Ma Pani wiele doświadczeń w kwestiach rodzinnych – pracuje Pani w charakterze life coacha i terapeuty Gestalt (S.A.C. Dip. Gestalt Therapy), prowadzi sesje indywidualne i grupowe dla dorosłych, młodzieży, małżeństw, par i rodzin. Czy dzieciństwo rzeczywiście determinuje nasz los?
Abstrahując od tego, że współczesne wychowanie potomstwa zaczyna odbiegać od dawnych rygorystycznych norm i syna dziś uczy się lepić pierogi, a córkę wbijać gwoździe, to i tak w podświadomości tkwią zakodowane stereotypy. Inaczej się wychowuje chłopca i dziewczynkę. Chłopcom się pobłaża, z przekonaniem, że oni są mocni z natury, nawet poobijani, z procą w ręku osiągną wszystko. U dziewczynki zgoła odwrotnie. Co przystoi chłopcu, to panience już nie wypada. Ona musi być grzeczna, dobrze ułożona i musi się starać o wiele bardziej niż jej brat, aby ją pochwalono, by rodzice uznali ją za mądrą dziewczynkę.
Taka „patologia” w sposobie wychowania doprowadza do tego, że kobiety, które wyrastają z wciąż upominanych dziewczynek, najczęściej czują się niedowartościowane, gorsze od mężczyzn, niewystarczająco dobre. Większość z nich żyje w przekonaniu, że aby zostać zaakceptowanymi przez otoczenie, w tym również przez płeć przeciwną, muszą się wiecznie kontrolować, wymagać od siebie czy wręcz udawać kogoś, kim w rzeczywistości nie są. Oczywiście, takie traktowanie w okresie dzieciństwa przekłada się nie tylko na jakość życia dorosłych kobiet, lecz także mężczyzn, którzy wyrastają z chłopców obserwujących w dzieciństwie taki schemat u siostry, u mamy, babci czy ciotki, które z różnych powodów były krytykowane przez swoich mężów. Nie powinno więc dziwić, że wchodząc w świat dorosłych, tak samo postępują wobec swoich partnerek.
Z takim modelem często spotykam się na terapiach rodzinnych. Może się wydawać dziwne, że tyle się mówi o demokracji w związku, partnerstwie, a nadal przeważa rodzina z przywódczym „panem mężem”. To, co jemu wypada, u niej traktowane jest jako nienormalne. W męskim powiedzonku brzmi to: „Ale jej odbija”. Dlatego on może krzyczeć na nią, „przywoływać do porządku”, a gdy ona próbuje stawiać go do pionu, nierzadko jest to kwitowane godnym pożałowania stwierdzeniem: „Jesteś chora psychicznie, lecz się”. Bywa, że na obrażaniu i utyskiwaniu się nie kończy, dochodzi przemoc…
I ona dla świętego spokoju, ze względu na dzieci, na opinię ludzi – milczy. Wielu pomyśli, że jest bohaterką…
Raczej wątpliwą. Bo jej nieme przyzwolenie na takie traktowanie pogłębia problem, a jeśli są dzieci, to one na to patrzą i przesiąkają takim modelem rodziny. Ale tutaj też odwołać się trzeba do jej wychowania. Ona jest z zupełnie innej bajki. Ją natura miała ukształtować na potulną, grzeczną, trzymającą się zasad dziewczynkę. Takie wychowanie spowodowało, że później w młodej dziewczynie zaczyna kiełkować i rozwijać się nienawiść, ale nie jest to nienawiść do wychowujących ją rodziców, tylko do samej siebie. Uczucie to nie pozwala jej na samoakceptację, więc „biedna” dziewczyna udaje kogoś, kim naprawdę nie jest. W tę role wikła się na całe lata. I długi czas zajmie jej uświadomienie, że w swoim związku jest tylko posłusznym spełnianiem oczekiwań mężczyzny.
Niektóre z nas tak przyzwyczajają się do tych ról, że nawet gdy się zbuntują, gdy odejdą od takiego partnera, to ich nowy związek dalej powiela te same schematy. Boją się, że nie zostaną zaakceptowane, gdy tylko przestaną grać rolę potulnej kobietki.
