Rosja porównuje atak do… 11 września 2001 r.
Rosja porównała atak dronami na Moskwę do… ataku na Światowe Centrum Handlu 11 września 2001 r. „Spójrzmy na inny przykład: atak 9/11 (11 września 2001 r. — przyp. red.). Spowodował ogromną liczbę ofiar, ale metody były te same. Moscow City (biznesowa dzielnica — przyp.red.) jest obszarem cywilnym, gdzie siedziby mają tylko biura i centrum biznesowe… Teraz widzimy ten sam obraz, jak się powtarza” — napisała Maria Zacharowa, rzeczniczka rosyjskiego resortu dyplomacji.
Drony uderzyły w ministerstwo odpowiedzialne za przemysł wojenny, a kilkaset metrów dalej znajduje się sztab, z którego dowódcy zarządzają wojną w Ukrainie. Nie był zatem to cel przypadkowy.
Reakcja Rosji typowa
Reakcja Rosji nie zaskakuje — Dmitrij Miedwiediew, obecnie przodujący w radykalnych wypowiedziach, ponowił groźby nuklearne. Jednak na słowa zareagował amerykański senator Lindsey Graham, który — nawiązując do raportów na temat choroby alkoholowej Miedwiediewa — zalecił „przetrzeźwienie”. „Do moich rosyjskich przyjaciół, którzy mówią o użyciu broni nuklearnej w Ukrainie. Musicie zrozumieć, że byłby to atak na NATO, ze względu na bliskość Ukrainy do terytorium NATO” — napisał na swoim Twitterze senator.
„Czas przetrzeźwieć, uświadomić sobie, że wasza barbarzyńska inwazja na Ukrainę nie działa, wycofać się i uratować wielu młodych Rosjan przed bezcelową śmiercią” — dodał Lindsey Graham.
Z kolei amerykański dziennik „New York Times” uważa, że to nie tylko operacja psychologiczna. Poczucie zagrożenia ma zaburzyć także logistykę — Rosjanie będą musieli dwa razy pomyśleć, które obiekty chcą chronić przed atakiem. Teraz, gdy mieszkańcy Moskwy już wiele razy słyszeli na swoich ulicach wybuchy, wydaje się, że atak może nastąpić na większości terytorium kraju. A to niemały problem.
„NYT” ocenia, że sięganie po takie metody jest logiczne. Agresja Rosji na Ukrainę to wojna asymetryczna — agresor ma większy potencjał zbrojeniowy. Ukraina zatem musi szukać sposobów, by uciąć głowę — uderzyć w centra zarządzania. Tak to ocenił w rozmowie z dziennikiem gen. Ben Hodges, były dowódca wojsk lądowych USA w Europie.
Więcej ofiar cywilnych, tym więcej odwetów
W analizie równanie jest proste — więcej ofiar cywilnych na Ukrainie, tym chętniej Ukraińcy będą „bombili” po łbie dwugłowego orła, czyli po Moskwie. W ostatnim czasie światem wstrząsnęły ataki na domy i mieszkania we Lwowie, Charkowie, Odessie i Kijowie. W poniedziałkowym ataku 31 lipca na Krzywy Róg zginęło sześć osób, w tym 10-letnia dziewczynka i jej matka, 73 osoby zostały ranne. Nie był to atak na infrastrukturę krytyczną czy wojskową. Po takich zbrodniach ataki w stolicę imperium wydają się wręcz łagodne. Dlatego też Ukraina już nie ukrywa, że ponosi odpowiedzialność za uderzenia dronów w Moskwie.
Zmianę retoryki zauważa też „NYT”. W niedzielę 30 lipca Zełenski przyznał, że „wojna stopniowo powraca na terytorium Rosji — do jej symbolicznych centrów i baz wojskowych”. Prezydent nazwał ataki dronów „nieuniknionym, naturalnym i absolutnie sprawiedliwym procesem”. Co bardziej zamiłowani w historii mogliby wręcz dopatrzyć się analogii w stopniowym wpychaniu działań wojennych w terytorium III Rzeszy, która wykrwawić chciała całą Europę.
Przedstawiciel ukraińskiego wywiadu Andrij Jusow zapowiedział kolejne ataki na terytorium Rosji. Operator każdego drona pamiętać będzie pomordowane dzieci i zgliszcza domów — a wściekłość i żądza sprawiedliwości jest trudna do ugaszenia.
Czytaj więcej: Drony zaatakowały skład amunicji na Krymie