— Ja, odkąd siebie pamiętam, zawsze uprawiałam ogród. Jeszcze jakieś 15 lat temu sadziłam więcej, bo na kalwaryjskim rynku sprzedawałam warzywa i to się wówczas bardzo opłacało. Kiedyś z ogrodu można było przeżyć. Dziś już nie. Tak naprawdę nawet dla siebie nie opłaca się sadzić. Ale niektórzy sadzą, bo mają skrawek ziemi i nie wiedzą, co z nią zrobić, inni, bo warzywa wyhodowane we własnym ogródku są zdrowsze i smaczniejsze, jeszcze inni sadzą, bo… lubią. Ale na pewno nikt nie sadzi, bo to się opłaca — mówi Marina Niewierkiewicz z rejonu wileńskiego.
Jak mówi, że nie wyobraża sobie życia bez ogrodu. Praca w ogrodzie to dla niej odpoczynek i, jak mówi, zdrowie.
Praca, która uspakaja
— Praca w ogrodzie jest ciężka i jeżeli się jej nie lubi, to dla niektórych może być katorgą. Ja, jak tylko stopnieje śnieg, od razu idę do ogrodu, żeby zanurzyć ręce w ziemi. Tylko pracując w ogrodzie mogę się uspokoić, pobyć sama ze sobą. Zimą, gdy nie ma pracy w ogrodzie, czuję się wymęczona. Po ciężkiej pracy w ogrodzie do domu wracam fizycznie wymęczona, ale psychologicznie wypoczęta — opowiada pani Marina.
Regina Ostik także mówi, że dzisiaj nie opłaca się uprawiać ogrodu, ale robi to z przyzwyczajenia. Praca w ogrodzie to dla niej relaks.
— Jeżeli wszystko dokładnie policzyć, to uprawianie własnego ogrodu nawet więcej kosztuje niż kupowanie warzyw w sklepie. W ubiegłym roku z ciekawości policzyłam, ile kosztuje uprawianie ogrodu bez uwzględniania pracy. Na przykład nasiona kosztują od 80 eurocentów do nawet 3 euro. Żeby w ogrodzie warzywa rosły, trzeba kupić jakieś nawozy, następnie różne środki, żeby lepiej rosło i takie, które chronią od owadów. A w dodatku nie zawsze rośnie tak, jak oczekujemy i czasami trzeba dosiewać. Teraz mamy liczniki na wodę, jeżeli lato jest upalne, trzeba podlewać, a to też kosztuje. I tak, jak to wszystko dodać, to się nie opłaca. Ja sadzę, bo kocham pracę w ziemi i tak smacznych warzyw na pewno nigdzie się nie kupi — przekonuje nasza kolejna rozmówczyni.
Ogrodnictwo wymiera
Ogrodnictwo w rejonie wileńskim w nowych osiedlach już prawie nie istnieje.
— Mieszkamy tutaj już trzy lata. Rok temu przyjechała do nas moja mama. Ona nie rozumie, jak mieszkając poza miastem można nie mieć ogródka. Po wielkich kłótniach postanowiliśmy założyć jej mały ogródek, ale raczej taki dekoracyjny, chociaż rosną w nim warzywa. Kupiliśmy specjalne ogrodzenie, wytyczyliśmy grządki i ona tam się krząta. Oczywiście dobrze jest mieć przy domku grządkę z koperkiem czy szczypiorkiem, ale nic więcej. Mama sadzi tylko tyle, żeby starczyło na lato. Ja to w ogóle nie rozumiem, po co ten ogród, ale dla świętego spokoju niech ma — podkreśla Andrea Popławska.
Tymczasem Tadeusz z rejonu wileńskiego, który akurat kopał rowek, żeby szybciej zeszła woda z ogrodu, powiedział nam, że ogród to każdego roku powód do kłótni z żoną.
— Nie opłaca się sadzić, ale żona każdego roku sadzi coraz więcej i mówi, że to dla dzieci. Ja nie rozumiem, po co to. Dzieci mieszkają w mieście, biorą warzywa wiosną, latem, ale ziemniaki, kapustę czy buraki to nie chcą, bo mówią, że nie mają gdzie przechowywać, a specjalnie przyjeżdżać im się nie opłaca. Ona sobie więc sadzi, a ja na wiosnę to muszę wywozić na kompost — mówi mężczyzna.
Czytaj więcej: Tęcza na talerzu, czyli właściwa dieta pomoże w leczeniu chorób reumatycznych