Czytaj więcej: Psycholog Jurgaitis: Jak rozmawiać z dziećmi o wojnie? Emocje, które możemy kontrolować
Aby zmienić w sobie tak głęboko zakodowane schematy, trzeba zmienić całe oprogramowanie…
Francuski filozof Jean-Paul Sartre powiedział kiedyś, że „nieważne jest to, co ze mną zrobiono, lecz to, co ja sam zrobiłem z tym, co ze mną zrobiono”. Tak długo, jak nie zdamy sobie sprawy, że jesteśmy finalnym produktem powstającym przez lata w „fabrykach”, takich jak: rodzina, kraj, szkoła, kultura, religia, by na koniec zostać włożonym do pudła naszych doświadczeń, nie możemy mówić o żadnej zmianie. Często inwestujemy czas i pieniądze w zmiany, które wcale nie przynoszą poprawy jakości życia. Mam na myśli polepszacze naszej powierzchowności. Co z tego, że odchudzę uda, przedłużę rzęsy czy powiększę usta, jeśli w głowie nadal będę nosiła obraz niewiele wartej dziewczyny. Szorowanie pompy od zewnątrz nie sprawi, że wypłynie z niej czysta woda. Ona musi wypływać z wnętrza. Prowizoryczne zmiany to nic innego jak okłamywanie samej siebie. Zanim zaczniemy dokonywać rewolucyjnych zmian związanych z własnym wyglądem, zanim odejdziemy od partnera, przyjrzyjmy się lepiej temu, kim naprawdę jesteśmy i co powoduje, że znajdujemy się w takim, a nie innym miejscu swojego życia, w takiej, a nie innej sytuacji.
My, kobiety, lubimy przeglądać się w krzywym zwierciadle.
Kobiety niejednokrotnie chowają się przed światem, bo wstydzą się tego, kim nie są, zamiast skupiać się na tym, kim są, i pokazywać to otoczeniu. Koncentrujemy się na swoich brakach, uwielbiamy porównywać się z wizerunkami kobiet na okładkach magazynów, fascynować się biografiami znanych piękności, w których zapomniano o tych ciemnych stronach życia i opisano tylko sukcesy. Stając w szranki z nierealnymi ludźmi i ich uszczuplonymi o problemy realiami życia, zawsze umieszczamy się na przegranej pozycji. W kwestii oceniania samej siebie jesteśmy daleko za mężczyznami, którym nierzadko zdarza się widzieć więcej swoich zalet aniżeli w rzeczywistości mają. Niemniej jednak, taka postawa, o ile nie zakrawa na narcyzm, jest o niebo lepsza niż nieustanna krytyka i uskarżanie się na własne, często wyimaginowane braki. Każdy człowiek na Ziemi jest utkany z dobrych cech i z wad. Natura tego świata, włącznie z nami, oparta jest na dualizmie. Tam, gdzie są wzgórza, tam i doliny, podobnie ludzka istota ma swoją jasną i ciemną stronę. Dlatego jeśli dostrzegasz tylko swoje wady, czas, abyś zdała sobie sprawę z tego, że skoro masz słabe strony, to masz również zalety. Uświadom je sobie, pracuj nad nimi, aż wypłyną i zagłuszą te, które powodują obniżanie swojej wartości.
I tu warto powrócić do dzieciństwa…
Tak, bo dużej mierze za taką ocenę siebie odpowiedzialny znów jest sposób wychowania. Jeśli od dziecka tłumaczono nam, że mówienie o sobie w sposób pochlebny to próżność i brak pokory, to nie ma co się dziwić, że dzisiaj wolisz opowiadać o swoich wadach, a każdego, kto wyraża się o sobie w superlatywach, zaliczasz do grona nadętych i zmanierowanych. Niestety, postępując w ten sposób, robimy sobie krzywdę, skazując na życie w kompleksach i niezadowoleniu. Kiedy nauczymy się dostrzegać w sobie piękno, nauczymy się dostrzegać je i u innych ludzi. Umiejętność zauważania własnych zalet jest nieodzowna w budowaniu własnej wartości. Tkwienie w ciągłym „dołowaniu” siebie doprowadza do zgorzknienia, smutku, złości szkodzących nie tylko sobie, ale na bliskich nam, na rodzinę.
