe i samorządowe starają się robić wszystko, by mieszkańcy jak najmniej odczuli skutki niszczenia przez Rosję infrastruktury krytycznej. Zgodnie z przekazywanymi informacjami rosyjskie ataki rakietowe zniszczyły ok. 40 proc. ukraińskiej infrastruktury energetycznej, konieczne są więc oszczędzanie prądu i rozwiązania, które uchronią mieszkańców przez skutkami wojny.
Czytaj więcej: Ukraina po atakach na infrastrukturę. Polski dziennikarz z Winnicy: „Są przerwy, ale prąd jest, smutne efekty wojny”
— Najtrudniejsza sytuacja z elektrycznością panuje w Kijowie i w obwodzie charkowskim. Wszyscy oszczędzamy energię, wielu ludzi wyjeżdża na wieś, ale niektórzy muszą zostać w miastach. Są więc plany na wypadek bardzo trudnych sytuacji, np. w każdej dzielnicy Kijowa ma powstać po ok. 100 punktów grzewczych, w których mieszkańcy będą mogli się ogrzać w przypadku odcięcia prądu czy wody. Podobne rozwiązanie zapowiedziały też władze Winnicy. Tu też ma działać ok. 30 stacjonarnych punktów grzewczych w bibliotekach, klubach dla młodzieży i szkołach w różnych częściach miasta, może także specjalne namioty do ogrzewania — opowiada Bednarska.
Polacy doświadczają ogromnego wsparcia
Rozmówczyni „Kuriera Wileńskiego” podkreśla, że na wsiach, w mniejszych miasteczkach panują znacznie lepsze warunki.
— Ludzie mają więcej możliwości, by zapewnić sobie ogrzewanie czy dodatkowe źródło prądu. Bardzo wiele osób jeszcze w ubiegłym roku kupiło piece na drewno, bo liczyliśmy się z ograniczeniami dostaw gazu, zanim jeszcze zaczęła się wojna. W moim rodzinnym domu są dwa piece, na gaz i na drewno. Mój ojciec kupił ten drugi 5 lat temu i wtedy wszyscy się dziwili, po co. Teraz okazał się bardzo potrzebny — opowiada.
W centralnej Ukrainie nie brakuje drewna
— Problemy z opałem są w tym sensie, że jest drogo. Bardzo wiele osób, jak zresztą i ja, przez wojnę straciło pracę, a ceny rosną. Nie jest więc łatwo. Nie ma jednak paniki, we wszystkim widać bardzo dużą koordynację ze strony państwa. Powstała taka strona „drewno jest”, na której można sprawdzić, gdzie można kupić opał. Wszystko jest koordynowane. Jest więc trudno, ale dajemy sobie radę — mówi Bednarska.
Nasza rozmówczyni podkreśla, że bardzo odczuwalna jest przez cały czas pomoc z Polski.
— Zwłaszcza my, jako Polacy bardzo jej doświadczamy. Cały czas otrzymujemy jakieś wsparcie i ludzie czują się z tym o wiele spokojniej. Jestem koordynatorką lokalną charytatywnych projektów, mam kontakt ze starszymi osobami polskiego pochodzenia, samotnymi i dla nich to bardzo wiele znaczy. Na początku wojny bardzo się bali, czuli się bezradni i nie wiedzieli, czy ktoś się o nich zatroszczy. Teraz jest inaczej. Czują, że mają wsparcie, że mają się do kogo zwrócić, że jeśli będą w trudnej sytuacji, ktoś im pomoże. To jest możliwe dzięki wsparciu polskich organizacji — mówi.
Żyjemy Chersoniem
Rozmówczyni stwierdza, że choć wszyscy mieszkańcy Ukrainy doświadczają w jakiś sposób trudności wynikających z wojny, nie zapominają o tych, którym jest wyjątkowo trudno.
— Teraz wszyscy żyjemy Chersoniem. To, że Chersoń jest znów nasz, daje ogromną radość i nadzieję, więc jakoś mniej myśli się o problemach. Na razie nie było mrozów, ale w tym tygodniu mają się zacząć. Jesteśmy wszyscy jakoś przygotowani, najgorzej jest na wyzwalanych terenach. Nasza poczta rozpoczęła akcję, dzięki której każdy może wysłać paczkę do Chersonia z ciepłymi rzeczami, tym, co potrzebne w czasie mrozów. Wystarczy na paczce napisać „Chersoń”, nie trzeba żadnych adresów i będzie ona dostarczona za darmo. Ludzie bardzo chętnie się w to angażują, bo każdy rozumie, że tam jest największa potrzeba i że ci, którzy tam zostali nie mają dosłownie nic — mówi Bednarska.
Czytaj więcej: Rosjanie uciekają z ukraińskiego Chersonia, w którym są też polskie ślady
Jak dalej widzi przyszłość? Bednarska należy do osób, które nie opuściły Ukrainy w czasie wojny, nie wyklucza jednak takiej możliwości w przyszłości.
— Nigdy nie chciałam wyjeżdżać z Ukrainy, ale nie wiem, jak będzie dalej. Nie czuję wielkiego lęku, mieszkam w miejscu, gdzie jest względnie spokojnie, choć oczywiście ataki rakietowe na Winnicę wszystkich nas przeraziły. Problemem jest natomiast brak pracy. Nie mam normalnej pracy od pierwszych dni wojny i w mojej okolicy nie mam szansy, by ją znaleźć. Jeżeli będę musiała wyjechać za granicę, to przede wszystkim dlatego. Po prostu muszę zacząć pracować, a nie widzę szans na to w mojej okolicy, dopóki trwa wojna. Wszyscy staramy się przetrwać ten czas, ale pomimo ogromnego wsparcia, coraz trudniej jest pozostawać na miejscu — zauważa rozmówczyni „Kuriera Wileńskiego”.