Aby zacząć doceniać siebie tak, jak na to zasługujemy, wystarczy więcej koncentrować się na cechach dodatnich. Należy poświęcić całą uwagę na to, aby mózg zaczął nam podsuwać dowody na to, że wszystko, co myślimy, jest prawdą. Tak bowiem funkcjonuje ludzki umysł. Stosując duże uproszczenie, można powiedzieć, że mechanizm mózgu działa jak wyszukiwarka Google’a: w zależności od tego, na jakie słowo jest nastawione, te hasła wyszukuje. Wyszukuj dobre i pozytywne.
Wiele jest modeli rodzinnych pozytywnych, ale niestety, wiele też negatywnych. To są już niemal schematy: jeśli tatuś jest kapeć, a mamusia władcza i poniżająca go, to bardzo prawdopodobnie twój partner będzie chciał, żebyś to ty była tą silną stroną w związku, która go niesie, a w dodatku ubóstwia. Jeśli tatuś jest macho i rozstawia rodzinę po kątach, to prawdopodobne jest, że syn powieli jego drogę, a córka wyjdzie z domu okaleczona psychicznie. I najczęściej, niestety, wybiera na partnera takiego samego brutala. Jeśli mama biega dookoła stołu – to ty będziesz miała tak samo. Bywa, i to jest schemat występujący najczęściej, że zapracowani, skupieni na sobie rodzice zostawiają dzieci gdzieś z boku, co skutkuje, że w swoje związki wchodzą oni nieukochani, pełni kompleksów i tęsknot. Rodzice mogą nas „urządzić na całe życie”. I tu warto poruszyć przykład matki Piotrusia Pana…
Czyli matki, która wychowywała go na beztroskiego księcia. Gdy byłam małą dziewczynką, lubiłam bajkę o tym chłopcu, fascynowało mnie to, że całe jego życie to była wielka przygoda i zabawa. O ile w dzieciństwie pociągały mnie podróże po Nibylandii, o tyle w życiu dorosłym postrzegam Piotrusia Pana jako zmorę kobiet odwiedzających mój gabinet terapeutyczny. Syndrom Piotrusia Pana charakteryzuje mężczyznę, który, co prawda, jest dorosły pod względem wieku i fizyczności, ale nadal prowadzi beztroskie życie i nie chce dorosnąć. Jest on osobą, która składa, i to z ogromną łatwością, obietnice bez pokrycia, nawet prowadząc swoje biznesy, robi to w sposób beztroski. Życie z takim Piotrem jest trudne, a nawet bardzo trudne, ponieważ jest on nastawiony wyłącznie na własne potrzeby. Nie potrafi patrzeć realnie na świat i wierzy w istnienie utopijnej Arkadii, gdzie króluje radość, a kobiety to miłe, ładne, grzeczne, usłużne, łagodne, bez humorów i nieczepiające się go istoty. Piotruś też nie szuka relacji partnerskiej. Piotruś Pan potrzebuje nieustającej uwagi, uznania i podziwu – dokładnie tak jak dziecko. Niestety, jest on skazany na bycie nieszczęśliwym i unieszczęśliwiającym innych, ponieważ nie może zaakceptować rzeczywistości, nie zgadza się na nią i jest ciągle w trakcie wiecznego poszukiwania przyjemnego życia. Dlatego wciąż ucieka, od rutyny, od normalnego związku, od obowiązków, od przeżywania emocji i od (broń Boże!) cierpienia. Zjawisko to opisuje świetnie Bernard Werber w książce „Szkoła bogów”.
Czytaj więcej: Szczecinianka, która budowała domy, a teraz pisze książki
Mężczyzna z syndromem Piotrusia Pana bywa duszą towarzystwa, ale jako taki nie jest najlepszym partnerem dla introwertyczek.
Raczej nie, bo introwertycy są postrzegani jako osoby nieśmiałe i zamknięte w sobie. Najlepiej czują się w samotności, skupiając uwagę na swoich myślach i odczuciach. Introwertyczka nie jest więc idealną partnerką dla egocentryka Piotrusia, który wymaga ciągłej atencji.
Brak poczucia wartości, stłamszone uczucia czy brak odwagi przewodzą wielu kobietom w związkach nie do końca udanych.
Brak poczucia własnej wartości powoduje, że nie tylko porównujemy się do innych, o czym mówiłam wcześniej, ale wynika z tego o wiele więcej. Jednym ze zjawisk idących w parze z nie najlepszą samooceną, często tą ukrytą, bo na zewnątrz możemy wydawać się pewne siebie, jest zgadzanie się na mniej, niżbyśmy chciały. Przekłada się to na dokonywanie niedających satysfakcji wyborów niemal w każdej dziedzinie życia: podejmujemy pracę, która nie odpowiada naszym kwalifikacjom, oddajemy się obowiązkom poniżej naszych kompetencji. Podobnie na gruncie rodzinnym: mimo że kobieta jest czynna zawodowo i zarabia, większość domowych spraw spoczywa na niej. Niejednokrotnie na własne życzenie lub z braku umiejętności zadbania o siebie stajemy się wielofunkcyjnymi robotami, które nie tylko dokładają do rodzinnego budżetu, lecz także dysponują nim tak, by starczyło na wszystkie planowane wydatki i zadbanie o potrzeby każdego domownika. Oczywiście, zapominając przy tym o sobie. Rozerwane między zarabianiem pieniędzy, pomocą dzieciom, usługiwaniem mężowi, sprzątaniem, praniem, planowaniem świąt i wakacji, pamiętaniem o wszystkich ważnych datach, wywiadówkach i zebraniach. Paradoksalnie, mimo że jesteśmy obecne w tych wszystkich ważnych obszarach, z których korzysta nasze otoczenie, to jednak stajemy się przezroczyste. Zapominając o sobie, zaczynamy być niewidzialne. Nikt specjalnie nie docenia naszego wkładu w życie domu, a my tego oczekujemy. Z biegiem czasu godzimy się na taki stan rzeczy.
Jest całe spektrum związków opartych na różnych zasadach. Idealnych rodzin też nie ma. Ale każda z nas chce stworzyć dobrą kochającą się rodzinę.
Jeśli jesteśmy niespełnione w naszym związku, powinnyśmy starać się coś w nim zmienić, ale pamiętajmy, że to nie rozmyślanie, ale działanie zmieniają nas i nasze życie. Jak mówił bohater mojego ulubionego filmu „Siła spokoju”, nie ma początku ani końca, jest tylko działanie. Działanie, które pozwoli zmienić szarą myszkę w kobietę dojrzałą, silną, świadomą swojej wartości. Bardzo często jestem świadkiem takich niewiarygodnych metamorfoz, zasilanych wsparciem innych kobiet.
Musimy też uświadomić sobie, że jesteśmy zlepkiem tego, co wynieśliśmy z domu rodzinnego. A wynieśliśmy nie tylko złe rzeczy, złe przyzwyczajenia, ale były też dobre. I ta dojrzałość polega na tym, żeby zrozumieć, że generalnie jesteśmy wytworem rodziny, miejsca, z którego pochodzimy, zwyczajów tam panujących, tradycji, języka, szkoły itd. Jeżeli zdajemy sobie z tego sprawę, to możemy jakby stanąć przed tym faktem dokonanym i popatrzeć z innej perspektywy, zastanawiając się, co z tego, co jest we mnie wtłoczone, jest dobre i co mi służy, a co mogłabym zastąpić lepszymi przekonaniami, wzorcami postępowania, takimi, aby służyły mojej rodzinie. Kiedy człowiek zaczyna pracować nad sobą, to świadczy już o dojrzałości i samoświadomości. Związkom zawsze służy rozmowa, nie – przemilczanie, lecz rozmowa, gdzie dwie, a nawet i więcej stron, bo i dzieci mogą być włączone, bierze udział w budowaniu dobrych relacji.
Błędem wielu rodzin jest ukrywanie przed dziećmi wielu spraw dotyczących rodziców. Przed dziećmi nic się nie ukryje. One czują, że w rodzinie nie gra. Poza tym ukrywanie przed dziećmi problemów, np. finansowych czy innych trudnych tematów, które mają wpływ na rodzinę, nie jest dobre, ale to znów kwestia godna rozwinięcia, może na inny czas.
Czytaj więcej: Darmowa i anonimowa pomoc psychologiczna – nie zwlekaj, skontaktuj się z profesjonalnym lekarzem
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 14(41) 08-014/04/2023